Reklama

Przestajemy się bać. Ukraina nie zginie, bo jest wolna

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

28 lutego 2022, 12:47 • 7 min czytania 54 komentarzy

– Słyszę, że ludzie na Ukrainie zaczynają się przyzwyczajać. Przestają się bać czołgów, wojskowych, wybuchów. Rodzi się odwaga, sprzeciw. Narasta chęć stawiania oporu. Masa ludzi wciela się do wojsk obrony terytorialnej. Psują ruskim krew. Produkują koktajle mołotowa. Palą czołgi. Ten naród nigdy nie zginie, bo jest wolny. Ten naród nigdy nie pozwoli, żeby ten kraj zginął. Teraz znów mamy do czynienia z takim kijowskim majdanem, tylko na skalę całego kraju. Trwa ogromna mobilizacja. Każdy próbuje pomóc, każdy próbuje działać. Jestem dumny z bycia Ukraińcem. Jestem dumny, że należę do – jak to się śpiewa w naszym hymnie – „kozackiego rodu” – mówi w rozmowie z nami Jewhen Radionow, ukraiński piłkarz występujący w Polsce, którego rodzina została na Ukrainie i który stara się organizować pomoc dla rodaków poprzez zbiórki pieniędzy w Polsce. Zapraszamy. 

Przestajemy się bać. Ukraina nie zginie, bo jest wolna

Żyjesz w ciągłym lęku o swoją rodzinę?

Oczywiście. Sytuacja jest dynamiczna. Jednego dnia jest tak, drugiego dnia jest tak. Czasami siedzą pod ostrzałem, czasami uciekają, czasami jest spokojniej, mniej strzelają. Dzisiaj, niestety, dostałem bardzo złą wiadomość. Kupiańsk w obwodzie charkowskim, miasto mojej cioci i mojej bliższej rodziny, znalazł się pod rosyjską okupacją.

Co to oznacza dla twojej rodziny?

Moja ciocia jest pielęgniarką. Mówiła, że normalnie poszła do pracy, do szpitala. Trwały ciężkie, okropne walki. Ciągłe dwudniowe ostrzeliwanie i bombardowanie z samolotów. Nie rozumiemy strategii działań na tej ziemi, ale mamy swoje podejrzenia… to jest moje miasto, jestem z nim niezwykle silnie związany emocjonalnie, wiesz? Mieszka tam mój bliski kolega i jego ojciec, którego traktuję jak drugiego tatę. Wychowywałem się w kupiańskim internacie. Lokalna Mrija Kupiańsk była moją pierwszą juniorską drużyną. To było moje pierwsze okno na większy świat, pierwsza przystań po wyjeździe ze wsi. Tam są moi pierwsi trenerzy, pierwszy koledzy, przeszedłem tam szkołę życia. Ważne, ważne miasto w moim życiu.

Reklama

Słyszę to. 

Ciocia, siostra rodzona mojej mamy, opowiada, że wszędzie są ruskie wojska. Sprawdzają, spisują, legitymują. Trudno powiedzieć, co będzie dalej, może to był strategiczny krok do tyłu, do Charkowa? Ojciec mojego przyjaciela mówił, że w dzielnicy naszego internatu stało sześćdziesiąt ukraińskich czołgów, a następnego dnia wszystkie pojazdy zniknęły. Nie zostały zniszczone, spalone, nasi nie przegrali, ruscy nie wygrali, po prostu ukraińskie wojska zmieniły lokację. Prawdopodobnie właśnie do obrony Charkowa.

Pisałeś też o twoim pięcioletnim bracie, który wojnę spędza w piwnicy. 

To nie jest piwnica, tylko taka ziemianka, typowa dla domów prywatnych. Nie wiem, jak to przełożyć na polski, takie coś wykopane w ziemi, trzyma się tam przykładowo ziemniaki. Coś na wzór dużej lodówki, gdzie chroni się żywność długoterminową, tylko w mocno przedpotopowym stylu.

Mam wyobrażenie. 

Reklama

Zrobili tam łóżka, wstawili podstawowe meble, siedzą tam, kryją się. Na zewnątrz niebezpieczeństwo czyha na każdym kroku. Strzały, wybuchy, bomby…

Obrazki z ukraińskich miast są przerażające. 

Kacapska armia działa bezlitośnie. Nie liczą się z niczym, nie myślą. Teren prywatny? I co z tego? Przedszkole? I co z tego? Szpitale? I co z tego? Wszystko im jedno, wszystko równają z ziemią, wszystko palą. Rodzina nocuje w tych ziemiankach, bo zwyczajnie jest bezpieczniej.

To ciągły strach o istnienie czy istnieje jakaś namiastka normalnego życia?

Trudno powiedzieć. To co ja czuję w Warszawie, a to co moja rodzina czuje w Kupiańsku, to są dwie zupełnie inne historie. Nie wiem, jak oni odbierają nasze telefony z Polski, kiedy dzwonimy nastraszeni… słyszę, że ludzie na Ukrainie zaczynają się przyzwyczajać. Przestają się bać czołgów, wojskowych, wybuchów. Rodzi się odwaga, sprzeciw. Narasta chęć stawiania oporu. Masa ludzi wciela się do wojsk obrony terytorialnej. Psują ruskim krew. Produkują koktajle mołotowa. Palą czołgi. Dużo jest sytuacji, w których kacapom kończy się paliwo, wychodzą z wozów i próbują gdzieś się przemieszczać. Wtedy można niszczyć im sprzęt, dewastować ich uzbrojenie. Jeden mój brat cioteczny działa w takiej grupie w Kijowie. Wyłapuje dywersantów, kręcących się po mieście, zostawiających jakieś znaczki dla wroga, oznaczających budynki i bloki, nawigujących naloty bombowe, sabotujących działania naszej armii. Nasi są na cywilu, ale są czujni, komunikują się na czatach i od razu reagują.

Na Ukrainie mamy do czynienia ze wspaniałym patriotycznym zrywem?

Od dawna toczymy wojnę. Patriotyczny zryw miał miejsce w 2014 roku. Wielu ludzi wówczas przebudziło się z rosyjskiego snu, otrząsnęło się z rosyjskiego mitu. Przestało wierzyć w ideę braterskiego narodu. Otworzyły się oczy. Wcześniej, szczególnie na wschodzie, ukraińscy obywatele nie widzieli wielkiej różnicy między Ukraińcem a Rosjaninem. Myśleli, że łączą nas język, kultura, wspólna przeszłość. Ta legenda solidarności była mocno zakorzeniona. Majdan i wszystkie inne wydarzenia tamtych lat pokazały wielkość naszego narodu. Poszliśmy z kijami na czołgi, wygoniliśmy snajperów, pokonaliśmy berkutowców.

Nie wyhodowaliśmy monstrum, którym teraz jest ten chuj, czyli Putin. Postawiliśmy się. Dotarło do nas, kim jesteśmy, kto jest naszym przyjacielem, a kto jest naszym wrogiem. Przewalczyliśmy całą machinę propagandową, te wszystkie durne programy telewizyjne, w które zainwestowano kupę pieniędzy, żeby tylko sączyły jad i ruski przekaz. Ten naród nigdy nie zginie, bo jest wolny. Ten naród nigdy nie pozwoli, żeby ten kraj zginął. Teraz znów mamy do czynienia z takim kijowskim majdanem, tylko na skalę całego kraju. Trwa ogromna mobilizacja. Każdy próbuje pomóc, każdy próbuje działać. Jestem dumny z bycia Ukraińcem. Jestem dumny, że należę do – jak to się śpiewa w naszym hymnie – „kozackiego rodu”.

Nie da się wypowiedzieć wszystkich przekleństw, które nasuwają się na imię i nazwisko Władimira Putina. 

Nie chciałbym nawet o nim rozmawiać, szkoda słów. Jest złość, jest zirytowanie, ale wiem, że chłopaki się z nimi bawią, więc jestem spokojny.

Zorganizowałeś zbiórkę, starasz się pomagać z polskiej ziemi. 

Nie mogłem znaleźć sobie miejsca po pierwszym dniu wojny i pierwszym dniu wewnętrznej paniki. Nie da się opisać moich przeżyć. To były hektolitry łez, ciągły płacz, jakby jakaś wroga siła wydzierała mi serce. Czułem, że tracę ojczyznę, kraj, miejsca, ludzi. Po chwili szoku wziąłem się w garść. Putin liczył na przerażenie, na paraliż. Zaatakował wszystkie miasta. Chciał sprawić, żeby lęk zawładnął ciałami zwykłych ludzi. Ale Ukraińcy okazali się twardzi, wytrzymali, zaczęli z tego wychodzić.

Tak samo było ze mną. Wiedziałem, że muszą działać konkretnie. Chciałem pomóc w jakikolwiek sposób, dorzucić nawet najmniejszą cegiełkę do naszego zbliżającego się wielkiego zwycięstwa. Trzeba wszystkich sił mobilizacji, a ja traktuję Polskę jako głęboki tył, takie zaplecze tej wojny. I widzę też, że Polacy zachowują się, jakby byli na wojnie. Aktywizują się, organizują się. Pisałem już, że uważam Polskę za moją drugą ojczyznę. Jestem z niej dumny. Zwykli obywatele wzięli się do roboty. Przyjmują uciekające dzieci i kobiety. Piękne, naprawdę piękne.

Mnie poruszyło zdjęcie chłopaka, z którym przyjechałem do Polski, żeby kopać piłkę w Krysztale Glinojeck. Walczy na Ukrainie, zapisał się do obrony terytorialnej. Pokazywał wielkie kolejki jemu podobnych, innych chętnych do naboru, ale napisał też, że brakuje sprzętu, że nie ma ubioru. Skontaktowałem się z nim, porozmawialiśmy, spytałem wprost: czego trzeba, jak można pomóc? Odpowiedział, że choć wojsko jest w pełni uzbrojone, to masa zwykłych chłopaków potrzebuje ekwipunku. Broń to jeszcze, ale chodzi o kamizelki kuloodporne, odzież termiczną, noktowizory, karimaty, hełmy. W jednej chwili trzeba tego, w innej jeszcze czegoś innego. Wiem, że moja pomoc to kropla w morzu, ale nawet i taka kropla drąży skałę. Będziemy łączyć zbiórki.

Jakie będą następne kroki?

Przewiezienie rzeczy przez granicę wcale nie jest takie łatwe, proste i oczywiste. Muszę kontaktować się z Ukraińskim Domem w Warszawie, który zorganizuje transport wraz z ukraińską ambasadą. Apelowali do nas, żeby nie przyjeżdżać z pojedynczymi rzeczami, tylko łączyć się w większe grupy i przywozić więcej sprzętu. Odpowiedni ludzie w centrach logistycznych to wszystko przyjmują i rozdysponowują we właściwie miejsca. To jest jedna wielka organizacja, jesteśmy malutkim trybikiem w jej ramach, ale… chcę być pożyteczny, chcę pomagać.

Pomaga Polska, pomaga Europa, pomagają zwykli ludzie. Każda forma pomocy jest istotna?

Europa nie byłaby czuła na sytuację na Ukrainie, gdyby nie każdy jeden człowiek, który postanowił zadziałać. Można wychodzić na ulicę europejskich miast, można organizować zbiórki, można pomagać przy granicy, można wspierać dobrym słowem. Pamiętamy, jak obojętnie do tej sprawy podchodzili politycy na samym początku wojny. Wydaje mi się, że tylko zdecydowana reakcja cywili zadecydowała o tym, że teraz państwowe i europejskie władze są bardziej zdecydowane.

Jesteśmy na tyłach wojny. Może to jeszcze nie jest trzecia wojna światowa, ale to już jest wojna na skalę całego kontynentu. To, że nie bierzemy udziału w walkach ulicznych, nie znaczy, że zaraz nie będziemy musieli. Dlatego teraz musimy mobilizować się na niespotykaną skalę, żeby pomóc kolegom i koleżankom, którzy dzielnie walczą na Ukrainie. I liczyć, że oni to załatwią. Z polską pomocą, z europejską pomocą, ze światową pomocą. To nasza wspólna odpowiedzialność, to nasz wspólny front. Każdy koc, każda żywność, każdy uśmiech ma swoje znaczenie.

ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK

Czytaj więcej o wojnie na Ukrainie:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
0
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Komentarze

54 komentarzy

Loading...