Reklama

Pino, Lodi, Dembele i reszta. Podsumowanie 26. kolejki La Liga

Paweł Ożóg

Autor:Paweł Ożóg

01 marca 2022, 13:00 • 13 min czytania 0 komentarzy

Dziś cykl LaLiga Ekspres będzie dość optymistyczny. Raz, że za oknem więcej światła i przyroda zaczyna się budzić. Dwa, że za nami kolejka, w której kilka drużyn odbiło się od dna. Levante i Real Sociedad wzięły się w garść. Faworyci pozostawili po sobie dobre wrażenie. Barcelona, Real, Atletico i Sevilla wygrały swoje mecze. Obejrzeliśmy tylko dwa paździerze i kilka fantastycznych spotkań. Bilans zdecydowanie na plus.

Pino, Lodi, Dembele i reszta. Podsumowanie 26. kolejki La Liga

Skoro kilka drużyn pokazało się z dobrej strony, nie mogło zabraknąć bohaterów wśród piłkarzy. Kilku z nich musimy wyróżnić, nagrodzić za fajerwerki, które zdołali odpalić. Piękne gole, precyzyjne zagrania, rekordy i mocne zmiany. Taka była 26. kolejka, która przeszła już do historii.

Podsumowanie 26. kolejki ligi hiszpańskiej

Zacznijmy od drużyny broniącej tytułu mistrzowskiego, która przez wiele tygodni robiła wszystko, by nie powtórzyć wyniku sprzed roku. Teraz jednak coś drgnęło i to konkretnie. Wydaje się, że Atletico otrzymało wlewy dożylne, które dostarczyły im mnóstwo pozytywnej energii, sił i chęci. O tym wspominał też Diego Simeone. Przyznał, że ostatnio wielu zawodników zmieniło swoje podejście i przychodzą do niego z prośbami o częstsze występy.

Za słowami idą czyny. Widzieliśmy je na boisku. Atletico Madryt znów wygląda jak zespół. Drużyna zdolna do rzeczy wielkich i gry na miarę potencjału, który niewątpliwie jest spory. Postawa piłkarzy to jedno, ale ruchy trenera wydają się teraz bardziej przemyślane. Zmiany na lepsze mają zwykle bohatera i o nim musieliśmy napisać nieco więcej.

Najlepsze lewe wahadło w minionym tygodniu

W ostatnich miesiącach Renan Lodi się nie rozwijał, grał słabo, zawodził. Jednak nastąpił nagły zwrot akcji. W minionym tygodniu zobaczyliśmy nowe, lepsze oblicze Brazylijczyka. Najpierw świetny występ przeciwko Manchesterowi United, potem już w weekend pokazał się z dobrej strony w starciu z Celtą Vigo. W pierwszym z wymienionych spotkań dał asystę, w drugim zdobył dwie bramki.

Reklama

Pozytywnie podziałało na niego przyjście Reinildo Mandavy. Ten miał mu odebrać miejsce w składzie, jednak Diego Simeone zauważył, że dobrze się czują w swoim towarzystwie, zaczęli się kolegować, więc znalazł miejsce dla obu. Byłego piłkarza Lille wystawia jako półlewego środkowego obrońcę, natomiast Brazylijczyk gra na lewym wahadle. Eksperyment – zwłaszcza dla Renana okazał się bardzo udany.

Od dawna wiadomo, że słabo broni, ale w ofensywie jest w stanie dać sporo. Teraz zyskał swobodę, bo ktoś zabezpiecza mu tyły. Trener pozwala mu na naprawdę dużo i ma to realne przełożenie na grę Atletico. Tego widocznie potrzebował piłkarz i zespół. Lodi złapał słynny luz, który pokazał zwłaszcza przy trafieniu na 1:0. Po otrzymaniu długiego podania od Kondogbii, skleił, nawinął obrońcę i posłał piłkę w dolny róg bramki. Zaprezentował bezczelność, której nie sposób nie polubić.

Drugi gol to wejście za plecy obrońców w stylu dawnego Daniego Alvesa. Kiedyś porównywano go do rodaka (choć biega po przeciwnej stronie boiska), teraz być może odświeży dawne nawiązania. Swego czasu zainwestowano w niego niemałe pieniądze, choć przy jego nazwisku było duże “ale” w postaci braków w grze obronnej. Tych wciąż nie nadrobił, ale schował je do szafy.

Ciężko powiedzieć, czy na dłuższą metę utrzyma miejsce jedenastce. Wcześniej pewniakiem do gry był Yannick Carrasco, ale Belg ostatnio chorował na koronawirusa i zgubił rytm meczowy. Na ogół się wyróżniał. Z tego względu warto obserwować ich rywalizację.

Reklama

Z kronikarskiego obowiązku musimy dodać, że mecz zakończył się zwycięstwem Atletico (2:0).

Casemiro musi usiąść

Jednego Brazylijczyka zdążyliśmy już pochwalić, więc dla równowagi rodaka Renana Lodiego musimy zganić, bo zasłużył. Casemiro w tym roku zawodzi na całej linii. Bez względu na to, czy ktoś go kocha, czy nienawidzi, to z pewnością zauważył, że mocno obniżył loty i nie pomaga. Obecnie najlepszą pozycją dla defensywnego pomocnika, byłaby pozycja siedząca.

W starciu przeciwko Rayo był wiecznie spóźniony, notował mnóstwo strat, grał nerwowo. Mówimy przecież o występie na tle drużyny, która myślami była i jest przy meczu o finał Pucharu Króla. Co prawda, wpakował piłkę do sieci, ale był na spalonym, w dodatku zagrał ręką. Poza tym już w drugiej połowie zrobił krzywdę Oscarowi Valentinowi, za co mógł i w sumie powinien zobaczyć czerwoną kartkę (według najnowszych zaleceń, ale hiszpańscy sędziowie nie są konsekwentni). Po tym zdarzeniu Carlo Ancelotti zdecydował się go zdjąć i słusznie. Dzięki temu Królewscy nie musieli kończyć spotkania w osłabieniu, z Casemiro na boisku siedzieli na bombie.

Na ten moment więcej są w stanie dać Fede Valverde, Eduardo Camavinga i pewnie Dani Ceballos nie zagrałby gorzej od bardziej doświadczonego kolegi, ale Ancelotti nie lubi rotować.

I ok, w momencie gdy wszystkie zmierza ku dobremu gra 14-15 piłkarzami schodzi na drugi plan, ale zmęczenie się nakłada i z czasem na pierwszy plan wychodzą ciężkie nogi. Mimo to Real wygrał 1:0, ale to tylko Rayo, to tylko jednobramkowe zwycięstwo. Rączki na kołderkę, ale akcja ładna.

Kolejna odsłona Barcelony, świetny Pedri i wielki Dembele

Barcelona Xaviego strzela mnóstwo bramek. W każdym z ostatnich trzech spotkań minimum cztery, co nie zdarzyło się od sezonu 16/17. To musi robić wrażenie, a przecież jeszcze nie tak dawno Xavi miał do dyspozycji zaniedbany skład węgla i papy. Teraz wszystko zmierza ku dobremu.

Całość zaczyna nabierać ciekawego kształtu. Pedri odzyskał zdrowie, tłuste koty wzięły się do roboty i doszli nowi gracze, którzy dużo wnoszą. Efekt? Potężna poprawa gry w ofensywie i rozbudzenie nadziei. Pedri rozegrał fenomenalne spotkanie przeciwko Athletikowi, ale bohaterem meczu został Ousmane Dembele. Wszedł z ławki i pozamiatał zawodnikami z Kraju Basków podłogę. Rozegrał tylko nieco ponad dwadzieścia minut i w tym czasie zdołał: zdobyć gola i zaliczyć dwie asysty.

Dembele po strzeleniu gola podbiegł do Xaviego, by go wyściskać. Wiele wskazuje na to, że ten skrajnie niedojrzały piłkarz w końcu znalazł dla siebie autorytet. Nie robił na nim wrażenia pragmatyk z Kraju Basków, romantyk z Santander, ani rudy maruda z Holandii. Nie można wyciągać daleko idących wniosków na podstawie kilku przebłysków, ale cieszy, że fakt, że dzieciak w kruchym ciele 25-letniego faceta potrafi jeszcze zachwycić publikę.

Yeremy Pino. Łowca rekordów

W pierwszej połowie Yeremy Pino miał trzy okazji i zdobył trzy gole. W drugiej dołożył gola numer cztery. Niesamowita skuteczność, a przecież w tym sezonie brakowało mu właśnie bramek. Nie czuł najlepiej przestrzeni pod bramką, gubił się, widząc ślepia bramkarzy. W weekend się odblokował i to na grubo.

Tydzień temu Arnaut Danjuma zakończył mecz hat-trickiem, tym razem młody Hiszpan i to z okładem. Zapisaliśmy kilka osiągnięć Pino z tego spotkania, dzięki którym zapisał się na kartach historii:

  • Pierwszy piłkarz Villarrealu, który zdobył klasycznego hat-tricka w Primera Division.
  • Pierwszy piłkarz Villarrealu, który zdobył cztery gole w jednym meczu w Primera Division.
  • Szósty piłkarz w historii Primera Division, który zdobył cztery gole w jednym meczu.
  • Najmłodszy piłkarz w historii Primera Division, który zdobył klasycznego hat-tricka.

Pewnie znalazłoby się jeszcze kilka. Wspomnieliśmy o podstawowych. Byśmy zapomnieli. Villarreal wygrał z Espanyolem 5:1. Piątego gola dla gospodarzy zdobył Boulaye Dia. Autorem jedynego trafienia dla gości był Keidi Bare.

Sevilla sprowadza Real Betis na ziemię

W ostatnich tygodniach zespół Manuela Pellegriniego zyskał sympatię kibiców z całego świata. Kreatywność, odwaga, ofensywne podejście – to cechowało tę drużynę. Jednak do morza lukru i zasłużonych pochwał dostała się gorycz, która przełamał smak. Za jej dostarczenie odpowiedzialni są Julen Lopetegui i jego zespół.

Już w poprzedniej kolejce Los Verdiblancos nie błyszczeli, ale potrafili ograć Mallorkę. Sevilla okazała się jednak nie do przejścia. Brzmi dość groteskowo, bo przecież mówimy o tej Sevilli, która nie grała pięknej piłki, przepychała mecze kolanem i raczej męczyła wzrok widzów, niż zachęcała do śledzenia kolejnych spotkań. Poza tym występ wielu piłkarzy był zagrożony lub w ogóle nie był możliwy.

Lopetegui ma ewidentnie patent na zespół z zielono-białej części stolicy Andaluzji. Odkąd prowadzi Sevillę, wygrał z nimi pięć pojedynków, jeden zremisował i raz przegrał (Puchar Króla).

Gorąco było na trybunach. Atmosfera godna piłkarskiego święta, wielkiego meczu, który przyciągnął uwagę fanów hiszpańskiej piłki. Jak przystało na derby, nie zabrakło stykowych sytuacji. Obserwowaliśmy ogień nie tylko ze względu na ostrą grę, ale i jakość piłkarską. Mruganie nie było wskazane, mogło coś umknąć.

Pierwsza część była zdecydowanie lepsza w wykonaniu gospodarzy. Druga ze wskazaniem gości. Pytano Pellegrieniego, czy to wynikało ze zmęczenia, ale trener Realu Betis celnie przyznał, że gdyby chodziło o ciężkie nogi, to nie byliby w stanie zagrać lepiej w drugiej połowie. A zagrali.

Jak padały gole? Tecatito porobił Alexa Moreno jak juniora i zagrał długą piłkę do En-Nesyriego. Bartra się zagapił i za moment Claudio Bravo musiał sfaulować Marokańczyka. Karnego na gola zamienił Ivan Rakitić. Pod koniec pierwszej połowy podwyższył Munir. Kilka minut wcześnie wszedł za kontuzjowanego Papu Gomeza. Asystę przy jego trafieniu zaliczył Bono…

Goście w drugiej części dążyli do wyrównania. Groźne strzały oddali Marc Bartra i Cristian Tello, ale jedyną bramkę dla Realu Betis zdobył Sergio Canales. Precyzyjnie przymierzył z rzutu wolnego. W tym sezonie nie oglądamy wielu bramem bezpośrednio po rzutach wolnych. Ostatnią chyba zdobył Nabil Fekir, więc Beticos nieco podbijają tę statystykę.

PS 1 Wrócił Jesus Navas i jego współpraca z Tecatito wyglądała bardzo dobrze.

PS 2 Tak, sędzia miał prawo podyktować czerwoną kartkę Marcosowi Acunii.

Ostatni podryg Levante?

Oby nie. Wygrali dopiero trzeci ligowy mecz w sezonie i nieco poprawili swoją sytuację. Wciąż jest źle, wieko trumny jest opuszczone, ale przedłużyli swoje nadzieje na wyjście z niej. Często pisaliśmy o Levante w kontekście zespołu, który leżał pod względem organizacji gry. Zawodzili piłkarze, kolejni trenerzy nie potrafili zarządzać chaosem tak skutecznie, jak robił to Paco Lopez w czasach swojej świetności.

Tym razem błędy popełniali głównie ich rywale. Po meczu Francisco (trener Elche) grzmiał, że jest wkurzony (użył mocniejszego sformułowania) o błędy, które sprawiły, że Levante dość gładko dopisało sobie trzy punkty.

Skuteczną resuscytację przeprowadzili Jose Luis Morales i Jorge de Frutos. Pierwszy to już klubowa legenda, drugi był rewelacją poprzednich rozgrywek, ale w tym sezonie z wielu powodów – w tym urazów – już tak nie błyszczy. Trzecie trafienie dołożył Gonzalo Melero, który w lutym zaczął nabijać swoje statystyki. Dwa tygodnie temu gol z Atletico, teraz bramka z Elche. Rychło w czas.

Jakiś czas temu wspominaliśmy o tym, że Levante zatrudniło nowego dyrektora sportowego. Felipe Minambres ma wyjątkowo dużo do powiedzenia. Angażuje się w życie szatni i w tym hiszpańskie media upatrują lepszej gry Granotas. Może nieco naiwnie, ale nie będziemy negować. Dziennikarze zajmujący się klubem z Ciutat de Valencia uważają, że nie wtrynia się w taktykę i tylko pomaga w motywowaniu piłkarzy. Ile w tym prawdy? Ciężko powiedzieć. W myśl zasady – to nie ma dobrze wyglądać, to ma działać. I działa.

Wielki powrót Gabriela Paulisty i kolejna kompromitacja Moriby

O tym meczu krótko, bo Valencia zagrała słabiutko, Mallorka niewiele lepiej. W ofensywie błyszczeli tylko Bryan Gil i Takefusa Kubo. Reszta nie dojechała do nich poziomem.

Jedyną bramkę w meczu zdobył Gabriel Paulista, który od października próbował różnych metod leczenia. Nie pomagała jedna, druga, trzecia. W końcu zdał się na intuicję i uparł się na terapię, którą mu odradzano. W sobotę powrócił na boiska LaLiga i już w czwartej minucie cieszył się z gola. Wynik nie uległ już zmianie.

Valencia nie wygrała w lidze od 20 grudnia, dlatego komplet punktów był tak ważny. Po meczu z Barceloną piłkarze zamknęli się w szatni, wymienili między sobą kilka twardych, męskich uwag i chyba podziałało. Jednak musimy być sprawiedliwi i jeszcze raz podkreślić. Zagrali słabo, mecz był momentami nudny, brakowało płynności, ale nie brakowało fauli. Przyjemność z oglądania tego „widowiska” można porównać do jedzenia zupy wykałaczką.

PS Kolejny beznadziejny występ zaliczył Ilaix Moriba. Pojawił się z ławki i w końcówce postanowił osłabić swój zespół. Wyłapał idiotyczną czerwoną kartkę w najgorszym momencie. Mecz był wciąż na włosku i piłkarz z Gwinei nie uniósł go mentalnie. Jego drużyna wygrała 1:0, ale nie po to wprowadza się piłkarza z ławki, by znów coś odstawił.

Jedenastka kolejki

Zaczniemy od bramki. Kilku bramkarzy w tej kolejce zachowało czyste konto. Dobrze bronił zwłaszcza Thibaut Courtois. Ivan Balliu (Rayo) po meczu powiedział, że następnym razem muszą się mocniej pomodlić, by strzelić Belgowi bramkę.

Zestawienie obrony rozpoczynamy od Renana Lodiego, o którym wcześniej wspomnieliśmy. W środku umieściliśmy Gabriela Paulistę oraz Gerarda Pique, których zespoły zagrały na zero z tyłu. Ostatnie miejsce w tej formacji zajmie Dani Alves, który zaliczył grubo ponad sto kontaktów z piłką i napędzał ataki Dumy Katalonii.

W drugiej linii postawiliśmy na Manu Triguerosa, Pedriego (genialny występ) oraz Geoffreya Kondogbię, który zabezpieczył Atletico tyły i zaliczył dwie asysty. Jego zagrania za plecy obrońców siały spustoszenie w szeregach Celty Vigo.

W ataku kolejne trio. Lepszej ofensywy w tej kolejce nie szło zmontować. Ousmane Dembele pojawił się w końcówce, ale i tak miał udział przy trzech bramkach. O karecie Yeremy’ego Pino już wspominaliśmy, a Enes Unal ustrzelił czwarty dublet w tym sezonie. Wyciągnął Getafe z tarapatów i uratował swojej drużynie punkt. Wisienką na torcie było jego drugie trafie. Zobaczcie sami.

Wątki poboczne

Imanol Alguacil mocno zmienił skład względem lania, które otrzymał jego zespół na San Mames. Najważniejszą kwestią był powrót Asiera Illaramendiego, kapitana, który z powodu kontuzji od kilku lat nie gra regularnie. Real Sociedad zagrał dość przeciętnie, ale wygrał 1:0 z Osasuną. Pierwsza połowa do zapomnienia, druga znacznie lepsza. Po porażce z Athletikiem i odpadnięciu z Ligi Europy potrzebowali pozytywnego bodźca.

Granada znów straciła punkty w meczu z zespołem, który był w ich zasięgu (Cadiz). Szybko z boiska wyleciał Domingos Duarte. A wszystko wzięło się z gapiostwa Germana Sancheza, który niechlujnie podał do kolegi i do piłki dopadł Alvaro Negredo. Duarte uznał, że musi rzucić się mu pod nogi, bo ten wychodził na wolne pole. Często najlepszym piłkarzem Granady jest bramkarz. To nie najlepiej o nich świadczy. W ośmiu ostatnich meczach uzbierali ledwie trzy punkty.

Dwie asysty w barawach Deportivo Alaves zaliczył Ruben Duarte. Jego zespół zremisował z Getafe. Po dłuższej przerwie pokazał swój atut w postaci dośrodkowań lewą nogą. Mając w ataku takiego kozaka pod względem gry głową jak Joselu, powinien mieć zdecydowanie więcej asyst.

WIĘCEJ O LIDZE HISZPAŃSKIEJ:

Fot. Newspix

Redakcyjny defensywny pomocnik z ofensywnym zacięciem. Dziennikarski rzemieślnik, hobbysta bez parcia na szkło. Pochodzi z Gdańska, ale od dziecka kibicuje Sevilli. Dzięki temu nie boi się łączyć Ekstraklasy z ligą hiszpańską. Chłonie mecze jak gąbka i futbolowi zawdzięcza znajomość geografii. Kiedyś kolekcjonował autografy sportowców i słuchał do poduchy hymnu Ligi Mistrzów. Teraz już tylko magazynuje sportowe ciekawostki. Jego orężem jest wyszukiwanie niebanalnych historii i przekładanie ich na teksty sylwetkowe. Nie zamyka się na futbol. W wolnym czasie śledzi Formułę 1 i wyścigi długodystansowe. Wierny fan Roberta Kubicy, zwolennik silników V8 i sympatyk wyścigu 24h Le Mans. Marzy o tym, żeby w przyszłości zobaczyć z bliska Grand Prix Monako.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
7
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...