Mike Krzyzewski nigdy nie trenował zespołu NBA. Mimo tego uważa się go za jednego z najlepszych szkoleniowców w historii koszykówki. Przygoda Amerykanina w tej roli wkrótce dobiegnie jednak końca – ubiegłej nocy pożegnał się z kibicami uczelni Duke, prowadząc ostatni mecz na własnym parkiecie. Wkrótce, bo jeszcze w marcu lub na początku kwietnia, legenda odejdzie na zasłużoną emeryturę. Z pięcioma mistrzostwami NCAA oraz trzema złotymi medalami igrzysk w CV.
To żadna zaskakująca wiadomość. O tym, że sezon 2021/2022 w uczelnianej koszykówce będzie jego ostatnim, Krzyzewski poinformował jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywek. Mecz z North Carolina (odwiecznym rywalem Duke), zaplanowany na 6 marca, miał być jego ostatnim rozegranym w Cameron Indoor Stadium – czyli hali, w której od lat występował prowadzony przez niego zespół.
Mówimy zatem o spotkaniu, na które czekała cała sportowa Ameryka. Wystarczy popatrzeć na ceny biletów – według ESPN wykupienie miejsc najbliżej parkietu kosztowało…. 50 tysięcy dolarów. Za najtańsze wejściówki należało zaś zapłacić od 4 do 5 tysięcy dolarów. Ale oczywiście hala i tak była pełna – bo wszyscy kibice chcieli być świadkami historii, pożegnania „Coacha K” z miejscem, które można nazwać jego domem.
Ponad czterdzieści lat koszykówki
Mike Krzyzewski nie był wybitnym koszykarzem, bardzo szybko poszedł w kierunku pracy szkoleniowej. Pierwszą fuchę złapał jeszcze w 1974 roku, jako 27-latek. Został asystentem w uniwersyteckim zespole Indiana Hoosiers. Sześć lat później trafił natomiast do Duke. I sprawił, że ta uczelnia stała się jedną z najmocniejszych w całej lidze akademickiej. Pięciokrotnie poprowadził ją do mistrzostwa NCAA – w 1991, w 1992, 2001, 2010 oraz 2015 roku. Wiele razy, bo aż dwanaście, docierał też do tak zwanego „Final Four”, najważniejszej części „March Madness” (decydujący turniej w NCAA).
Coach K to jednak nie tylko sukcesy sportowe, ale umiejętność nawiązywania współpracy i docierania do wielkich koszykarskich talentów. Pod jego skrzydłami rozwijali się Christian Laettner (najmłodszy członek oryginalnego Dream Teamu, który co prawda nie sprawdził się w NBA), Grant Hill czy Elton Brand – to jeśli chodzi o starsze czasy. W ubiegłej dekadzie Krzyzewski stał się już absolutnym magnesem na młode talenty, skazywane na wielką karierę w NBA – do Duke trafili m.in. Kyrie Irving, Zion Williamson, Brandon Ingram oraz Jayson Tatum.
W ciągu ostatnich paru lat zespół Krzyzewskiego rozczarowywał – były nazwiska, nie było oczekiwanych sukcesów. Ponad siedemdziesięcioletni trener błyszczał w rekrutowaniu utalentowanych zawodników (w czym pomagał mu status legendy), ale jego Duke zazwyczaj nie liczyli się w walce o mistrzostwo NCAA. Nic zatem dziwnego, że w końcu zdecydował się odejść na emeryturę. Zdążył nawet namaścić swojego następcę – po sezonie trenerem Duke zostanie Jon Scheyer, notabene były gracz Krzyzewskiego, członek mistrzowskiej ekipy z 2010 roku.
Wszyscy go kochali
Niewykluczone, że Coach K pozostałby przede wszystkim amerykańską legendą, nieszczególnie popularną w innych krajach, gdyby nie jedna rzecz – igrzyska olimpijskie. To właśnie Krzyzewskiemu powierzono bowiem misję odbudowania potęgi amerykańskiej kadry koszykarzy – która rozczarowała na olimpijskiej imprezie w 2004 roku, kończąc rywalizację z brązowym medalem. W reprezentacji USA pracował zresztą jeszcze w latach dziewięćdziesiątych oraz osiemdziesiątych – ale wówczas tylko jako asystent (z małym wyjątkiem – podczas MŚ w 199o roku pracował jako trener numer jeden). Od 2005 roku był natomiast najważniejszą osobą w sztabie.
Zaczęło się co prawda słabo – bo jeszcze w 2006 roku Amerykanie na mistrzostwach świata musieli zadowolić się brązem. Wówczas przegrali w półfinale turnieju z Grecją. Była to jednak… ostatnia porażka Krzyzewskiego w roli trenera USA. Po złote medale, igrzysk albo MŚ, jego zespoły sięgały w 2008, 2010, 2012, 2014 oraz 2016 roku.
Oczywiście – Coach K prowadził reprezentację najeżoną gwiazdami. Ale też jak nikt inny potrafił się z nimi dogadywać. Kobemu Bryantowi, którego ściągnął do kadry w 2008 oraz 2012 roku, tłumaczył, że musi skupić się na trafianiu rzutów z czystych pozycji. Bo o ile w NBA nie ma do tego okazji, grając z LeBronem Jamesem czy Carmelo Anthonym, będzie musiał odnaleźć się również w nietypowych dla siebie sytuacjach. Potem tę historię przekazywał swoim młodszym wychowankom w Duke – dając lekcję, że nawet Kobe musiał dostosowywać się do swojej drużyny.
– Podczas pierwszego wspólnego spotkania z całą drużyną powiedziałem im, że nie grają dla Stanów Zjednoczonych. Tłumaczyłem im, że nie będziemy dobrzy, jeśli będziemy tylko grać dla kraju – wspominał swoją pracę w reprezentacji Krzyzewski (za „Artful Living”). – Musieliśmy nauczyć się, jak BYĆ reprezentacją USA. Prosiłem ich, że kiedy wrócą do swoich pokoi, a strój będzie leżał na łóżku, niech poświęcą minutę na stanie się znów dzieciakami i poczują, że grają dla kraju. Aż sam miałem ciarki, jak im to powtarzałem.
Metody oraz charakter Krzyzewskiego działały. Przez ponad dziesięć lat nie popadł w większy konflikt z żadnym z zawodników reprezentujących USA. Nigdy nie musiał upominać nikogo za spóźnienie (bo żadnego spóźnienia nie było), mówił, że ani razu nie poprowadził w kadrze słabego treningu. Wszystko działało jak w zegarku. – Coach K” pasuje do nas idealnie. Pozwala nam mieć wolność. Pozwala nam grać w koszykówkę, po prostu wyjść i dobrze się bawić, ale jednocześnie chce, abyśmy byli perfekcyjni – komplementował go LeBron James.
Ostatni taniec
Wczorajszy mecz z North Caroliną drużyna Krzyzewskiego przegrała 81:94. To jednak nie koniec świata, bo jest szansa, że „Coach K” pożegna się z koszykówką będąc na szczycie. Aby do tego doszło – Duke musieliby przejść przez „March Madness” (mecze będą już rozgrywane na neutralnym terenie) jak burza i wygrać mistrzostwo NCAA. Pierwszy mecz w ramach decydujących rozgrywkach czeka ich w najbliższy czwartek (rywal wciąż nie został wyłoniony). Oczywiście – każda porażka będzie oznaczała pożegnanie się z szansami na uczelniany tytuł. Ewentualny finał Duke mogą rozegrać 4 kwietnia.
– Starałem się nigdy nie patrzeć w przeszłość, ani w przyszłość, ale wiesz, teraz mam trochę w głowie. To mój ostatni mecz. W Cameron. To coś szalonego. Jak do tego doszło? Jak się znalazłem w tym miejscu? – mówił ostatnio Krzyzewski.
Być może w „March Madness” drużyna Coacha K zmierzy się z Baylor – czyli uczelnią, której barwy reprezentuje Polak, Jeremy Sochan. Panowie jednak nie zamienią ze sobą słowa po polsku, bo Krzyzewski w naszym języku nie rozmawia. Ma jednak polskie korzenie (jego dziadek oraz babcia wyemigrowali do Stanów na początku XX wieku) , o których nie zapomina. Sam nazywał się „polish American”, uczył innych prawidłowej wymowy swojego nazwiska, choćby… na swojej pierwszej konferencji prasowej jako trener Duke.
Coach K jednak nigdy nie odwiedził kraju swoich przodków. Jak mówił – mimo wielu propozycji nie znalazł na to czasu. Niewykluczone oczywiście, że przylot do Polski będzie jednym z jego pierwszych celów na emeryturze. Najpierw jednak Mike Krzyzewski skupi się na swoim ostatnim „marcowym szaleństwie”.
Fot. Newspix.pl