Po miesięcznej przerwie wracają gale numerowane UFC. Dana White i spółka przygotowali na otwarcie 2022 roku prawdziwe perełki – unifikację pasów w wadze ciężkiej i zwieńczenie trylogii o pas wagi muszej w pojedynku Moreno-Figueiredo na UFC 270. Wszystkie oczy zwrócone są jednak na main event. Najsilniej bijący człowiek w MMA jest w stanie odeprzeć ataki najmniej ciężkiego z ciężkich?
To być może będzie ostatnia walka Francisa Ngannou w federacji UFC. Być może ostatnia walka Kameruńczyka w ogóle w MMA. Mistrz stawia bardzo twarde warunki w negocjacjach swojej umowy, która wygasa właśnie po walce z Cirylem Gane. – Nie chcę już się bić za 600 czy 700 tysięcy dolarów. Spójrzcie na boks. Tam zarabiają adekwatne pieniądze – mówił już wielokrotnie.
W dodatku Ngannou otwarcie mówi, że chciałby sprawdzić się we wspomnianym boksie. Zaczepiał nawet Tysona Fury’ego, a ten zdaje się być coraz przychylniejszy takiej opcji. Czy mistrz wagi ciężkiej UFC miały szanse w starciu z najlepszym bokserem kategorii ciężkiej na świecie? Wydaje się, że nie. Ngannou ma nieprawdopodobną siłę nokautu, ale inaczej bije się w małych rękawicach w MMA, a inaczej w dużych rękawicach bokserskich. Technika Fury’ego stoi na nieporównywalnie lepszym poziomie. „Gypsy King” prawdopodobnie runda po rundzie punktowałby w boksie Kameruńczyka.
Ale niewykluczone, że przepychanki między Ngannou i UFC to tylko gierka na ugranie lepszych wypłat w przyszłości. Francis stał się gwiazdą federacji. Przegrana walka o pas z Miociciem i późniejszy trzyrundowy przegrany pojedynek z Lewisem zepchnęły go nieco na bocznicę, ale od końcówki 2018 roku kontynuuje swój kapitalny rajd przez kategorię ciężką. Curtis Blaydes? Nie zdążył nawet zastosować swoich świetnych zapasów – „Predator” znokautował go w 45 sekund. Weteran Cain Velasquez? Ciężki nokaut w 25 sekund. Junior dos Santos? Przetrwał tylko 71 sekund w oktagonie z Ngannou. Jairzinho? Wszedł w wymianę, pierwszy trafiony cios Ngannou w 20 sekundzie posłał go na matę. W ostatnich pięciu pojedynkach Ngannou tylko jeden człowiek przetrwał z Kameruńczykiem przynajmniej półtorej minuty. I był to mistrz – uważany przez wielu za najlepszego ciężkiego w historii UFC – Stipe Miocić. Jego Ngannou znokautował brutalnie w pierwszej minucie drugiej rundy.
Facet wydaje się niemożliwy do zatrzymania. Nawet jeśli ma braki zapaśnicze, nawet jeśli dawno nie został przetestowany na dystansie 15/25 minut, nawet jeśli ma problemy z techniką, to przecież wystarczy zostać przez niego raz celnie trafiony i rywal zapomina o całym tygodniu poprzedzającym walkę. UFC zmierzyło nawet jego siłę ciosu i wyszło na to, że Ngannou dysponuje w prawej ręce mocą porównywalną z… rozpędzonym Fordem Escortem.
Dlaczego zatem w starciu z Gane to Francuz jest typowany przez bukmacherów na faworyta?
Naturalny talent do sportu pana od mebli
W niewielkim miasteczku na zachodzie Francji próbował swoich sił w futbolu. I zapowiadał się na niezłego napastnika. Był absurdalnie silny i dorastał znacznie szybciej od rówieśników. Kapitalne warunki fizyczne sprawiły, że zaczął uprawiać koszykówkę. Obserwowali go nawet trenerzy kadry narodowej, podszeptywano o sporym talencie dzieciaka, który stosunkowo późno wziął się za basket. Jak na swoją muskulaturę, wzrost i masę ciała Gane był bardzo sprawny.
Sport poszedł jednak w odstawkę. Gane przeprowadził się do stolicy. Poszedł na studia, uczył się biznesu. Po godzinach pracował w sklepie meblowym – handlował, sprzedawał, doradzał klientom. I – to już mówią jego ówczesni współpracownicy – i w tej branży okazał się sporym talentem. Ale sklep został zamknięty, Gane miał do ukończenia studia. Został w Paryżu, a znajomy ze sklepu zaprosił go na zajęcia z muay-thai.
Tak, zgadliście. Gane od początku radził sobie znakomicie na macie treningowej. Miał dwa lata do ukończenia studiów. Podczas ostatnich semestrów był już profesjonalnym zawodnikiem muay-thai. W ciągu czterech lat wygrał trzynaście walk w tajskim boksie, dziewięć przez nokaut. Nie przegrał ani razu. W cztery lata doszedł od pierwszego treningu do statusu absolutnej perełki tej dyscypliny sportu.
Pod koniec swojej przygody z tajskim boksem zaczął już trenować w klubie MMA. Akurat w tym, w którym pracował wówczas… Francis Ngannou. O sparingach obu panów krążą legendy. Jedni twierdzą, że już wtedy Francuz miał pokazywać większe umiejętności od mistrza UFC. Ngannou podrażnionymi takimi głosami odparł, że pewnego razu podczas sparingu znokautował Ciryla.
– Bzdura. Nic takiego się nie wydarzyło – odpowiedział Gane podczas konferencji prasowej przed sobotnią walką.
– Naprawdę? Lewy high kick. Padłeś i już nie wróciłeś do oktagonu, poszedłeś do szatni – ripostował Ngannou.
Gane twierdzi, że walkę przerwał trener, a on sam nie czuł się znokautowany, choć kopnięcie było mocne.
Siła kontra zwinność?
A propos trenera. Fernand Lopez do 2018 prowadził Ngannou i Gane’a. Ale Kameruńczyk pokłócił się z Lopezem i opuścił klub. Gane do dziś pracuje u Lopeza. Lopez jeszcze niedawno mówił, że „Ngannou i Ciryl to moi synowie”, chciał załagodzić konflikt z „Predatorem”. Ale Francis odtrącił rękę podaną na zgodę.
– Co jest? Czyj ojciec? Pierdolę go, nie gram w te jego gry. Wiem, co planuje. Po tym wszystkim co mówił i robił, teraz mówi „ojej, to mój synuś”? Spierdalaj, nie bądź hipokrytą – atakował. Ponadto przyznał, że jego psycholog po rozstaniu z trenerem w 2018 roku mówił mu, że Lopez w przyszłości może być mentalnym problemem Francisa.
– Ale w sobotę toczę tylko walkę z Cirylem, nie z jego trenerem. Zamykamy klatkę i w środku liczymy się tylko my. Żadnych ludzi dookoła. Ja i on. Tyle – uciął temat Ngannou na dwa dni przed galą.
Bukmacherzy widzą faworyta w tymczasowym mistrzu (UFC zorganizowało walkę o pas tymczasowy między Gane i Lewisem w zeszłym roku). Gane – podobnie jak w muay-thai – jest niepokonany w MMA. 10-0 w swojej przygodzie z MMA, 7-0 w samym UFC. Imponuje atletyzmem, wydolnością, zwinnością, eksplozywnością. Jest dobry w parterze, przyjmuje stosunkowo mało ciosów. Ponadto zwraca uwagę niespotykanie dobrym „fight IQ” i nieszablonowością. Nic dziwnego, że nazywany jest „najmniej ciężkim z ciężkim” lub „ciężkim nowej generacji”. Uosobieniem klasyki wagi ciężkiej jest przecież Ngannou, który wywołuje strach samą posturą, a gdy celnie trafi rywala w szczękę, to sędzia od razu składa ręce do przerwania walki.
Co poza tym w karcie UFC 270?
Ekscytująco zapowiada się też zwieńczenie trylogii na szczycie wagi muszej. Brandon Moreno postara się obronić pas w starciu z Deivesonem Figueiredo. Meksykanin stoczył już dwa spektakularne starcia z Brazylijczykiem. Najpierw zremisował na kartach punktowych (walka kandydatem do tytułu walki roku 2020), w czerwcu zeszłego roku poddał w trzeciej rundzie panującego mistrza, a teraz stanie do pierwszej obrony pasa.
Moreno jest faworytem, ale ma za sobą też wielu fanów. To jeden z najsympatyczniejszych zawodników w całym rosterze UFC – wiecznie uśmiechnięty, nie napina się na trash-talk, jego zespół wszędzie chodzi z wielkim boomboxem, a sam „Assassin Baby” jest wielkim kolekcjonerem… klocków LEGO.
Oczywiście fani ekwilibrystyki czekają na występ Michaela Pereiry, który – to akurat mamy pewne jak w banku – znów odstawi show. Czy wygra, czy przegra? Trudno odnieść inne wrażenie, że dla niego to nie jest aż tak istotne. Do klatki wraca Said Nurmagomedow, którego sprawdzi Cody Stamann.
Start karty przedwstępnej UFC 270 o godzinie 1:00. Karta wstępna rusza o 2:00 w nocy. Karta główna o godzinie 4:00. Walki wieczoru można spodziewać się około godziny 6:30.
Zobacz więcej o UFC:
- Jazda po pijaku, doping i wiele innych, czyli Jon Jones i wszystkie jego odpały
- Gdzie jest sufit Mateusza Gamrota?
- Dana White. Oto najpotężniejszy człowiek w świecie MMA
fot. NewsPix