Istnieje sporo powodów, dla których zmiany akurat w Leeds United szczególnie interesują wielu kibiców. Dla Polaków magnesem przyciągającym uwagę w tej kwestii jest Mateusz Klich. Fani na Wyspach żyją sytuacją na Elland Road z uwagi na bogatą tradycję i historię klubu w brytyjskiej piłce. Aż wreszcie wszyscy sympatycy futbolu interesują się losami Marcelo Bielsy, który jest jednym z najbardziej szanowanych menedżerów na świecie. Jego przygoda z Leeds dobiegła właśnie końca. Przed misją uratowania Pawi przed spadkiem do Championship staje Jesse Marsch.
Leeds United – Bielsa zwolniony, za niego Marsch
W poprzednim sezonie Leeds zachwyciło absolutnie wszystkich. Pawie zajęły 9. miejsce w lidze, a ich mecze zawsze gwarantowały dodatkową dozę emocji. Bramki Stuarta Dallas pozwalały wygrać z Manchesterem City, Patrick Bamford potrafił regularnie trafiać do siatki, notując nawet hat-tricka, do tego Mateusz Klich występował regularnie w podstawowym składzie i budował swoją pozycję w Anglii. Stacje telewizyjne nie miały wątpliwości, by spotkania z ich udziałem lokować w ramówce o atrakcyjnych godzinach. Mecze z udziałem podopiecznych Bielsy cieszyły się ponadprzeciętną popularnością.
To właśnie dzięki stylowi gry preferowanemu przez słynnego Argentyńczyka Leeds grało w tak efektowny sposób. Z nieustannym nastawieniem na ofensywę, bardzo wysoko podchodząc do pressingu i nigdy nie zmieniając swojej strategii. To okaże się kluczowe, przy wiadomościach, które dotarły do nas z Elland Road w poprzednim tygodniu. Mecze z udziałem Leeds niemal zawsze gwarantowały sporą liczbę bramek. W defensywie nie było co prawda najlepiej, ale zespół często potrafił nadrabiać poniesione straty poprzez regularne punktowanie rywali. Nigdy się nie cofał, nigdy nie bronił wyniku.
Pierwszy sezon w Premier League okazał się gigantycznym sukcesem. Fani z Leeds dosłownie zakochali się w Bielsie, który stał się żywą legendą miasta. To właśnie dzięki niemu klub awansował do najwyższej klasy rozgrywkowej po szesnastu latach przerwy. To właśnie go uznano za człowieka, bez którego by się to nie udało. Dał radość tamtejszej społeczności. Sprawił, że kibice Pawi znów czuli dumę ze swojego zespołu, a także mogli się cieszyć pięknym futbolem przy każdej wizycie na Elland Road.
Kult Bielsy przeniósł się jednak poza Elland Road. Same banery z nazwiskiem lub twarzą Argentyńczyka nie wystarczały. Po awansie do Premier League miasto zdecydowało się nazwać jedną z ulic w Leeds nazwiskiem swojego menedżera. Oprócz świetnych wyników na boisku, Bielsa pracował na swój wizerunek także poza godzinami swojej pracy. Oczywiście nie robił tego pod publiczkę. Był w tym prawdziwy. Potrafił pojawić się na treningu młodszej drużyny Leeds, by poświęcić swój czas na długą rozmowę z zapatrzonymi w niego juniorami. Nie odmawiał rozmów z kibicami spotkanymi na ulicach miasta, w którym zaczęto malować jego wizerunki na murach.
JECHALI PO ZŁOTO, POLEGLI W GRUPIE. NAJWIĘKSZA KLĘSKA MARCELO BIELSY
Kryzys, z którym sobie nie poradził
Już niemal tradycją stało się, że dla beniaminków Premier League najcięższe okazują się drugie sezony w elicie. Przykład Leeds idealnie wpisuje się w tę tendencję. Najpierw wystrzał ponad normę, a potem spadek z wysokiego konia. Dla 66-letniego Bielsy przygoda z Leeds była najdłuższą w jego menedżerskiej karierze. Argentyńczyk spędził na Elland Road prawie cztery lata, ale drugi sezon w Premier League okazał się dla niego zbyt ciężki. Jednym z elementów, który wpłynął na niepowodzenie jego misji, z pewnością był po prostu jego upór.
Drużyny Bielsy nigdy nie zaciągają ręcznego hamulca. Zawsze starają się pobić rekord kolejnego okrążenia. Nawet jeśli zrobiły to już trzy razy na trzech poprzednich kółkach, nie zatrzymują się. Gdy z kolei są dublowane i nie mają żadnych szans na sukces, dalej prą do przodu. Robią to nawet wtedy, gdy przed nimi wyrasta ściana, z którą muszą się zderzyć. A wcale nie jest tak, że te hamulce w drużynach Argentyńczyka się psują. Wręcz przeciwnie, są praktycznie nieużywane, bo ten nie zamierza z nich korzystać.
Bielsa do samego końca grał swoim systemem. Opartym na przejęciu piłki, pressingu i kreowaniu akcji. Żadnych półśrodków, walki o remis. Przez to cztery ostatnie wyniki zespołu pod jego wodzą prezentują się następująco:
- Everton – Leeds 3:0
- Leeds – Manchester United 2:4
- Liverpool – Leeds 6:0
- Leeds – Tottenham 0:4
Bilans 0:10 w dwóch ostatnich spotkaniach przelał czarę goryczy. To właśnie on w dużej mierze wpłynął na fakt, że na obecnym etapie sezonu Pawie mają najgorszą defensywę w całej stawce. Mało tego, współczynnik xG pokazuje, że powinna ona stracić o osiem bramek mniej. Jak widać, naprawdę niewiele trzeba było, by pokonać w tym sezonie Illana Mesliera. Oprócz stylu gry narzuconego przez Bielsę, nie bez znaczenia pozostaje też lista kontuzjowanych zawodników w klubie z Elland Road. Na niej od dawna znajduje się chociażby lider obrony zespołu – Liam Cooper.
Bez swojego kapitana udałoby się jednak jakoś przetrwać. Problem w tym, że oprócz niego w gabinetach rehabilitacyjnych od dłuższego czasu przebywają także Kalvin Phillips i Patrick Bamford. Przez to w wielu spotkaniach drużyna Bielsy wychodziła bez swojego kręgosłupa. Brakowało kapitana, dominatora środka pola i najlepszego strzelca. Dla płynności gry zespołu to pewnie najgorsza możliwa kombinacja brakujących zawodników.
Władze klubu zdecydowały, że biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, a także upór argentyńskiego menedżera, najlepszym wyjściem będzie zatrudnienie nowego szkoleniowca, który dostanie misję utrzymania zespołu w Premier League. Leeds ostatni raz w strefie spadkowej było co prawda w ostatnich dniach listopada, ale nie zmienia to faktu, że sytuacja klubu jest mocno niepokojąca. Losy sezonu ma odwrócić Jesse Marsch.
Zastąpienie legendy
– Nie chciałem, aby Marcelo zakończył swoją pracę w ten sposób. Chciałem oglądać, jak kontynuuje swoją historię w Leeds i utrzymuje zespół. Chciałem nawet pokłócić się o to z dyrektorem sportowym Victorem Ortą, gdy do mnie zadzwonił, ale widziałem, że zespół cierpi – powiedział Marsch.
Taka wypowiedź sprawia, że bardzo prawdopodobnym stają się doniesienia, jakoby był on już po słowie z zarządem klubu, aby objąć zespół od przyszłego sezonu. Bielsa swoje umowy podpisuje zwykle na rok, czyni to po zakończeniu rozgrywek. Jeżeli więc wyniki z obecnego sezonu nie satysfakcjonowałyby klubu, władze mogły podziękować Bielsie i ściągnąć Marscha. Był on na radarze dyrektora sportowego Leeds od dłuższego czasu. Jego zdaniem jest to menedżer, którego zespoły prezentują styl idealnie pasujący do Pawi. Mało kto był jednak przygotowany na scenariusz, w którym Amerykanin wchodzi w buty Argentyńczyka już na tym etapie sezonu.
– Mam wiele do udowodnienia naszym kibicom. Muszę pokazać, że jestem odpowiednią osobą do kontynuowania pracy, którą wykonał tutejszy bohater Marcelo Bielsa. Myślę, że kluczowe będzie pokazanie kibicom, że zespół gra z pasją, sercem i dając z siebie wszystko. Piłkarze muszą pokazać też, że grają inteligentnie i świadomie w tym konkretnym systemie gry. Myślę, że wtedy fani będą tolerować trenera, nawet jeśli nie lubią jego akcentu – powiedział nowy menedżer.
Jego słowa najlepiej pokazują uwielbienie kibiców względem Bielsy, a także odpowiedzialność, jaka spadła teraz na barki Marscha.
Ten był do tej pory związany głównie z rodziną Red Bulla. Najpierw pracował w Nowym Jorku, gdzie poprowadził drużynę z popularnym bykiem w logo w 151 spotkaniach. Później przeniósł się do Europy, by najpierw przez rok pełnić rolę asystenta w Salzburgu, a następnie objąć posadę pierwszego trenera na dwa pełne sezony. W ich trakcie dwukrotnie wygrywał ligę austriacką, a także puchar kraju. W nagrodę otrzymał szansę prowadzenia najważniejszej drużyny z rodziny giganta z rynku napojów energetycznych. Jego przygoda w RB Lipsk potrwała jednak tylko 20 meczów. Od 5 grudnia ubiegłego roku pozostawał więc bez zatrudnienia.
JESSE MARSCH – AMERYKAŃSKIE DZIECKO RED BULLA
Brak gruntownej przebudowy
Zdaniem dyrektora sportowego Leeds, Amerykanin idealnie pasuje do roli następcy Bielsy. Styl gry jego zespołów w wielu aspektach jest bowiem podobny względem argentyńskiego mentora. Marsch stawia na pressing, dużą intensywność gry i szybkie odzyskiwanie piłki. To przecież również aspekty, które najbardziej rzucają się w oczy w drużynach Bielsy. Różnicą jest na pewno podejście do rywali w fazie pressingu. Bielsa korzysta z nietypowej taktyki, w której każdy zawodnik odpowiada za jednego z rywali w fazie odbioru piłki. Drużyny Marscha wybierają bardziej popularną metodę, w której naciskają na piłkę zespołowo.
Co ważne, władze Leeds zamierzają kontynuować wartości, które Bielsa przez ostatnie sezony wpajał piłkarzom klubu. Chodzi tu przede wszystkim o przygotowanie fizyczne i motoryczne nie tylko do pojedynczych spotkań, ale całego sezonu. Piłkarze Pawii są znani z ogromnej liczby przebiegniętych kilometrów w trakcie każdego spotkania. Są do tego przyzwyczajeni i świetnie przygotowani, więc klub nie chce tracić tej przewagi nad rywalami. Liczy po prostu, że Marsch wykorzysta ten atut, jednocześnie potrafiąc dostosować zespół bardziej defensywnie, co pozwoli im częściej punktować.
Zauważalne różnice widać także w podejściu obu menedżerów do ofensywy. Amerykanin wychodzi z założenia, że jego piłkarze po to walczą o odzyskanie piłki, żeby gdy już się to uda, jak najszybciej przemieścić się pod bramkę rywala i zrobić pożytek z jej posiadania. Nie zależy mu na podaniach wymienianych w środku pola i nabijaniu kolejnych punktów procentowych w statystyce posiadania piłki.
Marsch jest też elastyczny w kwestiach formacji, w jakiej mają poruszać się po boisku jego podopieczni. Jego dotychczasowa kariera pokazuje, że jest w stanie dostosowywać się do panujących warunków i posiadanego składu. W Nowym Jorku najwięcej grał w systemie 4-2-3-1, w Austrii była to rzadko spotykana formacja 4-2-2-2, z kolei w Lipsku regularnie wystawiał swój zespół w ustawieniu z trzema obrońcami. – W trakcie mojego pobytu w klubie graliśmy w jedenastu różnych formacjach, więc nie są one tak ważne, jak nawyki, które mamy w danej formacji – mówił w trakcie pobytu w Salzburgu.
Szansa na złapanie rytmu
Pierwszym wyzwaniem Amerykanina będzie starcie z Leicester. Terminarz okazał się dla niego łaskawy, bo Pawie są akurat po trzymeczowej serii spotkań z rywalami z najwyższej półki. Przez najbliższe kilka kolejek unikną więc walki z zespołami zaangażowanymi w walkę o miejsca premiujące awansem do Ligi Mistrzów. Rywalizacja z drużynami na podobnym poziomie do Leeds pozwoli nowemu menedżerowi starannie wprowadzić nowy styl gry i zwiastuje kilka szans na zdobycie punktów.
Te są teraz na Elland Road absolutnie kluczowe. Nie jest przecież tak, że Marsch będzie miał pełen komfort i mnóstwo czasu na narzucanie swoich wytycznych. Do końca sezonu Premier League zostało zaledwie dwanaście kolejek, a Pawie mają na koncie tylko 23 punkty. Kolejne trzeba zdobywać tu i teraz, bo w odwrotnym wypadku, Amerykanin swoją pracę będzie kontynuował w Championship. Jego drużyna zajmuje obecnie 16. miejsce w tabeli, ale ma tylko dwa punkty przewagi nad zagrożonym spadkiem Burnley, które rozegrało dwa mecze mniej.
Nie jest to oczywiście komfortowa sytuacja dla Marscha, który mógł liczyć, że Bielsa wytrwa na stanowisku do końca sezonu, a sam dostanie drużynę przed nowymi rozgrywkami, mogąc przepracować z nią pełny obóz przygotowawczy. Teraz, oprócz faktu, że musi przeprowadzać operację na żywym organizmie, ma także świadomość, że kibice Leeds wręcz ubóstwiali Bielsę, przez co na starcie on sam na pewno nie będzie ich ulubieńcem. Na szacunek z ich strony będzie musiał sobie zasłużyć dobrymi wynikami zespołu.
Czytaj więcej o Premier League:
- Na kogo chce wpłynąć Antonio Conte? Gierki psychologiczne menedżera Tottenhamu
- Tylko trzy punkty różnicy. Czas na kolejny wyścig Manchesteru City z Liverpoolem
Fot. Newspix