Z Ligi Mistrzów wylecieli z hukiem. W La Liga mają siedemnaście punktów straty do lidera. I właśnie wylecieli z Pucharu Króla. Jeśli ktoś nadal rajcuje się sentymentem związanym z Xavim na ławce trenerskiej – fajnie, być może on i część młodzieży za jakiś czas poprawi sytuację Barcelony. Ale prawda jest taka, że w lutym dwumeczem z Napoli Barca może zakończyć sezon.
Oczywiście wiemy doskonale, że ostatnie lata w Barcelonie to historia o sukcesywnym obniżaniu sobie poprzeczki. O popadaniu w długi, chaotycznych decyzjach dotyczących polityki transferowej, zmianie trenerów, utracie gwiazd. Zatem nie dziwi nas jakoś kompletnie to, że Blaugrana wyleciała dziś z Pucharu Króla.
Problem Barcy polega jednak na tym, że nie wyglądała na zespół, który mógł być lepszy od Athletiku. To znaczy – wyglądała na zespół, który mógł postawić gospodarzom trudne warunki. Ale żeby być drużyną lepszą, dominującą, przeważającą? Co to, to nie.
Zresztą goście dostali gonga już w setnej sekundzie spotkania. Modelowa akcja Athletiku – wpuszczenie w tempo Nico Williamsa, ten po raz pierwszy (ale nie po raz ostatni) wywiódł Albę, dograł do Muniaina, który bardzo zgrabnym technicznym lobem oszukał Ter Stegena. To nie był żaden strzał ostrzegawczy – to był celny sierpowy na szczękę, który od razu ustawił ten mecz pod dyktando ekipy z Bilbao.
Barcelona miała jeden okres, w którym była wyraźnie lepsza. I był to okres obejmujący całą akcję bramkową na 1:1. Jeśli ktoś by nam to puścił i powiedział „hej, zobacz jak ta ekipa grała za Guardioli, ależ to była paka, jak to hulało…”, to uwierzylibyśmy, że faktycznie ktoś tu odszukał powtórki sprzed dekady. Cierpliwość, podpuść-skasuj, ruch na wolne pole, czucie przestrzeni, zabawa rywalem. Wreszcie ładne uderzenie Torresa, dość podobne do tego Muniaina.
Ale to był moment jeden z niewielu. Może jedyny. Poza tym lepsi byli gospodarze. W drugiej połowie to nadal oni tworzyli lepsze okazje, to oni mieli szerszy wachlarz możliwości ataku. Dość powiedzieć, że do 90. minuty Barcelona oddała… jeden celny strzał. Tak, ten zakończony golem. I Athletic wyszedł wreszcie po przerwie na zasłużone prowadzenie, gdy Martinez wepchnął piłkę z metra do siatki po rozegraniu rzutu wolnego. Właściwie mieliśmy tutaj „bingo Barcelona – edycja: bramki tracone”. Bo i stały fragment gry, i Pique, któremu pomyliły się guziki przy próbie wybicia/zablokowania piłki.
I gdy już powoli szykowaliśmy się do kończenia relacji, to nagle Dani Alves wykonał przewrotkę ostatniej szansy, piłka spadła na skraj pole karnego, Pedri półwślizgiem strzelił między dwoma rywalami i piłka wpadła do siatki. Wówczas Barcelonę opanowała radość, ale…
… ale z perspektywy czasu – jak mawiał znany wieszcz Zbigniew Stonoga – nie warto było robić nic.
Barcelona bowiem w pół godziny straciła:
- Ansu Fatiego, który zszedł z kontuzją i łzami w oczach
- Pedriego, który zszedł z urazem
- gola
Właściwie to wszystko straciła w kwadrans. Barca nie miała za wiele do zaproponowania i można było odnieść wrażenie, że miała mniej sił niż Athletic, który przecież miał do rozegrania finał Superpucharu cztery dni temu. Rzut karny sprokurował Alba, pewnie wykonał go Muniain, który wyglądał dziś spektakularnie. A kontuzje Fatiego i Pedriego? Czekamy na wyniki badań. Ale to tylko pokazuje, że głębia składu w Blaugranie właściwie nie istnieje. Młodzież jest zajechana fizycznie, Pedri – jak podaje MisterChip – zagrał w trzynastu na szesnaście możliwych dogrywek.
Athletic wygrał zasłużenie. O fenomenalnym Munianie już wspomnieliśmy, kapitalnie zagrał młodszy z braci Williams, gospodarze wygrali walkę o środek pola.
Wygrał zespół lepszy. I coraz częściej przy porażkach Barcelony zaznaczamy to bez cienia zdziwienia.
Athletic Bilbao – FC Barcelona 3:2 (1:1)
Muniain (1. i 105.), Martinez (86.) – Torres (20.), Pedri (90.)