Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

17 lutego 2022, 18:31 • 5 min czytania 75 komentarzy

Podczas seansu z Legia – Warta, przy pierwszej powtórce zdarzenia Boruc-Szymonowicz pomyślałem sobie, jaki byłby skandal, gdyby nie VAR.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Bo przecież sędzia sam z siebie tej akcji nie zatrzymał. Przeoczył. Nie mam nawet pretensji. Akcja w zamieszaniu, w tłoku. Mogła umknąć. Ale kolejny raz potwierdzająca, że pośród licznych – słusznych – zarzutów wobec VAR, dobrze jest raz na jakiś czas przypomnieć sobie, jaką prehistorią jawią się dziś mecze bez VAR. To była epoka kamienia łupanego. Równie dobrze moglibyśmy dziś przejść na grę szmacianką.

Gdy sędzia biegł do ekranu VAR, wiedziałem, że nie może być żadnej innej decyzji niż karny i czerwona kartka. Sytuacja ewidentna. Pchnięcie ręką głowy rywala. Cytując klasyka: no ludzie kochani.

Nie wiem jak to tłumaczył Artur Boruc podczas swojego potoczystego monologu w kierunku arbitra. Chciałbym usłyszeć. Bo wiadomo, że to nie był atak na zdrowie Szymonowicza czy coś podobnego. Boruc, w borucowym stylu, opędzał się od Szymonowicza. Ale Boruc, jako nie tylko Artur Boruc, ale też przede wszystkim doświadczony bramkarz, który gra w piłkę od lat dziewięćdziesiątych, powinien najlepiej w całej lidze wiedzieć, że w regulaminie nie ma miejsca na takie zagrania. To jest as kier zawsze i do widzenia. Nie możesz pokazać CV z Celtikiem, Fiorentiną, Southampton i wspaniałymi meczami w kadrze Polski jako boiskowej wersji „wychodzisz wolny z więzienia”.

Reklama

Gdy sędzia biegł pokazać Borucowi asa kier, a jeszcze poprawić karnym, zastanawiałem się jaka będzie reakcja Boruca. I nie byłem zaskoczony. Ciśnienie w tamtym momencie było naprawdę wielkie, mogło ponieść Boruca. Pomyślałem nawet: może to trochę teatr. Dla kibiców, dla drużyny, dla siebie. Dla podgrzania atmosfery przed karnym, przed resztą meczu. Trochę dziwiło mnie, że Artur tyle może tam stać i dyskutować, bo chyba – jak już wspomniałem – z minutę coś uskuteczniał, kiedy naprawdę nie było czego tłumaczyć. Ale OK, kto nie zna emocji, które poniosą człowieka, szczególnie, gdy nie miał ani chwili by przeanalizować na spokojnie sytuacji.

Rozczarowany byłem więc dopiero tym, że na chłodno, gdy była okazja obejrzeć sytuację sto, dwieście, trzysta razy, dalej nie widział problemu w sobie. Dalej wydaje się zły na cały świat. Dalej winnymi są inni.

Powiem wam, że to wydaje się bardzo niebezpieczną mieszanką.

Nie widzenie problemu w sobie.

Szukanie winnych wszędzie wokół.

Syndrom oblężonej twierdzy.

Reklama

Wszystko doprawione nutą arogancji.

Naprawdę liczyłem, że Boruc klapnie sobie przed telewizorem czy laptopem, zerknie jak to wyglądało i pomyśli: przesadziłem.

Szymonowicz? Prowokował. Ale też przecież gdyby sytuacja była odwrotna, Artur Boruc pewnie czegoś podobnego wymagałby od swoich kolegów. 1:0, bramkarz rywala szykuje się do uruchomienia kontry – takie stawanie przed golkiperem widziałem już tysiące razy, a Artur Boruc pewnie widział ich jeszcze więcej, tak po swojej stronie, kiedy go to wpieniało, jak i po drugiej stronie, kiedy dzięki tej nieoczywistej pracy kolegi miał więcej czasu na ustawienie defensywy.

W zasadzie tu także, z tym Szymonowiczem, Artur Boruc, weteran tylu wielkich meczów i w sumie również intensywnych sytuacji pozaboiskowych, powinien mieć do siebie gigantyczne pretensje, że dał się takiemu młodziakowi sprowokować.

A jeszcze odepchnięcie kogoś z Live Parku. A jeszcze reakcje Boruca w social mediach, które są już – jak to trafnie dziś ujął z angielskiego Kuba Olkiewicz – meltdownem.

Artur, po prostu to spieprzyłeś. Lepiej czasem to przyznać – nawet tylko przed sobą, ale przyznać.

Drużyna jest w rozsypce. Jak pokazała dyspozycja twoich kumpli z pola, jest naprawdę źle. Z Wartą w pierwszej połowie byliście dużo gorsi. Generalnie minimalne zagrożenie. Wielu – w tym ja – sądziło, że co złe to jesienią, a teraz nowy początek. Może bez marszu w górę od zwycięstwa do zwycięstwa, ale po prostu regularne punktowanie, daleko od tamtej miernej formy. A z Wartą zdarzył się Legii może najgorszy mecz Legii w sezonie. To była katastrofa.

No i właściwie dlaczego miało być lepiej? Drużyna się osłabiła. Straciła tak ważnego piłkarza jak Luquinhas. Gdy zdarzą się tej kadrze problemy kadrowe, robi się krótka kołdra – wynik z Wartą siłą rzeczy musiała ratować juniorami. Nie mam też przekonania, że wszyscy obcokrajowcy są tak samo zmotywowani tym, by przejmować się widmem wpisania się najczarniejszymi zgłoskami do historii klubu. Wyjadą, zapomną, pracodawców i tak znajdą.

I w takim momencie, Artur, kiedy właśnie odziedziczyłeś opaskę kapitana, bo kapitan tuż po otrzymaniu opaski wyjechał do USA, nie dźwigasz ciśnienia.

Kiedy naprawdę całe środowisko Legii potrzebuje, żebyś to ciśnienie dźwignął.

Osłabiasz Legię też czysto piłkarsko. Bo pozostali bramkarze Legii mają talent, ale na ten moment mają też skłonności do tego, by coś wpuścić z niczego. Ty byłeś jednak nawet jesienią zawodnikiem, który czasem ten tyłek drużynie ratował, zamiast jeszcze swoje dołożyć. A teraz trzy kolejne mecze bez kapitana, bez wiodącej postaci, bez piłkarza, który mimo upływu lat, jest w stanie zagrać lepiej niż inni.

Kibicu Legii, możesz teraz skupiać się na tym, że ktoś – czyli jak zwykle my, zło tego świata, dziennikarze sportowi – szargamy klubową legendę. Ale sytuacja jest naprawdę poważna po prostu piłkarsko. Bo zamiast przekonania, że Legia spaść jednak nie może, w zasadzie z każdym tygodniem otrzymujemy kolejne argumenty, że jak wpadła w korkociąg, tak z niego wypaść nie może.

Ja rozumiem, że wciąż ma zawodników, którzy potrafili być czołowymi postaciami w tej lidze, ale co jeśli nie znajdą formy?

Ile znaczył ten zajechany Mladenović jesienią? Jakim byłby argumentem w grze o utrzymanie, jeśli wciąż taki będzie?

Przegraliście z Wartą, u siebie. Choć jeszcze zmarnowała karnego. I w przekroju całego meczu zasłużyła na trzy punkty. Co tu dodawać?

Często tym, co w kluczowym momencie sezonu daje walczącym o utrzymanie trochę kopa jest to, że grają ze średniakami, którzy już nie mają o co walczyć, no i ta determinacja siłą rzeczy musi być po stronie tych grających o życie. Kibicu Legii, lepiej niż ja zdajesz sobie sprawę, że jeśli Legia w kwietniu wciąż będzie romansować z tak kiepską pozycją, to ten scenariusz jej nie będzie dotyczyć.

Wszyscy będą się spinać – pamiętacie Górnik Zabrze z Lechem w 2015? – żeby Legię z ligi zrzucić.

Możecie liczyć tylko na siebie. I nie jest dobrze, jeśli ci, na których liczyć chcielibyście najbardziej, strzelają sobie i klubowi w kolano, i to mając broń z celownikiem.

LESZEK MILEWSKI

CZYTAJ WIĘCEJ O BORUCU:

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Patryk Fabisiak
0
Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Felietony i blogi

Ekstraklasa

Przed Jagiellonią ostatni wymagający rywal. W piątek poznamy mistrza Polski?

Piotr Rzepecki
7
Przed Jagiellonią ostatni wymagający rywal. W piątek poznamy mistrza Polski?
1 liga

Czyczkan, Kuczko i problemy białoruskich piłkarzy. Dlaczego transfery spoza UE są trudne?

Szymon Janczyk
3
Czyczkan, Kuczko i problemy białoruskich piłkarzy. Dlaczego transfery spoza UE są trudne?
Ekstraklasa

Vusković, czyli pieniądze w piłce nie grają [KOZACY I BADZIEWIACY]

Jakub Białek
17
Vusković, czyli pieniądze w piłce nie grają [KOZACY I BADZIEWIACY]

Komentarze

75 komentarzy

Loading...