Swego czasu wokalista popularnego zespołu „Afromental” i człowiek, którego w szczycie popularności trudno było nie rozpoznać na ulicy. Muzyk, juror, pokerzysta, aktor, gracz komputerowy i… generalnie osoba, która chwyta się tak wielu rzeczy w swoim życiu, że trudno zamknąć ją w konkretnych ramach. Po prostu „Łozo”, Wojciech Łozowski. Dzisiaj gość, który po odniesieniu sukcesu patrzy na świat show-biznesu z boku. Zrobił to celowo, odszedł w cień, stawiając na spełnianie się w zajawce gamingowej. W tej długiej rozmowie właśnie o tym, acz nie brakuje w niej także ostrzejszych wątków. Depresja w świecie gwiazd, romanse, przygody z trasy, bycie klaunem, poker, muzyka, chore oblicze świata w XXI wieku, obecna młodzież, patologie, brak autorytetów, show-biznes, sport, Holywood, Mata, Stomil Olsztyn i wiele więcej – tematów nie brakuje. Zapraszamy do lektury.
Gdybym miał cię zapakować w konkretne ramy, nazwałbym cię gościem, który potrafi inspirować.
To naprawdę miłe. Teraz jestem już trochę starszy i chciałbym młodym ludziom pomagać w obieraniu odpowiednich kierunków. Na podstawie tego, co sam w życiu do tej pory zrobiłem. Nie jest to jakoś wielce zamierzone, naturalnie to wychodzi ze mnie. Nie ukrywam, że lubię smakować różnych rzeczy, przeżywać przygody, czerpać z życia pełną gębą. Kiedyś jednak po prostu szedłem do przodu i nie oglądałem się za siebie. To już się zmieniło. Chciałem odpocząć od show-biznesu i zacząłem maczać palce w innych dziedzinach, takich jak gaming czy streaming. To daje mi dużą frajdę.
Ogółem jestem człowiekiem, który uwielbia poznawać świat. Mam to chyba po dziadku, który jak czegoś nie wiedział, to zaraz pytał, sprawdzał, przeżywał na własnej skórze. Nawet jak nie siedzę w danym temacie, a o nim usłyszę, to nagle potrafię złapać bakcyla. Zaczęło się od muzyki i telewizji, potem pojawiły się koncerty i wieloletnia zajawka na pokera. NBA, golf, Magic The Gathering, świat filmu i aktorstwo. Do tego gry, w które wkręcałem się nawet na poziomie klanowym i są ze mną obecne od dziecka do dzisiaj. Trochę tego jest.
Ciekawość świata to jedno, a opisywanie go bez żadnych ogródek – drugie. Ty to masz i nie boisz się mówić o trudnych tematach. Swoimi słowami dajesz pole do refleksji.
To prawda, bo trochę jestem idealistą. Czasami męczy mnie kierunek, w jakim zmierza obecny świat. Świat z coraz mniejszą liczbą właściwych autorytetów. Z Internetem, który został oddany ludziom i przesiąknął kapitalizmem. Wszyscy walczą o to, żeby zarobić jak najwięcej i mieć jak największe zasięgi, a najlepiej, żeby jeszcze wszyscy to widzieli. Nie o to chodzi w życiu. Owszem, to naprawdę fajny dodatek. Bawmy się, cieszmy, spełniajmy marzenia. Ale pamiętajmy, że nie jest najważniejsze, ile czegoś masz. Ważniejsze jest to, jakim człowiekiem jesteś.
Niestety dzisiaj w necie nakręcamy się na rzeczy typu gale freak-fightowe, patostreamy. Mam wrażenie, że kontrowersja jest bardziej kochana niż kiedykolwiek wcześniej. Te wszystkie przedsięwzięcia dają nowym pokoleniom do zrozumienia, że trzeba mieć jak najwięcej, być jak najgłośniejszym, szokować, prowokować. Te granice przeciągane są już do granic absurdu. Stawia się na hałas wokół danej osoby, błysk fleszy, a że im więcej „dymów”, tym lepiej.
Jasne, te rzeczy mają prawo istnieć i zawsze były. Nie mam z tym problemu, to się ogląda i firmy na tym zarabiają. Ale dajmy ludziom świadomość, że to jest jak disco polo. Chcesz słuchać i oglądać – spoko, rób to. Ale, kurwa, nie stawiajmy tego na równi z ludźmi, którzy poświęcają lata na doskonalenie swoich umiejętności, którzy robią to z pasji do sztuki, muzyki, czy sztuk walk. Niech kino klasy B będzie kinem klasy B. Nie róbmy tak, że ludzie z tego typu środowisk stają się autorytetami. Czy to odpowiednie osoby, żeby je takimi nazywać? Mam wątpliwości. Chociaż oczywiście wszystko pokaże czas.
Pewnie 10 lat temu nawet byś nie pomyślał, że utwór muzyczny z refrenem “zrób mi loda” mógłby zająć 1. miejsce w karcie “Na czasie” na Youtube.
Zdecydowanie nie. Cała branża muzyczna by coś takiego wyśmiała, bo to jest po prostu chujowe. Wczoraj na mojego streama ktoś wrzucił ten kawałek i wytrzymałem z nim 15 sekund. To już nawet nie jest robione na zasadzie “dobra, zrobię śmieszną piosenkę”. Teraz dominuje myśl pt. „co trzeba zrobić, żeby lepiej się klikało?”. To takie puste. Zawsze będą śmiechy, to też jest potrzebne, ale brakuje mi tutaj rozgraniczenia na rzeczy jakościowe i nie jakościowe. Jeśli ktoś ma więcej wyświetleń, to znaczy, że jest dobry? Absolutnie nie. Niestety ostatnimi czasy jakość i ilość nie idą w parze. Trochę mi brakuje edukowania ludzi, by ci doceniali bardziej rzeczy wartościowe. A trochę jest tak, że za chwilę wszystko, co ma większą wartość społeczną, przestanie być tworzone, bo nikt tego nie będzie chciał słuchać, oglądać, czuć, a zostanie sama pusta, prosta głupota.
Ty w swojej twórczości raczej starałeś się tego unikać.
Tak, choć to też nie jest tak, że czegoś nie obejrzę, żeby się pośmiać, albo że sam się nie powydurniam. Czasami to robię, natomiast boli mnie fakt, że badziewie łapie większy zasięg. A dobry kontent, który na to zasługuje, nie przebija się często do ludzi, bo algorytmy szybko ucinają zasięgi, jeżeli coś nie ogląda się od razu. Coraz bardziej nakręcamy się, żeby było szybciej, głupiej, efektowniej. Młodzi ludzie, którzy z tym rosną, nie będą potrafili potem docenić wieloletniej pracy i drogi do osiągnięcia czegoś trwałego. To przestanie być, a właściwie już nie jest tak pociągające.
Za chwilę obudzimy się w świecie, którym będą rządzić tylko głupoty. Tylko czy my tego chcemy? Na szczęście mam wrażenie, że ludzie powoli zaczynają czuć przesyt, bo tego rzeczywiście jest za dużo. Wiesz, choćby socjale, gdzie jeden z drugim ścigają się o to, kto ma lepiej i kto dobierze lepszy kąt, filtr do zdjęcia. Dzisiaj małolaty robią sobie usta, żeby lepiej wyglądać właśnie na zdjęciach. Jeszcze ileś lat temu to było takie „wow”, kiedy zrobiła to pojedyncza kobieta w wieku 25 czy 35 lat. Dzisiaj nastolatki robią to masowo. Podobnie jest z tatuażami lub markowymi ciuchami. Jeśli za jakiś czas ktoś nie będzie miał jednego lub drugiego, będzie czuł presję bycia gorszym. Ba, to już się dzieje.
A może to jest naturalny kierunek, w którym idzie ludzkość? Sam nie wiem. Na pewno wolałbym, żeby coś dało się z tym zrobić. Ja na pewno zawsze będę prowokował miłość do głębi. Chciałbym pójść w kontrze do tego, co ludzi kręci dzisiaj najbardziej. Zaznaczyć, że najważniejsze jest bycie dobrymi dla siebie. Będziemy chcieli przypomnieć, jakie wartości w życiu są naprawdę ważne. To wizjonerska misja , ale jeżeli nawet kilka osób dzięki temu zastanowi się trochę nad tym, to już będę się cieszył.
Są ludzie, którzy nadal kojarzą cię z show-biznesem, a wiadomo, jak bywa z jego postrzeganiem. Jednych twój głos w takiej sprawie mógłby pozytywnie zaskoczyć, a u innych wywołać nieufność.
Kiedyś show-biznes składał się z ludzi, z których 90% zrobiło coś zajebistego. To dało im popularność. Teraz w show-biznesie jest mnóstwo osób, które od samego początku chciały być po prostu popularne i były gotowe zrobić wszystko, żeby taki status uzyskać. Używali dostępnych narzędzi, ogarnęli sobie system działania, zaprzyjaźnili się z algorytmami i zrozumieli, jak odpowiednio wykorzystać swoje social media. Ich popularność nie jest konsekwencją. To był ich cel, dlatego ten świat jest podzielony na różne grupy. To też powoduje, że od kilku lat nie do końca potrafię się w nim odnaleźć. Odsunąłem się w bok, chciałem odpocząć od tego wszystkiego na jakiś czas i zająć się innymi zajawkami.
Kiedy patrzysz na świat show-biznesu z boku, paradoksalnie widzisz więcej.
Dokładnie. I co, teraz ja mam robić to samo, jeśli chciałbym wrócić z dobrym kontentem na scenę? Używać tych samych mechanizmów, których nie lubię, nie szanuję? Stanąć w jednym szeregu z ludźmi, z którymi się nie utożsamiam? Nie wiem, naprawdę nie wiem. Zaraz zresztą podszedłby jakiś małolat i powiedział, że jestem gorszy, bo mam dwa razy mniej zasięgów czy wyświetleń niż oni. Takie to dziwne czasy. Na szczęście dotarłem do miejsca, w którym mogę to olewać. Wiem, co i jak chcę zrobić. Muza ode mnie będzie, a kto za tym pójdzie, ten za tym pójdzie. Nie mam już ciśnienia na widoczny sukces, bo ten etap mam już odhaczony. To nie jest moja motywacja. Chcę dać coś z serducha, robić fajne rzeczy, pokazać się jako artysta i rozwijać pasje. Nie ma dla mnie już takiego znaczenia, czy trafię do masowego odbiorcy. Chociaż
oczywiście będę próbował zarażać moją wizją jak najwięcej osób się da.
Nie wkurzasz się, kiedy ktoś deprecjonuje jedną z twoich największych pasji? Doskonale to pokazał program „Dzień dobry TVN”.
„Wojtek, miałeś takie wspaniałe i kolorowe życie, a teraz będziesz grał w gry?!”… Pamiętam, jak powiedziała tak do mnie pani Kinga Rusin. Ciągle pojawią się takie głosy, ale najbardziej na początku. Gdy mocniej zaangażowałem się w gry, ludzie niezwiązani z tym środowiskiem pytali o to z taką manierą, jakbym nagle stał się gorszy. To jest oczywiście bzdura. Po pierwsze – to coś, przy czym dobrze się czuję i uważam, że będzie fajnie się rozwijać. Po drugie – gry kocham od dzieciaka.
Takie deprecjonujące głosy trzeba traktować z przymrużeniem oka, choć zdarzy się, że one lekko zakłują. Wiesz, nawet gdy jesteś prosem w danej dziedzinie – ja mogę takim się nazwać, skoro robię coś 15 lat – nie ma tak, że nigdy niczym się nie przejmiesz. Nie ma takiego człowieka na świecie, po którym spłynęłoby wszystko. Jeśli ktoś ci tak mówi, to oszukuje sam siebie. Trzeba się uodparniać, mieć dobre podejście, ale pancerz, który sobie wytworzymy, nie będzie w 100% kuloodporny. Trzeba to zaakceptować, wierzyć w swoje decyzje i iść do przodu. Jeśli ktoś taki jak pani Rusin czegoś nie rozumie, nie znaczy to, że ja powinienem zwątpić w swoją zajawkę.
Prędzej powiedziałbym, że po prostu nie ma takiej potrzeby, żeby zrozumieć. Jak żyje się w pewnej bańce, gdzie jest wygodnie, to raczej nie decydujesz się na wyjście ze strefy komfortu i sięgnięcie po coś nieznanego.
A przecież naprawdę warto być otwartym na zmiany, jakie w świecie zachodzą. Lubię być on- point ze wszystkim, co najnowsze. Niestety ludzie boją się wychodzić poza ramy, wybierają ten komfort. Fakt, im jesteś starszy, tym bardziej na komforcie ci zależy i mniej ci się chce. Pamiętam, jak byłem małolatem i chciałem zawsze ubierać fajne dżinsy. A mój dziadek? Wchodził w kalesony. Nie do końca go rozumiałem, natomiast dzisiaj już wiem, na czym to polega. Kiedyś nie włożyłbym pewnych rzeczy na siebie, ściągałem czapkę, kiedy mama kazała ją zakładać. Teraz mam gdzieś, jak wyglądam, dopóki czuję się dobrze.
Jak jest mi zimno w głowę, to zakładam czapkę, a jak potrzebuję włożyć kalesony pod spodnie, to to robię! Nieważne, że to nie jest cool. Dlatego rozumiem, że z perspektywy starszych osób nowe zajawki mogą być swego rodzaju downgradem. Wcześniej koncerty na 100 tys. osób, a dzisiaj granie w gry. Jak tak można?! Co mu się stało?! Ja zawsze idę swoją drogą, gdzie głównym celem jest bym się dobrze czuł, nawet jeżeli nie wpisuje się to w standardy. A jak nadchodzi czas na zmianę, to próbuję to zmieniać.
W obecnym świecie gry potrafią mieć większą wartość edukacyjną niż oglądanie telewizji. Gry takie jak Wiedźmin czy Cyberpunk są na takim poziomie artyzmu, że czasami nawet biją na głowę wrażenia filmowe. Warto o tym mówić.
Jeszcze jest choćby The Last of Us… Oczywiście. Jest tam przedstawionych tyle wartości, że naprawdę można się wzruszyć. Takich jak relacje międzyludzkie, emocje, głębokie historie. Świetna gra potrafi na ciebie wpłynąć, zostawić pozytywny ślad na wiele godzin, a nawet dni. Sam pewnie miałeś coś takiego, że na napisach końcowych mówiłeś sobie „wow, w co ja właśnie zagrałem?”. To jest piękne. Potem porównujemy sobie takie przeżycia z telewizją, w której niestety pojawia się masa gówna. Zresztą – co tu gadać. Jako fani gier wiemy, że gry są super. Dzieciaki je kochają. Dorośli je kochają. Ten rynek jest ogromny i będzie jeszcze większy. Przede wszystkim poziom immersji jest na coraz wyższym poziomie.
Kiedy byłem małolatem, gier jeszcze nie było. Mogliśmy co najwyżej chodzić do salonów z automatami. Miałem 8-9 lat, wtedy dopiero wchodziły gameboye i inne tego typu technologie, więc największą rozrywką były filmy. Chodziło się do wypożyczalni, brało kasetę i odpalało filmy z Hollywood. Kiedy pojawiało się intro, miałem dreszcze. Kino dalej kocham, ale mam wrażenie, że dzisiaj tę rolę przejęły bardziej gry. Gry łącza to, co najlepsze z muzyki i filmu. Możemy nie tylko oglądać, ale również w tym uczestniczyć. To one mogą zagwarantować nam najwyższy poziom immersji i kolejnym krokiem ku temu będzie mocniejsze postawienie na technologię VR.
VR jeszcze raczkuje, ale to na pewno przyszłość.
Stosując analogię, rozwój VR-u stoi obecnie na poziomie dyskietki. Po nich były płyty, pendrive’y, a teraz dyski z terabajtami. Minęło raptem kilkanaście lat, więc wyobraźmy sobie, co będzie z VR-em za kolejne 10 lat, skoro on już teraz imponuje. W przyszłości trudno będzie rozróżnić, co jest prawdą, a co nie.
Ciebie chyba zawsze ciągnęło do gier, które polegają na rywalizacji z innymi graczami.
Kiedy zaczynałem, takich jeszcze nie było, ale kiedy już się pojawiły – może rzeczywiście. Pokochałem fakt, że mogę pokonać przeciwnika, który myśli tak jak ja. Nie schemat komputerowy, bo te dość szybko rozkminiałem. Powiem nieskromnie, że nawet na najtrudniejszych poziomach nie miałem żadnego problemu. Natomiast z człowiekiem po drugiej stronie to była inna bajka. Nagle miałeś inny rodzaj pojedynku: mogłeś kogoś oszukać, musiałeś reagować na bieżąco. Call of Duty 1 czy 2, oj, to były piękne czasy.
Oczywiście ogrywam też gry singleplayer. Bardzo lubię strategie. W październiku pojawił się nowy Age of Empires. Brakowało mi takiego RTS-a, od dawna nie widziałem w tym gatunku nic fajnego.
Strategie to kolejny argument dla gier na plus. Potrafią fajnie rozwinąć myślenie. Pamiętam, jak w gimnazjum zakochałem się w Total Warze. Przy odpowiednich proporcjach to była wartość, a nie uzależnienie, które niszczy ci życie.
Wydaje mi się, że dzisiaj coraz mniej musimy bronić gier. Kumaty człowiek nie strzeli już takiego tekstu o niszczeniu życia. Ludzie z otwartą głową powinni wiedzieć, że to wcale nie jest takie złe. Coraz częściej spędzają czas z dziećmi przy grach, widzą pozytywy. Jedyne ryzyko, które zauważam wśród znajomych mających dzieci po 6-7 lat, to fakt, że te dzieci trochę za bardzo wsiąkają w ten świat. Wtedy największą karą jest dla nich zakaz gry na konsoli czy używania telefonu. Tu stoi pewien znak zapytania, jeśli chodzi o kwestię balansu. Zabierzesz – będzie awantura, bo dzieciak nie gra, a inni tak, więc poczuje się wykluczony.
I teraz właśnie dochodzi najtrudniejsza kwestia, czyli pozwalać na granie, ale też uświadamiać, że bardzo ważna jest choćby więź z naturą. Tym, co znajduje się za oknem na podwórku. Obawiam się, że niestety ten balans z biegiem czasu będzie się chrzanił. Wielu rodziców nie myśli, żeby tego balansu poszukać. Nie mają czasu dla dzieci, dadzą im zabawkę i tyle.
Ze skrajności w skrajności. Tak najprościej.
Tak. Rośnie nam generacja ludzi, którym zdecydowanie bliżej będzie do technologii niż natury. To zapewne jest nieuniknione, może też ryzykowne. Można przyjąć, że taki jest kierunek ewolucji człowieka. Ba, istnieją nawet teorie, że ludzkość rozdzieli się na dwie grupy. Jedna odda się nowinkom technologicznym całkowicie, będzie stosowała chipy, żyła w metaversach, co już się dzieje, a kiedyś będzie na porządku dziennym. Druga grupa natomiast odrzuci tak głęboką relację człowiek-technologia i zostanie bliżej natury.
Zmieńmy temat. Powtarzałeś w ostatnich latach, że coraz mniej w tobie „wiecznego chłopca” i myślisz bardziej dojrzale. Partnerka, rodzina, dziecko – nowe pole do adaptacji.
Wiesz, gdybać możemy. Na razie rodziny nie mam! Póki co szukam balansu w swoim życiu… To nie może być łatwe, skoro próbujesz złapać tyle srok za ogon. Tak jest. Do tej pory myślałem, że da się to zrobić. W tym roku naszła mnie jednak taka refleksja, że coś muszę odpuścić, żeby jeden temat zrobić bardzo dobrze. To słyszy się od dziecka, że powinniśmy skupić się na jednym, żeby się nie rozdrabniać. Nie neguję tego, to prawda, jednak zawsze szedłem w przeciwnym kierunku. Zastanawiałem się, skąd to wynika, i myślę, że powodem była w głównej mierze śmierć mojego taty. To wydarzenie uświadomiło mi, że życie jest ulotne i warto zrobić w nim jak najwięcej.
Wielu ludzi nie do końca zna temat śmierci. Słyszy, że umiera babcia, jakiś wujek, ktoś z dalszego otoczenia. Waga śmierci dopada cię dopiero wtedy, gdy tracisz kogoś bardzo bliskiego. Kogoś, kogo braku sobie nie wyobrażałeś. To bardzo mocno wpływa na podświadomość, zmienia twój światopogląd. Straciłem tatę w wieku 10 lat. To był mój najlepszy kumpel, mieliśmy fajną relację. Wtedy zacząłem myśleć „dobra, życie trzeba przeżyć szybko”. O ile to ma swoje dobre strony, dobrze o tym wiem, o tyle nie pomaga w szukaniu balansu. Uczę się tego, żeby żyć spokojnie. Wiesz, slow-life. Łączyć zadowalające życie codzienne z planowaniem przyszłości. Mieć porządek, nie stracić myśli przewodniej. Zobacz, od 2-3 lat mówię, że chcę nagrać płytę…
Właśnie. Ciągle o tym mówisz, a efektów brak.
No właśnie. Ciągle gadam, gadam i gadam. Zaczynam się już wstydzić przed samym sobą. Myślałem, że pociągnę ten temat przy tylu zajawkach. Tu zagram w gry, tam odpalę streama, kiedy indziej zagram w filmie czy pobawię się w pokera, a do tego wyskoczę jeszcze gdzieś z przyjaciółmi. No i płyta… Ale nie, tak się nie da.
Doba nie ma tylu godzin!
Dosyć późno to odkrywam, bo w wieku 37 lat! Z drugiej strony nie mogę żałować, bo przeżyłem masę fajnych chwil, ale musiałem świadomie zwolnić. Wiesz, zjechać z drogi, która ma pięć pasów. Teraz chcę jechać dwupasmówką, czyli drogą bardziej lokalną. Wiem, gdzie ona prowadzi. Zależy mi na zrobieniu dobrej muzy, a poza tym w najbliższym czasie będę też poprawiał swoje socjale, bo mam na nich burdel.
Myślisz, że gdyby teraz tata z tobą był, to dawno nauczyłby cię życiowego balansu? Czy to za duże gdybanie?
Myślę, że to już tylko gdybanie. Tak naprawdę nie mieliśmy nigdy okazji porozmawiać jak facet z facetem, bo byłem za młody. Choć, cholera wie, mógłbym nie być dzisiaj artystą. Moje życie mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej. Tata miał firmę krawiecką, więc może tam chciałby mnie wsadzić. Kto wie? W każdym razie jest jak jest, wszechświat gdzieś nas prowadzi. Trzeba dobrze ustawić żagiel i iść z wiatrem.
Z jednej strony życiowa tragedia. Z drugiej coś, co dało ci kopa do działania. Wyjechałeś potem do Warszawy, dosłownie żyłeś w piwnicy, stawiałeś na swoim. Nie ukrywajmy – dość często jest tak, że ludzie z sukcesami na wczesnych etapach życia dostali po dupie i ogółem kolorowej genezy nie mają.
Zgodzę się, coś takiego popchnęło mnie do przodu, a to mieszkanie w piwnicy u starszej pani nie przywoływało mi myśli typu „Boże, w jakich warunkach ja żyję?”. Ja się tym totalnie jarałem, bo wyrwałem się z domu. Nieważne, że miałem tylko łóżko i jedną szafę. Lubiłem takie przygody. Dzisiaj też próbuję wzmóc w sobie coś podobnego. Aktywować tę ambicję, dzięki której mogłem spełniać marzenia. Bo wiesz – pojawił się w moim życiu komfort. Zrobiło się już wiele rzeczy, dużo tez było baletów, postawa hedonistyczna, i trochę mi zeszło, żeby zrozumieć, że chcę coś pozmieniać. Wygodne życie ma swoje plusy i minusy.
Łatwo się rozleniwić.
Dokładnie. Zrozumiałem, że jeśli nie tworzysz nowych rzeczy, to po prostu chujowo się czujesz. Przynajmniej ja tak mam.
To sprzeczne z twoją duszą.
Generalnie mam wrażenie, że jako ludzie jesteśmy stworzeni do tego, żeby kreować. Praca to jest nasz motorek, a szczególnie praca kreatywna. Jeśli nie pracujesz regularnie, nie musisz nawet tego robić, to stajesz się rozmemłany. Jesteś jak flaki z olejem. Zaczęło mnie to irytować. Dobrze było odpocząć po kilkunastu latach, kiedy leciałem jak szalony. Telewizja, Afromental, życie w busie, programy, podróże. Ciągle coś, non-stop w ruchu. Z tego wzięły się bóle pleców i inne kwestie, które musiałem przez dłuższy czas naprawiać. To już za mną, ale czas wrócić do „Łoza”, który tworzy. Dzisiaj potrzebna mi jest kreacja. Mam głód, zaczynam pisać i tworzyć muzykę. Chcę działać, a nie tylko gadać. Bo gadać to ja mogę dużo, ale nie o to chodzi.
Chcesz wrócić w swoim stylu, na własnych warunkach.
Tak. Od kiedy miałem 20 lat, praktycznie na co dzień byłem ze swoją ekipą. Od dłuższego czasu tak nie jest, więc to dla mnie coś zupełnie nowego. Oczywiście ekipa nadal istnieje, ale teraz nie mamy wspólnego projektu. Działam sam, więc tak naprawdę pewnych rzeczy uczę się na nowo. To inne realia, swego rodzaju wyzwanie.
Doskwiera ci to? Jesteś jednak ekstrawertykiem.
Jestem, natomiast mam swoje introwertyczne momenty. Czasami potrzebuję się ulotnić, a gdy jestem w nowym towarzystwie, to na początku nie gram czegoś w stylu „ej, patrzcie na mnie”. Ale nie będę ukrywał, że brak ekipy muzyków trochę mi doskwiera. Najbardziej lubię pracować w zespole, bo fajnie mieć z kim odbijać się pomysłami. Mam jednak takie wrażenie, że świat podpowiada mi coś innego. To znaczy: ziomek, czas na to, żebyś samodzielnie zrobił kilka rzeczy. Odpuścił przyjemności i udowodnił, że potrafisz.
Wiesz, staram się patrzeć w taki sposób na życie. Słuchać sygnałów od świata. Wierzę, że los potrafi podrzucać nam wskazówki, w którym kierunku powinniśmy iść. Jeżeli próbuję obrać jedną ścieżkę trzy razy i to się nie udaje, to zaczynam się zastanawiać, czy to na pewno jest dla mnie właściwe. Nie chodzi o to, żeby się poddawać. Chodzi o to, żeby ugryźć temat inaczej. Do jednego celu potrafi przecież prowadzić wiele dróg.
Miałeś tak, że zawiodłeś się na pewnych ludziach, kiedy trochę odsunąłeś się na bok? Mówiłeś w jednym wywiadzie, że różne drzwi do świata show-biznesu ci się pozamykały. To brzmiało tak, jakby pewne grono osób straciło tobą zainteresowanie, bo według ich mniemania zszedłeś szczebelek niżej.
Aż tak tego nie czułem, bo wiem, że ludzie się zmieniają. Za małolata mówiło się, że jesteśmy z kimś kumplami na całe życie, ale czas nas weryfikuje. Nie ma co się o to spinać i trzeba zaakceptować fakt, że pewne drogi się rozchodzą. Czasami z kimś się schodzisz, a jako że nie obrażam się i nie mam w sobie zawiści, to tym bardziej jest to możliwe. Poza tym nie trzymam w sobie żalu, jeśli już mam jakieś negatywne emocje. Natomiast jeśli widzę, że ktoś nie życzy mi dobrze albo niekoniecznie chce iść u mojego boku przez życie, to takie znajomości po prostu odpuszczam.
Według mnie zajebiste jest to, że życie ciągle się zmienia. Warto tak stanąć na chwilę co 2-3 lata, wejść w głąb siebie i zdać sobie sprawę, że hasło „ja tego nigdy nie zrobię lub nie powiem” jest mało warte. Dlatego przestałem tak mówić, bo nie wiem, gdzie zaprowadzi mnie ta otwarta głowa. Oczywiście są fundamentalne kwestie, które się nie zmienią. Nie stanę się chujem lub nie zacznę nagle nienawidzić świata. Jestem pewien, że to nie nastąpi.
Pozytywną duszę z natury trudno złamać.
Dotarłem do takiego punktu, że umiem cieszyć się z życia nawet mimo różnych przeciwności. Potrafię dostrzegać piękno w pierdołach, kocham świat.
Tu można by użyć zwrotki z piosenki Sylwii Grzeszczak. „Cieszmy się z małych rzeczy, bo wzór na szczęście w nich zapisany jest.”
Dokładnie, choć warto mieć pewien umiar. W tych codziennych kwestiach można się zapędzić, co oczywiście też jest jakimś stylem życia, ale nie będzie dobry dla tych, którzy pragną patrzeć w przyszłość. Żeby w nią zainwestować, trzeba czasami odrzucić na bok małe, przyjemne i codzienne sprawy. Nie zrobisz bicków trzema treningami w tydzień, bo do efektów trzeba większej i częstszej liczby powtórzeń. Bez nauki konsekwencji i systematyczności się nie obejdzie, z czym ja akurat mam problem.
To samo można powiedzieć o twojej przygodzie z filmami. Występy w kilku filmach nie dadzą ci spełnić marzenia, którym jest wejście do świata Holywood.
Poprzeczkę zawiesiłem sobie wysoko, ale mam czas. To nie jest tak, że chcę dostać się tam jak najszybciej. Najpierw robię muzę, która ewentualnie może mi w tym pomóc. Kiedy zrobię coś fajnego, złapię trochę ruchu i pokażę siebie od innej strony – będzie mi łatwiej. Mówię to w kontekście Stanów. W Polsce jest trudniej, bo dostałem łatkę gościa od muzyki, którego wszyscy znają. Wielu ludzi nie patrzy na mnie jak na aktora, któremu można dać szansę, żeby zobaczyć, jak sobie poradzi.
Na szczęście dostałem kilka epizodów i uważam je za super przygody. Powiem ci nawet, że ostatnio otrzymywałem propozycje większych ról. Oferty cały czas się pojawiają, natomiast to nie do końca są kierunki, w których chciałbym funkcjonować. Dopóki ja sam czegoś nie zrobię, żeby udowodnić, że potrafię zagrać coś innego niż rolę śmiesznego gościa czy amanta, to nie zmienię opinii na swój temat. Wiele pracy przede mną w tej kwestii, ale też bez napinki. Zawsze mogę uciec za granicę. Tam mam czystą kartę, tam jestem goły i wesoły.
Czyli występ w filmie „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” to nie jest twój target.
Ja zdecydowanie bardziej szanuję kobiety niż bohater, którego grałem! Dariusz jest jednak frywolny. Wiesz, zagranie zupełnie innej postaci niż ty jako ty jest fajnym wyzwaniem. Nad tym chcę popracować, ale zanim do tego dojdzie, muszę zrobić muzę. Raz, że to mi gra w serduchu naturalnie, a dwa – pomoże mi w przygodzie aktorskiej. Zresztą czuję taką potrzebę, żeby pokazać ludziom, kim dzisiaj jestem.
Paradoksalnie w obecnym świecie muzyki możesz się mocno wyróżnić. Jakaś część fanów Afro czy ogółem ludzi, którzy skądś cię znają, myśli, że zniknąłeś na dobre. Tak więc gdy pojawisz się z czymś nowym na rynku, może wystąpić taki efekt „wow, on wrócił, muszę to zobaczyć”.
Taki jest plan i w 2022 roku musi się urzeczywistnić. Mam już sporo gotowej muzyki, teraz piszę teksty, dogrywam pewne sprawy. It’s coming! Czy to będzie najlepszy projekt, jaki zrobię w życiu? I don’t know yet. To na pewno będzie zlepek różnych rzeczy, które robiłem przez lata. Muszę się rozbujać. Od czterech lat nie ma mnie na scenie a wcześniej grałem przez trzynaście lat non stop. Jestem ciekaw, jak się poczuję.
Wyjdzie z ciebie boomer.
Oj, tak. Powiem ci, że na myśl o powrocie czuję lekki stres, a przecież w swoim życiu zagrałem ponad 500 koncertów. Nieźle, nie? Życie jest przewrotne i kolorowe. Nieważne, że coś robiłeś kawał swojego życia. Jak wychodzisz z obiegu, a potem chcesz wrócić – trudno nie mieć obaw.
Akurat twoje kolorowe życie mogłoby nadawać się na książkę.
Myślałem o tym nie raz. Mam za sobą tyle przygód, i to tak zwariowanych, że ludzie nawet sobie tego nie wyobrażają. Udało mi się poznać Rihannę, Timberlake’a, robiłem wywiady z 50centem, Linkin Park czy Depeche Mode. Tych postaci jest naprawdę sporo. Przy niektórych opowieściach niejeden otworzyłby oczy ze zdumienia. I wiesz co, ja mam chyba taki dar. Jak się wpierdzielę w jakieś środowisko, to dosyć szybko docieram do osób, które w danym środowisku stoją najwyżej. Zbijamy pionę, poznajemy się, jakoś to tak wychodzi.
Tak miałem tez z pokerem. Wchodziłem na jakiś turniej, grałem i wygrywałem, no i zaraz ktoś się zakręcił. Z rozmów przy stole przenosiliśmy się na osobną kolację czy picie wódki. Zdarzały się jakieś małe romanse i nawiązywanie kontaktów ze światowymi legendami pokera. Byłem na kolacji z Farazem Jaka, jeździłem po świecie z Liv Boeree, balowałem z Jasonem Mercierem, a wódeczki udało się napić nawet z samym Phillem Hellmuthem. Piękne przygody.
Twoja charyzma musi ci dużo dawać. Rozmawiamy, siedząc od siebie o metr, i to czuję.
Na pewno, ale więcej zawdzięczam otwartości i pogodności. No i najważniejsze – trzeba mieć chęci. Poza tym, pracując w MTV, nauczyłem się, że te wszystkie gwiazdy są zwykłymi ludźmi. Mój pierwszy wywiad w życiu przeprowadziłem z zespołem Depeche Mode. Miałem wtedy 22 lata. Pomyślałem sobie w trakcie rozmów „ej, to przecież normalne ziomki”. Jak zdobywasz taką świadomość i widzisz kogoś takiego, nie musisz się bać, żeby podejść i pogadać. Nie trzeba być sparaliżowanym ze stresu.
Masz coś takiego, że umyślnie pakujesz się w centrum uwagi?
Byłem gościem, który kochał być w centrum uwagi. W szkole byłem typowym klaunem klasowym! Głośny, hałaśliwy, co rusz mający jakieś dymy z nauczycielami. Wszędzie było mnie pełno. Ale od kilku lat… Sam widzisz. Dojrzałem, stonowałem się. Po drodze przeżyłem wiele dziwnych tematów, które pokazały mi, że życie nie polega tylko na hulance, zabawie i śmiechach. Czasami też bywa ciężko. Na szczęście trudniejsze chwile nie zabiły we mnie tego dzieciaka, który lubi się czasami powygłupiać.
Zdarzało się, że ten klaun miał jakieś problemy? Wiesz, nie wszędzie to jest akceptowalne.
Niby tak, ale w świecie show-biznesu mogłem czuć się naturalnie. Teraz może mniej, ale wciąż jestem tym gościem, który potrafi przepchnąć się łokciami gdziekolwiek i nie ma dla niego barier. W tym kontekście na pewno bardzo mi pomogło skończenie liceum w Stanach. Mając 18 lat, byłem tam sam przez prawie poltora roku. Mieszkałem u rodzin, które biorą pod swoją opiekę takich nastolatków. Uczyłem się samodzielności. Inna szkoła, inne środowisko, zupełnie inna kultura. Wchłonąłem tego tyle, że na koniec roku zostałem królem szkoły wybranym przez uczniów.
Serio, takie tytuły?
Naprawdę! To była komedia. Tak mnie tam wszyscy polubili.
Wsiąknąłeś amerykańską mentalnością i mogłeś doznać szoku po powrocie do Polski.
Wróciłem jako 20-latek, założyłem zespół w Olsztynie, rzuciłem studia po roku i wyjechałem do Warszawy. To amerykańskie luźne podejście dało mi kopniaka do zrobienia czegoś fajnego, w tym wypadku stworzenia Afromental. Dlatego uważam, że dzisiaj młodzi ludzie powinni być wysyłani za granicę, żeby poznawać inne kultury. Fajnie, jakby to odbywało się w czasie edukacji, powiedzmy do końca liceum, przynajmniej na rok. Mam przyjaciół, którzy do trzydziestki nie wychylili nosa poza Polskę. Masakra. A przecież takie doświadczenia otwierają głowę i potrafią całkowicie zmienić myślenie o życiu.
Tym bardziej, że mówimy o kraju smutnych ludzi. Trochę generalizuję, ale tak zdarza mi się mówić, bo czasami ręce opadają na widok pewnych zjawisk. Polacy mają za mało luzu.
Oczywiście. Jesteśmy narodem, który lubi patrzeć na siebie spod byka i najpierw się zastanawiać, czy ktoś nie jest naszym wrogiem. W Polsce najczęściej trzeba zasłużyć, żeby ktoś cię polubił. Moim zdaniem powinno być odwrotnie. Od początku powinno się darzyć sympatią człowieka, którego poznajesz. Dopiero jak coś spierdoli, to możesz go nie lubić. Po co od razu myśleć o złych intencjach? Ludzie kochani, naprawdę szkoda czasu na takie myślenie.
A u ciebie kiedykolwiek coś tak się zepsuło, że sięgnąłeś dna? Pytam o to dlatego, bo wśród ludzi nadal za często panuje przekonanie, że gwiazdy nie mają takich problemów, bo mają pieniądze. Sam wspominałeś kiedyś o momentach depresyjnych.
Miałem takie momenty. Na szczęście rozmawia się o tym coraz częściej, choć to trudny temat. Mój najtrudniejszy okres to ten, kiedy miałem 27 lat. W jednym momencie na kilku płaszczyznach życie mi się posypało. Ten frywolny chłopiec poznał najgorsze oblicza życia. Zahaczyłem o niebezpieczne tematy ze zdrowiem, miałem chore serce i musiałem poddać się zabiegowi. Do tego w domu miałem problemy z alkoholem i komplikacje z miłością, co akurat złożyło się na czas, kiedy pierdolnęła nam największa popularność. A ta nie do końca wyglądała tak jak chcieliśmy, bo Afro dostało boysbandowe miano.
Suma tych rzeczy wjechała mi na głowę do tego stopnia, że musiałem skorzystać z pomocy specjalistów. Odkręcałem się dwa lata. Ale jestem dumny z siebie, bo udało mi się na nowo ułożyć klocki. Zbudowałem mocniejsze fundamenty i żyję dalej.
Na im wyższy szczyt wchodzisz, tym bardziej może zaboleć upadek.
Wiele wynika z popularności. Ona jest ciężarem. Aspirowałem do tego, żebyśmy jako zespół byli kimś wielkim w Polsce, to jest fajne, ale nikt za bardzo nie mówi o konsekwencjach. To chora jazda. Musisz nauczyć się żyć z tym, że codziennie czujesz na sobie wzrok ludzi i słyszysz szepty. Gdy wchodzę do jakiegoś pomieszczenia i się rozejrzę, po kilku sekundach wiem, kto mnie rozpoznał. To widać po mowie ciała. Teraz umiem z tym żyć, zaakceptowałem to.
Ale stary, pierwsze lata dużej popularności są naprawdę porąbane. Nagle okazuje się, że nie możesz nigdzie pójść, bo na każdym kroku ktoś cię zaczepia. Dlatego są popularne osoby, takie, kojarzy je cały kraj, które piją i sięgają po używki, a nawet próbują popełnić samobójstwo. Albo, co jest najtrudniejsze, walczy o to, żeby sobie z tym radzić. Niestety w większości przypadków przechodzi się przez któryś z czterech pierwszych kroków. Używki wyciszają uczucie, że wszyscy wokół na ciebie patrzą. Masz to gdzieś. Bycie na trzeźwo w takich sytuacjach jest trudne, zwłaszcza gdy jesteś człowiekiem, który lubi czasami pójść do zwykłego baru, mieć prywatne pole dla siebie. Nagle jednak to zostaje ci odebrane, bo stajesz się popularny. Nawet jeśli podchodzi do ciebie ktoś miły, mechanizm ciągle jest ten sam.
Gorzej jak podejdzie kilku sprutych gości i powie „ej Łozo, mordo, weź postaw flaszkę”. Albo poprosi o zdjęcie i zacznie cię napastować. Odmówisz i zaczną gadać „ooo, jaki gwiazdor”… Różne teksty padają, różne sytuacje mają miejsce. Z czasem masz tego dosyć, ale trzeba się uczyć, jak z tym żyć. Nie myślisz o tym, kiedy do czegoś dążysz. Dlatego życzę każdemu, kto mierzy się z popularnością, żeby miał twardą dupę. No i nie bał się sięgać po pomoc specjalistów czy przyjaciół.
Skoro przechodziłeś przez któryś z etapów, może nawet kilka, to nie ma się czego wstydzić. Każdy w życiu może mieć kryzys i moim zdaniem oszukujemy samych siebie, jeśli próbujemy to ukrywać.
Oczywiście, że tak. Przeżyłem to. Nie mówię nawet o ludziach, którzy mają światową sławę. Oni nie mają gdzie się schować, no chyba że na jakimś jachcie na środku oceanu. Mogą sobie na coś takiego pozwolić, bo mają tyle pieniędzy. My w skali polskiej niekoniecznie, bo nie robimy takich cyferek. Wiesz, najważniejszy jest moment, w którym z tego bagna wychodzisz. Jestem przykładem, że można.
Dlatego twoja rola w Polskiej Lidze Esportowej ma sens. Jesteś doradcą, pomagasz swoim doświadczeniem potencjalnym gwiazdom e-sportu.
To dobra klamra do tego, o czym rozmawialiśmy na początku. Powiedziałeś, że potrafię zainspirować. Mam tego świadomość, że mogę komuś pomóc i cieszę się, że swoją wiedzą dzieli się również Marcin Gortat. Ba, on tak się zajarał tym projektem, że gra zdecydowanie więcej niż kiedyś. Brakowało mu rywalizacji, a teraz ma ją w innej formie. Kocha Warzone’a, kocha tematykę militarną. Znalazł w tym świecie miejsce dla siebie. Oprócz tego może przekazywać, co należy robić poza treningami, jak radzić sobie ze sławą czy jak gospodarować budżetem. Zdobył mnóstwo informacji w czasie kariery w NBA.
To super sprawa, że nasi gracze mają dostęp do takich postaci. Będziemy chcieli to grono rozszerzyć, widzimy w tym sens. Chcielibyśmy jako PLE, żeby gracze zdobywający popularność potrafili sobie poradzić choćby z chmarą dzieciaków, która pojawia się za każdym razem na live eventach. Oni powinni mieć czystą głowę, czuć się komfortowo. Wielu ludzi wciąż nie zdaje sobie sprawy, że takie rzeczy potrafią negatywnie wpływać na formę sportową. A przecież to wynika z psychiki, mówimy o naczyniach połączonych. Stawiamy na edukację, rozwijamy ten segment.
No i generalnie e-sport rozwija się tak samo jak cała nasza banda. Jaram się, że regularnie organizowane są turnieje np. z Warzone’a, które ściągają fajnych chłopaków. PLE jest na półmetku realizacji swoich trzyletnich planów, mamy jeszcze półtora roku na zrobienie zaplanowanego rozwoju. Naszym atutem jest fakt, że działamy z serduchem. To nasza pasja, a nie czysty biznes. Jak dalej będzie dobrze szło, to pewnie spróbujemy wypłynąć za granicę. Chcemy nie tylko tworzyć profesjonalne warunki do rozwoju dla graczy, ale też regularnie organizować turnieje. Gaming to też może być lifestyle. E-sport nie musi być wyłącznie światem dla prosów. Staramy się czerpać z dobrych przykładów, widzimy, ile rzeczy wokół robią organizacje w innych krajach.
Ludzie widzą tę zajawkę. Nie musicie niczego udawać, ta wiarygodność dobrze wpływa na cały projekt.
Bo to kochamy. Mama zawsze mi powtarzała „Wojtek, pracuj w tym, co lubisz”. Jak będziesz chodził do pracy, której nienawidzisz, będziesz miał nieszczęśliwe życie. A tego powinniśmy przecież unikać.
Tak samo jak przeciętności?
Nie mam problemu z przeciętnością. W tym świecie parcie na widoczny sukces mnie męczy. Ktoś chce być jakimś prezesem, a jak nim nie zostanie, to jest nieszczęśliwy. To się powoli zmienia, ale wciąż nie trawię tych wszystkich coachów, którzy pierdolą farmazony, że ty też możesz zostać królem świata. To bzdura. Nakładanie dodatkowej presji w ten sposób jest chore. Oczywiście motywowanie same w sobie jest okej, ale nie wpajanie, że każdy może być prezesem. Do tego musisz mieć pewne cechy, których nie da się wypracować. A wiele osób, walcząc o to, zapomina o cieszeniu się chwilą, a jak się nie uda, to wpadają w depresję.
Lepiej sobie uświadomić, że każdy z nas jest wyjątkowy i każdy ma inny plan na szczęście. Nie musisz zajmować wysokich stanowisk i zarabiać kilkudziesięciu tysięcy miesięcznie, żeby być wspaniałym gościem. To nie jest tak, że ci, którzy zrobili najwięcej, są najlepszymi ludźmi. To błędny sposób myślenia, to mój apel. Nie dajmy się zwariować w świecie kapitalizmu.
A co sądzisz o ludziach twojego pokroju, którzy zaczęli wypowiadać się na tematy im nieznane? Chodzi o aktorów, muzyków, ogółem ludzi kojarzonych z show-biznesem, którzy wchodzą w buty autorytetu w kwestii szczepionek, pandemii, polityki i tak dalej.
To ogromny problem. Niektórym ludziom wydaje się, że ich opinia jest równie ważna co specjalistów, którzy spędzili pół życia na studiowaniu wirusologii. Nagle myślą sobie, że mogą służyć za autorytet, jeśli zrobią research i przeczytają kilka artykułów. To jest totalny absurd. Niestety winę po części można upatrywać w działaniu social mediów. W zeszłym roku miał premierę film dokumentalny „The Social Dilemma”, w którym wyjaśniają, jak poszczególne firmy sterują opiniami w Internecie. Polaryzują społeczeństwo, pokazują jej skrajności. To ma się klikać, to widzimy w mediach na co dzień.
Ludzie dostają pod nos pewne opinie, a potem mają wrażenie, że one należą do nich. A tak naprawdę to efekt działań konkretnych algorytmów. To zostało udowodnione, że na przestrzeni miesięcy czy lat ktoś potrafi wpłynąć na nasz światopogląd prostymi mechanizmami. Ludzie, którzy to robili, odchodzili z takiej pracy, bo nie potrafili już tego znieść.
Gdy siedzisz w Internecie, może ci się wydawać, że masz taki sam feed jak inni. Ale nie, każdy ma indywidualny na podstawie rzeczy, w które klikasz przez ostatnie lata. Widać to doskonale na Facebooku. Żyjemy w bańkach, w których podsuwają nam to, co współgra z tym, co klikałeś dotychczas. Ale pamiętajmy o tym, że to, co czytamy w Internecie, nie musi być prawdą. Szukajmy wiarygodnych źródeł, patrzmy na temat z wielu stron, również z innych niż nasza. Wyciągajmy w ten sposób swoje wnioski, ale nie kwestionujmy potwierdzonej nauki i statystyk.
Ubolewam nad tym jako ktoś, kto jest częścią dziennikarskiego świata. Nie lubię grania skrajnościami, szukania tylko białych lub czarnych barw, odbijania w lewo lub prawo. Życie takie nie jest, sporo w nim szarości. Zresztą, już sama próba szukania złotego środka w jakiejkolwiek dziedzinie życia bardzo pomaga.
Masz rację, ale niestety… Wielkie firmy robią na tym hajs. Wpływają na doznania, rzucają haczyki, podżegają do awantur. Wiem, że to może brzmieć jak science-fiction, ale wystarczy logicznie pomyśleć, posłuchać odpowiednich ludzi i zebrać fakty. Tu przekaz do wszystkich: jak znajdziecie jakąś skrajną opinię w Internecie, to zadajcie sobie ten trud, żeby sprawdzić przeciwny kierunek i dopiero wtedy wyrobić sobie zdanie. Obecne czasy są niebezpieczne pod tym względem, trzeba zachować czujność.
Wierzysz, że ludzi da się na tyle wyedukować, żeby mieli większą świadomość? Wcześniej wspominałeś o misji.
Zaczynam wierzyć coraz bardziej. Świat może się wywrócić do góry nogami szybciej, niż nam się wydaje. Kiedyś byłem misjonarzem po całości. Myślałem, że da się uzdrowić wszystkich ludzi. Ale im człowiek jest starszy, tym bardziej widzi, że duża część świata mądrzejsza nie będzie. Zrozumiałem, że aby do dotrzeć do masy, trzeba używać tych samych mechanizmów, z których korzystają osoby o złych intencjach. Niestety – trzeba manipulować masą, tyle że w dobrym celu. Wtedy da się coś zmienić, bo mam wrażenie, że samo edukowanie nie zda egzaminu.
Wśród ludzi panuje marazm, ta myśl pt. „co może zrobić jeden człowiek?”.
Każdy, kto zrobił coś wielkiego, na początku był tym jednym człowiekiem. Każda idea powstała w jednej głowie, a dopiero potem zaczęła się rozszerzać. Każdy z nas może coś ciekawego wymyśleć.
A tak swoją drogą – podoba ci się to, co robi Mata?
Tak, tylko wiesz, on nie powinien mieć na sobie ciężaru bycia głosem nowego pokolenia. Teraz w nowych utworach nawet o tym mówi. Denerwuje go, że ludzie oczekują jakiegoś manifestu z jego strony. On jara sobie jointy, robi muzykę i ma wywalone. Wiadomo, że jak zaczynasz być taką postacią, to możesz swój status wykorzystać. Tylko że dajmy mu jeszcze trochę pożyć i dorosnąć. Mata ma narzędzia, żeby wpłynąć na młodych ludzi, ale sam jest jeszcze bardzo młody. Jest w takim wieku, że chce poznać wszystkie strony życia. Kobiety, alkohol, inne sprawy – wiadomo. To na pewno bardzo zdolny gość, i cieszę się, że porusza tematy trudne i ważne, ale dajmy mu też się bawić, pobyć małolatem. A co później zrobi z siłą swojego zasięgu, to zobaczymy.
Na koniec odbijmy do spraw piłkarskich…
Oszukali nam „Lewego”! [wywiad był przeprowadzony na początku grudnia] Aż miałem ochotę zwymiotować, gdy zobaczyłem, że wygrał Messi. Okej, podniósł puchar Copa America, miał swoje argumenty, ale te dwa lata Roberta to przecież kosmos. Powinni dać mu „Złotą Piłkę”. Wygrał z Bayernem wszystko, pobił rekord Gerda Muellera, halo. Okej, Liga Mistrzów to poprzedni rok, ale w tym ma 20 bramek więcej od Messiego. Bije resztę na głowę. Ale niestety – Messi jest popularny na całym świecie, a Robert dopiero doszedł do tego miejsca. W Europie jest ogromny, ale nie w Afryce czy Ameryce Południowej. Tam niewiele się o nim mówi. Gdyby grał w Barcelonie czy Realu, czyli klubach kojarzonych w każdym zakątku świata, to jestem pewien, że byłoby inaczej. Nie wiem, czy w Bayernie będzie miał jeszcze okazję, żeby wygrać tę nagrodę.
Ale i tak jest kozakiem, bo był drugi za Messim.
No pewnie. Dyskusje „Messi czy Lewandowski?” nam się nie śniły, a teraz żyła tym tematem nie tylko cała Polska. Coś takiego świadczy o dokonaniach Roberta. Zrobił ogromny progres. Patriotyczna duma rozpiera. To wspaniale, że przyszło nam żyć w jego czasie i móc śledzić jego drogę.
Kiedy Messi zdobywał pierwszą „Złotą Piłkę”, Lewandowski grał w Lechu Poznań.
Ogromny szacunek dla niego. Miałem okazję go poznać, to naprawdę wspaniały gość. Sympatyczny i miły człowiek z klasą. Tytan pracy.
Ale chciałem zapytać cię o…
Dokładnie.
Zobacz, jak wiedziałem.
Widziałem, jak na streamach grasz w Fifę i w FUT-ie nazwałeś tak swój klub. Śledzisz poczynania Stomilu?
Jak wiesz, jestem z Olsztyna. Kiedy Stomil grał w Ekstraklasie, na mecze chodziłem regularnie. W klubie była wtedy fajna ekipa z Sylwestrem Czereszewskim czy Tomkiem Sokołowskim na czele. Lubiłem to wszystko, ale niestety zrobił się bałagan. Spadliśmy i boli mnie do dziś, że jesteśmy wojewódzkim miastem, a mimo to ten klub jest trochę pozostawiony sam sobie. Niby coś się dzieje, ale dużo tam zaniedbań. To stolica Warmii i Mazur, come on. Przydałaby się renowacja stadionu, trzeba by też rozhulać otoczkę wokół klubu. Uważam, że tam jest potencjał, żeby ludzie zjeżdżali się z całego regionu, zapełniali trybuny i cieszyli się Stomilem w Ekstraklasie. Gdybym jakimś cudem został miliarderem…
„Łozo” inwestor?
No pewnie! Wjechałbym tam i zrobiłbym ze Stomilu polskie PSG. Uzbieram miliard na koncie i masz to jak w banku. To może będzie za jakieś 10-20 lat, więc wtedy będę mógł wziąć „Lewego” na trenera. A tak zupełnie serio – mam do tego klubu duży sentyment, więc fajnie byłoby kiedyś mu pomóc.
O, powiem ci coś. Odkąd zacząłem streamować, różni ludzie wpadają na mój kanał. Pewnego razu przyszedł taki, hmm, wariat z pewnej grupy kibicowskiej Stomilu. Wpada regularnie, a na święta wysłał mi koszulkę klubową z napisem „Stomil Hooligans”, szaliczek, czapeczkę.
Taka grupa kibicowska!
Tak, tak. Naprawdę spoko sprawa. Mam zatem merch ze Stomilu i czasami pojawiam się w nim na streamach. Ale będąc w Warszawie, wiadomo, trzeba uważać. Różne były relacje Stomilu z Legią.
W Fifie miałeś chyba najwyższą ligę. Stomilowi też coś takiego by się przydało.
Przez lata udawało mi się w „Sezonach” dobijać do pierwszej. Tylko że teraz miałem dłuższą przerwę i wróciłem dopiero do Fify 22. Z FUT-em jest ciężko, bo dużo zależy od tego, jakich masz zawodników. Niestety w FUT-cie dużo zależy od szczęścia lub od twojego budżetu. Żeby złożyć dobra pakę, trzeba trochę zainwestować.
Można też mieć szczęście w paczkach, ale wiadomo jak z nim bywa. Ja akurat trafiłem Messiego w dzień premiery.
Żartujesz? O kurde, ładnie. Ja trafiłem Salaha, więc w sumie nie będę narzekać. To taki mini-Messi.
Fifa potrafi też mocno zniechęcić.
Nawet mi nie mów. Obraziłem się na dwudziestkę i dwudziestkę-jedynkę. Raz, że nic się nie zmieniało, a jeśli już, to na gorsze. Fifa 19 była spoko, polubiliśmy się. Ale potem zaczęli kombinować z grą w defensywie i powiedziałem sobie, że to pierdzielę. Teraz czuję, że jest okej. Fifa 22 ma lepsze mechaniki, jest lepszy balans.
A czemu nie tykasz Counter Strike’a? Wspominałeś kiedyś, że od samego początku przygody z grami byłeś w teamie Call of Duty, ale dzisiaj?
Próbowałem, ale CS tak różni się od innych strzelanek… Szybko się denerwowałem. Trzeba stanąć, strzelić, bardzo dokładnie przycelować. Ani nie miałem ekipy znajomych, z którymi mógłbym wkręcić się w CS-a, ani teraz nie mam chęci, bo ta gra wygląda staro. Zresztą, żebym teraz mógł konkurować na wyższym poziomie w CS-ie, musiałbym nauczyć się wszystkich granatów, kątów, miejscówek na mapie i tak dalej. Nie mógłbym grać w nic innego przez dłuższy czas, bo to właśnie taka specyficzna gierka.
W Call of Duty zawsze było o to łatwiej.
Tak, no i dochodzi segment rozgrywki battle royal. Ta formuła jest bardzo ciekawa i nie dziwię się, że stała się tak popularna, bo jest świetnym widowiskiem dla widzów. Nie oszukujmy się – w taktycznych gierkach publiczność musi wiedzieć, o co chodzi, żeby się emocjonować. Tutaj nie musi, bo liczy się tylko to, że masz zostać na mapie jako ostatni. Jak tego dokonasz – to już zależy od ciebie, twojego stylu. Możesz robić show i latać po mapie, a możesz też gdzieś się przyczaić i czekać na rozwój wydarzeń.
Streamowanie to coś, bez czego nie wyobrażasz sobie dalszego życia?
Gry to duża część mojego życia, więc na pewno będę w nie grał do końca, ile się da. Jestem tego pewien na 100%, bo będę miał zajawkę na wszystko, co nowego będzie się pojawiać. Wiesz, wyobrażam sobie, że kiedyś każdy będzie miał w jednym pomieszczeniu swoje stanowisko, kombinezon i własny avatar jak w filmie Jamesa Camerona. Chcę doświadczać rozwoju gamingu, kocham śledzić postęp. Może nawet w przyszłości zdecyduję się na stworzenie gry ze studiem albo uczestniczenie w jakimś projekcie. To jedno z moich marzeń.
Oczywiście nigdy nie będę streamerem full-time. Nie robię tyle co ludzie, którzy mają większą intensywność i mogą powiedzieć, że z tego żyją. Na pewno jednak będe się tym bawił tak długo, jak tylko mogę. Chciałem poznać ten świat, polubiłem go, i myślę, że coraz więcej ludzi niezwiązanych stricte z gamingiem będzie badać ten rejon. Publiczność, kamera, dyskusje, luźne spędzanie czasu w domu – to jest spoko. Czuję swobodę, to dla mnie naturalne. No i pamiętajmy: gry też łączą ludzi.
WIĘCEJ MĘSKICH GADEK:
- „Cyberpunk 2077 jest wyłomem w wizerunku CD Projektu”
- Mariusz Szczygieł o Bogu, seksie i męskiej szatni (wywiad)
- Hejt? Ludzie rzucali we mnie kamieniami
Fot. Newspix