Dwa tygodnie temu emocjonowaliśmy się starciem Michała Cieślaka (21-2, 15 KO) z Lawrencem Okolie (18-0, 14 KO). Po tym jak Polak przegrał na punkty, mogło wydawać się, że przez jakiś czas żaden z naszych rodaków nie załapie się na walkę o mistrzowski tytuł. Zza oceanu przyszła jednak niespodziewana informacja – już 18 czerwca Maciej Sulęcki (30-2, 11 KO) wyjdzie do ringu z Jermallem Charlo (32-0, 22 KO). I spróbuje odebrać mu pas organizacji WBC w wadze średniej. Tym samym Polak stanie przed znakomitą okazją do wywalczenia tytułu w mocno obsadzonej kategorii wagowej. Choć oczywiście nie możemy typować go w roli faworyta.
Polak w przeszłości walczył o pas. Po tym, jak w 2019 roku pokonał Gabriela Rosado (24-12-1, 14 KO) i zdobył mniej znaczący pas WBO International w wadze średniej, otrzymał szansę walki z Demetriusem Andrade (27-0, 17 KO) o tytuł mistrzowski tej organizacji. I przegrał z nim wyraźnie – wszyscy trzej sędziowie zgodnie wypunktowali zwycięstwo punktowe Amerykanina w stosunku 120-107. Jednym pozytywem Maćka było to, że wytrwał do ostatniego gongu. Tym razem niestety może być podobnie, bo Charlo wyjdzie do ringu w roli pewniaka do wygranej – choć nie obrazilibyśmy się, gdyby Polak sprawił niespodziankę.
Jak królik z kapelusza
– Nie liczyłem na żadną dużą walkę w najbliższym czasie. Tymczasem dwa czy trzy dni temu dowiedziałem się, że jest taka opcja. Przyszło zapytanie, zaakceptowałem ofertę i tyle. Trzeba jechać, wygrać i wrócić – mówił Sulęcki dla Przeglądu Sportowego. Jak widzicie – jest tą walką równie zaskoczony jak my. Ma też bardzo bojowe nastawienie – choć chyba nie musimy przypominać, że wszyscy Polacy, którzy w ciągu ostatnich lat walczyli o mistrzowski tytuł głęboko wierzyli w wygraną. Zazwyczaj jednak – niestety – otrzymywali spore bęcki od oponentów.
W każdym razie – tak jak o Cieślaku pisaliśmy, że może być ostatnią nadzieją Polaków na mistrzowski pas w boksie, tak okazuje się, że wyskoczyła nam jeszcze jedna nadzieja. Co przemawia za tym, że Sulęcki faktycznie zaskoczy Amerykanina? Przede wszystkim – rywal jest bardzo dobry, w karierze nie przegrał jeszcze żadnej walki, ale raczej nie jest kozakiem nie z tej ziemi. To znaczy, wiecie – to nie Giennadij Gołowkin (41-1-1, 36 KO) sprzed kilku lat. Nawet jeśli ma spore ambicje – bo przez długi czas prowokował do walki Saula Alvareza (57-1-2, 39 KO). Można też dodać, że Polak ma już spore doświadczenie i jest w idealnym wieku, aby odnieść życiowy sukces.
Nie ma jednak co ukrywać, że w tej mocno obsadzonej kategorii (mającej spory prestiż dzięki wspomnianemu Canelo, teraz oczywiście pięściarzowi wagi super średniej), w której błyszczą m.in. Jaime Munguia (39-0, 31 KO), Chris Eubank Jr (32-2 , 23 KO) czy Carlos Adames (21-1, 16 KO), Polak jest outsiderem. Sulęcki nie jest kimś, o kim mówią fani boksu, stawiając go jako ewentualnego mistrza. Ba, słyszymy raczej jęki zawodu, że zamiast Macieja do walki z Charlo nie został wyłoniony ktoś mocniejszy. Być może jednak właśnie dlatego Polak otrzymał tak niespodziewaną szansę. W 2021 roku Charlo zaprezentował się w ringu tylko raz. Miało to miejsce 19 czerwca, kiedy pokonał na punkty Juana Maciasa Montinela (22-5-2, 22 KO).
Dzień po pojedynku z Suleckim, który odbędzie się 18 czerwca, Amerykaninowi stuknąłby równy rok od ostatniej walki. Możemy się domyślać, że również z tego względu Polak będzie mógł wejść z nim do ringu. Ma być dla mistrza wygodnym rywalem na przetarcie po dość długiej nieobecności.
Zatem Sulęcki już na starcie jest trochę lekceważony przez obóz rywala. Jak on sam na to zareaguje? Najlepiej, by w takiej sytuacji po prostu zrobił to, co sam zapowiada – pojechał, wygrał i wrócił do Polski z pasem. Żeby to jednak było tak proste…
Fot. Newspix.pl