Pogoń do pewnego momentu grała dzisiaj na takim luzie, że raczej mało kto w Ekstraklasie mógłby się jej przeciwstawić. W pierwszej połowie ten mecz powinien się zamknąć, ale nie stało się tak przez dużą liczbę niewykorzystanych sytuacji. Okazało się, że Zagłębie potrafi to wykorzystać i do ostatniej minuty walczyło o remis. Bardziej dzięki rozkojarzeniu Portowców niż dobrej grze. A że akurat Pogoń trafiła na Miedziowych, w tej chwili słabeuszy i może nawet potencjalnych spadkowiczów, margines błędu mógł być większy. Ostatecznie przed dość wstydliwym podziałem punktów gospodarzy uratował Wahan Biczachczjan.
Zagłębie miało poważne kłopoty już w trzeciej minucie. Pierwszy sygnał ostrzegawczy wysłał Zahović, oddając całkiem groźny strzał w polu karnym. Wtedy jeszcze futbolówka była w zasięgu Hładuna, ale nie minęło wiele czasu, nim napastnik Pogoni poprawił celownik i zapakował piłkę do siatki.
Jak wyglądał ten gol? Ano z perspektywy Karola Podlińskiego na pewno dramatycznie:
- Podliński zaliczył taką stratę przed własnym polem karnym, że Stokowiec mógł się wnerwić,
- odbierający piłkę Malec wykazał się sprytem i podcinką między nogami obrońców znalazł Zahovicia w szesnastce,
- co prawda dość nieporadnie, ale Zahović zdołał zapakować piłkę przy dalszym słupku.
Nie dość, że ogółem Zagłębie nie ma szczęścia do bramkostrzelnych napastników, to jeszcze wydarzyło się to. Istny sabotaż.
Pogoń Szczecin – Zagłębie Lubin. Efektowni, ale nieefektywni
Później, konkretnie w 18. minucie, mieliśmy dość kuriozalną sytuację. Żurawski wpadł w pole karne i posłał piłkę wzdłuż linii bramkowej. Świetną interwencją popisał się Kłudka, wybił futbolówkę w trudnej sytuacji tuż obok słupka, choć chyba wszyscy na stadionie – łącznie z komentatorami i realizatorami meczu – myśleli, że padła bramka samobójcza. Wynik zmienił się na 2:0, zawyła nawet szczecińska syrena. Ale nie – to było tylko kolejne ostrzeżenie dla Zagłębia, które kompletnie nie radziło sobie z przeszywającymi podaniami Portowców. Wystarczyły zwykłe akcje dwójkowe w stylu “daję, idę”, żeby goście mieli gigantyczne problemy na obu bokach boiska, a szczególnie po stronie Kłudki.
Właściwie trudno było wyróżnić piłkarza Pogoni, który w ofensywie błyszczał najbardziej. Każdy, może poza Carlosem, dawał coś ekstra. A to Grosicki fajnie napędzał akcje i rzucał ciasteczka w pole karne. A to Kowalczyk z Żurawskim oddawali groźne strzały, zresztą tak samo jak Zahović, który znów poza instynktem strzeleckim popisywał się użytecznością w rozegraniu akcji. Dobrze też w bocznych strefach podłączali się Bartkowski z Matą, robiąc przewagę. Właściwie nie było w grze gospodarzy rzeczy, do której można było się przyczepić. Okej, może poza skutecznością, choć wydawało się, że kwestią czasu są kolejne trafienia Pogoni. No i kilkoma głupimi błędami na tyłach, które dawały nadzieję Zagłębiu na cokolwiek pozytywnego w tym meczu.
Dobre określenie pierwszej połowy? Pogoń złapała Zagłębie za gardło. Dusiła je, pokazywała wyższość na każdym kroku. Podopieczni trenera Stokowca mieli furę szczęścia, bo po pierwszych 30 minutach powinno być co najmniej 3:0. Dwie najlepsze okazje zmarnowali Grosicki z Zahoviciem. To mogło się zemścić, bo w doliczonym czasie gry Zagłębie na moment wyrwało się z tego uścisku i doszło do głosu pod bramką Stipicy. Raz Poręba świetnie dośrodkował piłkę na głowę Żubrowskiego, ale ten przegrał pojedynek z bramkarzem. To, jak i kilka innych chwil nerwówki w polu karnym Pogoni, pokazało, że Miedziowych tak do końca skreślać nie można.
Pogoń Szczecin – Zagłębie Lubin. Trzy punkty dla gospodarzy uratował Biczachczjan
Obraz gry tuż po zmianie stron nie zmienił się jakoś szczególnie. Pogoń nadal potrafiła wgryźć się w defensywę Zagłębia, ale wciąż brakowało dobrego wykończenia. Wszystko wyglądało fajnie do ostatniego momentu, tak jak gdy np. Grosicki wkręcał w ziemię Kłudkę, a potem posłał niecelną wrzutkę. Albo gdy udało się stworzyć dużą przewagę w polu karnym Zagłębia, dać mnogość opcji do zagrania, ale Bartkowski fatalnie dośrodkował piłkę. W tej konkretnej sytuacji Grosicki nie wytrzymał i dał swojemu koledze mocną reprymendę.
Nie zmieniło się również to, że Pogoń sama prosiła się o kłopoty i w końcu dopięła swego. Pamiętacie, jak Zagłębie straciło gola? Tutaj zalążek akcji bramkowej był podobny. Wstydliwą stratą na własnej połowie boiska “popisał się” Dąbrowski. Dwa podania później Szysz cieszył się z kolejnego trafienia w tym sezonie. Nie najlepiej na przedpolu zachował się Stipica, który chyba mógł przeciąć dośrodkowanie Daniela. W tym momencie pomyśleliśmy “jeśli to się tak skończy, Pogoń straci punkty w frajerski sposób”.
Później Pogoń się męczyła, żeby stworzyć konkretne zagrożenie pod bramką Hładuna. O klarowne akcje bramkowe było już zdecydowanie trudniej, Zagłębie było przede wszystkim bardziej uważne i nie pozwalało na tak wiele. Z każdą minutą rosło takie wrażenie, że Zagłębie trochę w fartowny sposób wywiezie ze Szczecina punkt. Aż niedługo po wejściu z ławki rakietę ziemia-powietrze odpalił Biczachczjan.
Matko boska, co to może być za grajek… Wystarczyło mu niewiele przestrzeni, żeby lewą nogą przylutować z dystansu i zdobyć piękną bramkę. Nie w samo okienko, acz to był na tyle mocny strzał na odpowiedniej wysokości, że raczej żaden bramkarz w Ekstraklasie nie miałby szans. Coś nam się wydaje, że zimowy nabytek Pogoni będzie rywalizował z Lukasem Podolskim o miano najlepszego młotka w nodze w całej Ekstraklasie. Młotka w dzisiejszym meczu wartego trzy punkty.
W ostatniej minucie Kucharczyk mógł jeszcze dobić decydujący gwóźdź. Pognał na bramkę, ograł Balicia jak dziecko, ale trochę przekombinował i niepotrzebnie wyrzucił się na lewą nogę. Szkoda, bo to byłaby kolejna cegiełka do utrwalenia faktu, że rezerwowi robią w ekipie trenera Runjaica świetną robotę.
WIĘCEJ O POGONI:
- Szef skautów Pogoni Szczecin: „Wahan Biczachczjan idealnie pasuje pod nasz styl”
- Kowalczyk próbuje wymknąć się monotonii solidności
Fot. Newspix