Wisła Płock nie jest najbardziej sexy klubem w Ekstraklasie. Nie zatrudnia elektryzujących nazwisk, nie wydaje konkurencyjnych pieniędzy, nie przyciąga tłumów kibiców, więc od dobrych kilku lat buja się w środku stawki. Nie jest żadnym rakiem, żadnym nowotworem tych rozgrywek, nie mamy nic przeciwko istnieniu takich organizacji, ale umówmy się: w tym momencie swojej historii Wisła Płock to ligowy przeciętniak. Ni mniej, ni więcej. Dlatego też jesteśmy trochę zdziwieni, z jaką łatwością władzom klubu przychodzi dyskredytowanie solidności.

Porozmawiajmy o faktach.
Kwiecień 2021. Wisła Płock zajmuje trzynaste miejsce w tabeli Ekstraklasy, ma przewagę pięciu punktów nad strefą spadkową. Nie wygrywa ośmiu meczów z rzędu. Leci głowa Radosław Sobolewski, a w jego miejsce do palącego budynku z gaśnicą wparowuje Maciej Bartoszek, który godzi się na nietypowy – jak na swoją pozycję w branży – strażacki kontrakt na sześć kolejek. Maj 2021. Wisła Płock utrzymuje się w przeciętnym stylu, ale w ostatniej kolejce roznosi Zagłębie Lubin 4:0 i władze klubu uznają, że jeśli z kimś zrywać z łatką mdlącej bezpłciowości, to właśnie z Maciejem Bartoszkiem u sterów. Dla doświadczonego trenera to klasyczna opowieść własnego zawodowego życia: historia walki, podjęcia rękawicy, gdzie potem to on z tą rękawicą zostaje.
Grudzień 2021. Wisła Płock finiszuje rok na szóstej pozycji. Ma sześć punktów przewagi nad dwunastym Piastem Gliwice i sześć punktów straty do trzeciego Radomiaka. Luty 2021. Wisła Płock kiepsko wchodzi w rundę wiosenną. Raz remisuje, trzy razy przegrywa, spada na dziesiątą lokatę. Ma osiem punktów przewagi nad strefą spadkową. Maciej Bartoszek traci pracę.
Coś tu nie gra.
Jak może czuć się Bartoszek?
Maciej Bartoszek ma prawo czuć się pokrzywdzony, ale pewnie nie jest też tak, że kompletnie nie spodziewał się, że takie zwolnienie może – prędzej czy później – nastąpić. Fragment naszego styczniowego wywiadu z byłym już trenerem Wisły Płock.
Ile razy tak naprawdę czuł się pan zagrożony zwolnieniem w tym sezonie?
Tak na dobrą sprawę, to zwalniany byłem już chyba dwa razy. Oczywiście medialnie. Z tym zagrożeniem to przyznam, że może coś było na rzeczy. Generalnie w naszym trenerskim fachu tak jest. Nie do końca pamiętam, który z moich kolegów to powiedział, ale chyba to szło mniej więcej tak: „Jak zatrudniają to znaczy, że będą też zwalniać”.
Prawdą jest jednak, że Bartoszkowi od dłuższego czasu nie było po drodze z władzami Wisły Płock, a szczególnie z dyrektorem sportowym Pawłem Magdoniem. O sprawie informowaliśmy już jesienią i pisaliśmy: „wewnątrz klubu trwa konflikt między zwolennikami trenera a jego przeciwnikami, a także między dyrektorem Magdoniem a szkoleniowcem, najprościej ująć to tak, że dyrektor nie gra do jednej bramki ze szkoleniowcem”. Główną artylerią przeciwko Bartoszkowi stanowiły dwie rzeczy: siermiężna gra i brak stawiania na młodzież.
– Zwiększamy intensywność i płynność gry, lepiej przechodzimy z wysokiego pressingu do niskiego, po odbiorze jest odpowiedni transfer piłki do przodu. To wszystko są drobne elementy, które wpływają na rozwój. Czasami jest on większy i szybszy, a czasem wolniejszy i trwa to wszystko dłużej. Nie chcę zanudzać tymi wszystkimi czynnikami i zmiennymi, ale mógłbym tak długo wymieniać. Zdarza się, że jak nie ma wyników, a widzi się postęp, to potrzeba na wszystko więcej czasu. Tak było w Wiśle Płock. Zmiana sposobu gry jest u nas diametralna. Można coś delikatnie skorygować i efekty mogą przyjść szybciej. Postawiłem jednak, że chce dokonać dużej zmiany i trzeba było liczyć się z tym, że to nie będzie krótki proces – odbierał zarzuty o topornym stylu Bartoszek w naszej rozmowie.
I nie, gra Wisły Płock nie rzucała na kolana, ale czy w ogóle były ku temu możliwości? Chyba nie bardzo. Bartoszek dostał dwa okresy przygotowawczy i niecałe dwie rundy, żeby wszystko sobie po swojemu ułożyć. W letnim okienku transferowym dostał paru ciekawych nowych zawodników, musiał wkomponować ich do składu. Niespodziewanie fajnie funkcjonował u niego pozornie niezbyt ekskluzywny duet Sekulski-Warchoł, który wypracował razem kilkanaście bramek. Bywały mecze, kiedy jego Wisła dostawała w trąbę i nie miała za wiele do powiedzenia, bywały wpadki, ale naprawdę nierzadko drużyna Bartoszka wyszarpywała punkty, również dzięki mądrej taktyce.
To już nie była drużyna z końcówki kadencji Radosława Sobolewskiego, kiedy Wisła jeździła po Polsce, coś tam grała, ale unosiło się nad nią widmo tymczasowości, do którego często dochodził brak charakteru, nie tylko piłkarskiego. Niby kompletnie błądziła na wyjazdach, ale z drugiej strony odbijała to sobie kolejnymi zwycięstwami na własnym ternie, co przy uśpionej atmosferze stadionu im. Kazimierza Górskiego, trzeba było interpretować jako pewnego rodzaju odrodzenie chęci poszukiwania własnego charakteru.
Jak zaś wyglądała sprawa stawiania na młodzież? 44-letni szkoleniowiec faktycznie nie należał do największych entuzjastów wystawiania żółtodziobów. Inna sprawa, że też nie miał jakiegoś super wyboru. Dawid Kocyła niespodziewanie obniżył loty. Radosław Cielemęcki zagrał może jeden lepszy mecz. Marcel Błachewicz chyba nawet nie. Walczak, Krzyżański, Zynek i Drapiński dostali zaledwie malutkie epizody. Więc, na koniec dnia, zostawał tylko perspektywiczny Fryderyk Gerbowski.
Żeby jednak nie było: Maciej Bartoszek nie dysponował składem węgla i papy. Ot, chociażby w drugiej linii Wisłą Płock zmontowała mu fajną ekipkę. Szwoch, Furman i Wolski to trójka, która w różnych okresach historii własnych karier potrafiła wyróżniać się w Ekstraklasie. Do tego przyzwoity Rasak, nie tacy fatalni Lesniak i Jorginho. I to też jest kamyczek do ogródka Bartoszka, że nie potrafił wykorzystać pełni potencjału swoich pomocników. Szwoch wciąż gwarantował liczby (trzy gole, dwie asysty, trzy kluczowe podania), ale wypadał gorzej niż w minionym sezonie. Wolski potrafił błyszczeć, ale też wydaje nam się, że w bardziej rozhulanym systemie mógłby dawać jeszcze więcej. A Furman? No, powrót Furmana do Polski i do Płocka, to na razie kompletny niewypał.
Chyba można było grać ładniej, ale…
Maciej Bartoszek zostawia siódmą ofensywę i jedenastą defensywę w lidze. Czy uczynił z Wisły Płock jakąś mega drużynę? Nie. Czy sprawił, że w Wiśle Płock wyrosły czołowe postacie ligi? Nie. Ale też nie oceniamy nawet roku jego pracy w zespole z Mazowsza. A niewątpliwie jego Wisła Płock punktowała solidnie, niewątpliwie zaczynała mieć jakiś charakter, niewątpliwie daleka była od jakiegokolwiek kryzysu.
W co gra Wisła Płock?
Stosunkowo niedawno Wisła Płock przeszła gabinetowe przemeblowanie. Wybrany został nowy prezes, dyrektor sportowy, odświeżone zostały wszystkie inne działy administracyjne i organizacyjne. Cel był prosty – klub miał skończyć z fuszerką, z archaicznością. Na górze miała pojawić się wizja, z boiska zniknąć miała przeciętność. Zaczęto budować dział skautingu. Miały skończyć się transfery bez obserwacji, po znajomości albo na bazie tego, że ktoś kiedyś nieźle wyglądał w Ekstraklasie. Ale dajcie spokój, nie od razu Rzym zbudowano. Przecież nie jest tak, że zmienił się skład personalny i nagle Płock zaczął być miejscem mlekiem i miodem płynącym. Weźmy nasz niedawny wywiad z Bartłomiejem Sielewskim, który pełni rolę dyrektora do spraw skautingu profesjonalnego.
– Jako klub mamy ograniczone możliwości. Nie stać nas, żeby robić transfery gotówkowe. Nie dysponujemy ogromnym budżetem, nie mamy miejsca na mega duże kontrakty. Szukamy innych sposobów poszukiwania i pozyskiwania zawodników. Ja zawsze lubię zawodników, którzy mają coś do udowodnienia. Ktoś na nich postawił krzyżyk, ktoś nie dał im szansy, mają podrażnioną ambicję, a w nieodległej przeszłości potwierdzili swój potencjał. Podasz im rękę, to wiesz, że będą wyjątkowo walczyć. Choć oczywiście najpierw trzeba drobiazgowo sprawdzić wszystkie przyczyny, dlaczego ostatnio im się nie wiodło.
Ile osób w tym momencie jest zatrudnionych w skautingu?
W tym momencie z pierwszym zespołem Wisły Płock umową związany jest jeden skaut. Do tego dochodzą kolejne osoby na umowie, ale one pracują stricte dla naszej akademii, zajmują się wyszukiwaniem młodszych zawodników.
Mało? Wisła Płock dysponuje znośnym zapleczem infrastrukturalnym, ale jej stadion dopiero powstaje, jeszcze niedawno to był kompletny plac budowy. Opowiadał nam o tym Jakub Rzeźniczak.
– Długo głównym minusem Wisły Płock był stary stadion. Nie wyglądało to dobrze. Kibice zdawali sobie z tego sprawę, sam klub też był postrzegany przez ten pryzmat. Nieprzyjemnie się oglądało nasze mecze. Teraz została oddana do użytku jedna trybuna, zrobiło się dużo poważniej. Przy okazji meczu z Lechią Gdańsk rozmawiałem nawet o tym z Flavio Paixao. Powiedział mi, że już teraz to nieźle wygląda, a jak przebudowany zostanie cały stadion, to będzie naprawdę bardzo dobrze. Z miesiąca na miesiąca postrzeganie Wisły Płock będzie zmieniało się na plus.
Proces odświeżania skostniałej organizacji dopiero się rozpoczyna. Przed wszystkimi w klubie jeszcze bardzo daleka droga, żeby organizacja zaczęła na poważnie liczyć się na ekstraklasowej mapie Polski. Co więc Wisła Płock może zyskać na zwolnieniu Macieja Bartoszka, który choć idealnym trenerem nie jest i nigdy nie będzie, to chociaż gwarantował, że w dobie, kiedy wielkie marki drżą o utrzymanie, płocka ekipa plasowała się na relatywnie bezpiecznie pozycji w środku tabeli? Oj, chyba niewiele.
Kto tu jest poważny?
Władze klubu komunikują – musieliśmy przeciwdziałać kryzysowi. Powstaje, kurde, pytanie: jakiemu kryzysowi? Kryzys to jest w Legii Warszawa, w Wiśle Kraków, w Zagłębiu Lubin, a nie w Wiśle Płock. Bądźmy poważni.
Czy w tej chwili na rynku można znaleźć lepszego szkoleniowca niż Maciej Bartoszek? Pewnie można, 44-latek nie jest jakimś bogiem trenerskiego fachu, ma swoje ograniczenia, jego zespoły przeważnie nie prezentują wielce nowoczesnego futbolu. Ale dlaczego w takim razie nie pożegnano się z nim na przełomie wiosny i lata, kiedy wykonał swoją strażacką pracę i kończył się jego kontrakt? Przecież nikt nie stał nad władzami Wisły Płock z pistoletem w ręku i nie zmuszał nikogo z zarządu do prolongowania umowy z Bartoszkiem. Dlaczego, skoro nie było porozumienia koncepcyjnego na linii szkoleniowiec-zarząd, w takim razie nie pożegnano się z nim w zimie, żeby nowy trener miał czas na poznanie drużyny i wdrożenie swojej koncepcji? Podpowiemy: bo Bartoszka broniły wyniki. A po czterech noworocznych kolejkach – już nie bronią. Dziwne, prawda?
No dziwne, dziwne, nie da się ukryć.
Jeśli Wisła Płock chce być uważana za poważny klub i już ostatecznie zerwać z łatką zagubionego we własnej koncepcji, nie może odwalać takich akcji. Licytacja na dyskredytowanie solidności nie przyniesie niczego dobrego. Nie tu i nie teraz.
Czytaj więcej o Wiśle Płock:
Kolejni debile na na stanowisku prezesa i dyrektora sportowego. W polskiej piłce jest mnóstwo słabych piłkarzy i trenerów ale i tak znajdzie się tam więcej dobrych niż wśród prezesów.
Wisła Bartoszka lepsza od Wisły Sobola, ale i tak dno i kupa mułu,
najlepiej aby egzystowała w I lidze, ale optymistyczny wariant,
że Wisła kolejnego trenera, będzie, jeszcze lepsza. Jak rewolucja,
to zawsze głowa leci
egzystować w I lidze będzie Legia z W. Kraków
Władze Wisły są super. To my ciemny lud nie poznajemy się na ich światłej wizji…
Chyba nie spodobał się szefostwu Wisły Płock jego występ w Cafe Futbol.
Janek kolejny dobry tekst. Ciągniesz weszło za uszy
Chętnie bym kiedyś przeczytał jakiś dłuższy wywiad z Bartoszkiem.
Wisła Płock? Szacunkowy miesięczny koszt 3000-4000zł za analizę wszystkich zawodników dowolnej ligi to zapora nie do przejścia, to powód dla którego temat choć pozornie interesujący, to nie zostaje poddany merytorycznej weryfikacji.
Jeszcze inaczej, 200zł jako miesięczny koszt za analizę piłkarzy dowolnej drużyny na świecie, która w ciągu miesiąca zagra te 3-4 mecze, czyli uśredniając 60zł od każdego spotkania = kolosalna przeszkoda, kasująca temat na samym początku.
Tutaj, gdy mowa o uzasadnionej inwestycji (skuteczność identyfikacji zawodników wynosi ponad 90%), choćby działając na mniejszy zasięg jako uzupełnienie bazy danych zbieranej (przez jednego skauta?) w dotychczasowy sposób, okazuje się że pieniądze są przeszkodą. Tutaj szuka się zamienników. Zamiennikiem może być to, że zamiast komuś zapłacić 15-20zł za godzinę (no tak poniżej najniższej krajowej), lepiej będzie pozyskać mniej wartościowe dane, no ale chociaż za darmo (np od studentów, w ramach praktyk, darmowego stażu itp). Tutaj można się pochwalić, jak to klub umiejętnie zarządza budżetem, jak obracając 20 razy pieniądzem udaje mu się nie wydać tych 40 000zł w skali sezonu, albo chociaż 250zł miesięcznie na analizę własnej drużyny – kurde, ale to ogromne pieniądze, dobrze że udaje się je zaoszczędzić.
Ten sam klub nie ma problemu wydać np 40 000zł miesięcznie na zawodnika, który może okazać się niewypałem, który przegra rywalizacje, albo po prostu pechowo złapie kontuzję – taki zawodnik w klubie będzie na kontrakcie przez kolejne 2 czy 3 lata, niezależnie od tego jak będzie się prezentował. Takiego zawodnika (hipotetycznie) można było zastąpić młodym, wyróżniającym się w swoim roczniku zawodnikiem, który może obiektywny byłby trochę słabszy, ale kosztowałby np 8000zł miesięcznie. Czy ten młody biegałby 5x wolniej? Kopałby 5x słabiej? Trafiałby w piłkę 5x rzadziej? Wygrywałby 5x mniej pojedynków? Wykonywałby 5x mniej dryblingów? A może biegałby 2km zamiast 10km w meczu? Pewnie nie…więc jeśli nie mówimy o topowej postaci ligi, dlaczego klub wydaje 5x więcej (np te 32 000zł różnicy w skali miesiąca) i nie widzi w tym nic złego? Toż to z premiami około pół miliona zł w skali sezonu, czyli zapewne ok 1,5mln zł za cały 3-letni kontrakt. Rozumiem, że tutaj już można przepłacać?
Kluby po to oszczędzają na skautach, działach analizy i wszystkim co stanowi realną, uzasadnioną inwestycję – aby po takich działaniach bezproblemowo przepalać 20 albo i 50-krotnie większy hajs na kolejne transfery, albo (patrz artykuł) zatrudniając kolejnego trenera. Jeśli Bartoszek będzie miał dalej wypłatę, to tak naprawdę co on na tym cierpi? Patrzmy może na to przez pryzmat tego, że klub stać widocznie na wypłatę pensji trenerowi, którzy już trenerem tego klubu nie jest i nie ma fizycznie wpływu na dalszą grę tejże drużyny. Ile taki Bartoszek mógł zarabiać, 10 000zł miesięcznie? No to uwzględniając jego kontrakt do końca czerwca 2022, takie 40 000zł zostaje (z perspektywy klubu) wywalone do kosza na coś co już nie ma szansy pomóc w osiągnięciu klubowi sukcesu, na kogoś kto nie ma formalnie już wpływu. Te same 40 000zł, za które można było mieć przeanalizowaną całą ESA – cały rok 🙂 jeśli dałoby to chociaż minimalny efekt (ja wiem, że by dało) to już byłaby to bardziej spożytkowana gotówka. A gdyby nawet pesymistycznie i hipotetycznie nic to nie dało, to przynajmniej wizerunkowo klub mógłby powiedzieć „przez jeden sezon próbowaliśmy być profesjonalni i rozwinęliśmy się na płaszczyznach, gdzie wiele klubów ma problemy, wierzymy że w przyszłości będą z tego korzyści” – nadal to więcej, niż ZERO korzyści jak w przypadku opłacania zwolnionego (trochę bezpodstawnie swoją drogą) trenera.
Cóż, rok 2022 – polskie kluby nadal udają, że nie wiedzą gdzie leży problem, a „niezależna władza” zamiast to krytykować i pomagać zmienić za pomocą właściwych narzędzi i wpływu jaki mogą mieć, siedzi cichutko i co najwyżej robi przyjemne wywiady z przedstawicielami tych klubów, dziękując że ktoś chciał z nimi porozmawiać i spowodować wejścia na ich stronę, kolejne komenty (niektóre nawet odrobinę merytoryczne jak moje – staram się) i ogólny szum.
Po pierwsze w polskich klubach prezesi i dyrektorzy sportowi to przeważnie debile niemający pojęcia o tym co robią, po drugie, najważniejsze, na chuj im ocena zawodnika i przydatność do zespołu, skoro oni biorą tych kopaczy którzy są w stajniach menadżerskich zaprzyjażnionych menago i jest odpalany procent od podpisanych kontraktów.
od polskiego ex-piłkarza (który nawet w ekstraklasie był szaraczkiem) na stanowisku dyrektora sportowego oczekujesz profesjonalizmu i myślenia?
Jak Kałużny pojechał na wyspy pracować na magazynie, zgodnie ze swoimi kwalifikacjami, to się ludzie oburzali jak to możliwe, ale takie są właśnie kwalifikacje większości ex-piłkarzy w Polsce. Praca fizyczna. A nasi (wcale nie o wyższych kwalifikacjach) prezesi, zatrudniają ich na dyrektorów sportowych, czy próbują robić klubową kopię Guardioli… po szkółce niedzielnej Majewskiego!
na serio dopoki bedzie sie wybierac ludzi po ich nazwiskach i dokonaniach pilkarskich – nie sie nie zmieni
nawiazujac do sławnego filmu The Manyball-my nadal jestesmy przed przemiana skautingu i bazujemy na ocenie,ze pilkarz jest slaby bo jego dziewczyna jest niska XD
Z tym, że Bartoszek zarabiał w Płocku 10k/miesiąc, to trochę przesadziłeś. 🙂
Większość klubów płaci te 30-40k, przez co trenerzy godzą się na takie traktowanie. Dolna półka raczej dochodzi do 20k.
Co do meritum – oczywiście zgoda. Jest kilka klubów, które płacą trzem-czterem trenerom NA RAZ grubą kasę, jednocześnie zatrudniając ludzi w klubie na śmieciówkach i stażach, żałując na papier do ksero i sępiąc skauting „za cv”.
Tu jest największa rezerwa w polskiej piłce – w zarządzaniu.
Zarządzanie , tak to największy deficyt w polskiej piłce.
Tysiące absolwentów wydziałów zarządzania Uniwersytetów a dalej brak myślących prezesów i innych kierowników.
Ale i skończenie Harvardu nie gwarantuje że ktoś ma mózg zdolny do myślenia. Najczęściej mamy do czynienia z ludźmi którzy przychodzą do klubu „nachapać się”. Nawet właściciele okradają własne kluby, żyją z nich i doprowadzają do upadku.
Proste; klub pożycza, właściciel korzysta a dług spłaca klub albo bankrutuje.
Gość im takie wyniki, z takim zespołem wykręciłi i znowu kopią go w tyłek..co oni na Puchary liczyli? powinni być w strefach spadkowych i bronić się do końca, a tem maksa wycisnął, podobna sytuacja jak z Ojrzyńskim w Koronie..
Arka Gdynia se niedawno zwolniła trenera Ojrzyńskiego.
Od tego momentu Arka tonąć zaczeła, aż była spoczęła na dnie i gra se w radosnych podskokach ligę niżej.
Wisła Płock, to nie jest Legia, Lech, czy Wisła Kraków. Nie ta tradycja, nie te sukcesy, nie te możliwości. Siły na zamiary trza liczyć. Trza cieszyć się iż się gra w ekstra(za przeproszeniem)klasie. Jak się z tego cieszyć nie da, żadną miarą, to czas ligę niżej sobie przypomnieć i powalczyć znowusz, jak za dawnych lat bywało, o ekstraklasę. Tak jak Arka, która któregoś dnia doszła do wniosku, że Ojrzyński, to chuj nie trener, bo on z Arki nigdy nie zrobi „miszcza”.
Z Arki i z Wisły Płock, z całym do nich szacunkiem, nigdy, nikt nie zrobi miszcza”. Szanujcie, co macie…
Dobre, trafiłeś w 10.
Niech zejdą na ziemię.
Jak ty piszesz „znowusz”to znaczy że jesteś idiotą
Klasyczny strzał w stopę.
Chyba że mają dogadanego Tworka.
Klasyczny strzał w stopę. Chyba że mają dogadanego Tworka
Byly prezez Kruszewski potrzebny. Reszta nie wie i nie ma pojecia co to jest profesjonalna pilka.
Kruszewski był za mały a Marzec jeszcze mniejszy.
Ciekawe, kto w Płocku jest prawdziwym właścicielem klubu?
prezydent miasta z PO albo jeszcze stery sa nadal u bialej mewy czyli Dmoszynskiego…..;)