Rodzina Pietrasików to prawdziwe sportowe świry. Grzegorz uprawiał handball – przez lata bronił w Anilanie, z którą sięgał po medale mistrzostw Polski. Jego żona Katarzyna grała w piłkarskiej reprezentacji. Ariel wchodzi z przytupem do kadry Patryka Rombla (mecz z Norwegią dziś o 20.30), a nie należy też zapominać o trzy lata młodszej od niego Ewie, szczypiornistce mającej za sobą występy w juniorskich drużynach narodowych. Oto historia tego sympatycznego klanu.
KAMIL GAPIŃSKI: Dzięki dobrej grze w meczach z Austrią i Białorusią Ariel Pietrasik staje się coraz bardziej rozpoznawalnym piłkarzem ręcznym. Pana syn nie jest pierwszym szczypiornistą w historii rodziny, tylko kontynuuje tradycje.
GRZEGORZ PIETRASIK: Zacząłem późno uprawiać handball, w wieku 15 lat. Pochodzę z Łodzi, występowałem w zespołach szkolnych, potem w Energetyku, Łodziance, aż w końcu znalazłem się w wielkiej w tym czasie Anilanie. W 1983 roku ten klub zdobył nawet mistrzostwo Polski, grali w nim naprawdę znakomici zawodnicy: legendarny bramkarz Andrzej Szymczak czy Marek Kordowiecki, a trenerem był Zygfryd Kuchta. Ja dołączyłem do zespołu trochę później – podpisałem kontrakt jako 19-latek. Musiałem się przebijać, walczyć o pozycję drugiego bramkarza, ale udało się. Dużo nauczyłem się wtedy od Szymczaka i Wiesława Krygiera, z Anilaną kilka razy zdobyłem wicemistrzostwo kraju.
Ile czasu spędził pan w łódzkim klubie?
Odszedłem w 1996 roku, kiedy dostałem propozycję z Luksemburga, gdzie grał już między innymi mój znajomy Janusz Klimek. Szczerze to nie wiedziałem wtedy nawet dokładnie gdzie ten kraj leży na mapie Europy. Ale u nas były ciężkie czasy dla sportu, trochę podupadał, więc zaryzykowałem. I jest mi dobrze, mieszkam tu już ćwierć wieku – z krótką, dwuletnią przerwą na występy w trzeciej lidze niemieckiej. W tym czasie poziom piłki ręcznej mocno się podniósł. Dowód? W 2019 roku Azoty Puławy mierzyły się w kwalifikacjach do Pucharu EHF z ekipą Handball Esch i wygrały dwumecz, owszem, ale nieznacznie, kilkoma bramkami (31:28 i 26:25 – red.).
Sport uprawiała także pana małżonka Katarzyna, która grała na reprezentacyjnym poziomie w… piłkę nożną.
Mama Ariela była na dobrej drodze do zrobienia dużej kariery, nie udało się troszeczkę… przeze mnie. W Luksemburgu nie było bowiem żadnej drużyny kobiecej. Za to gdy występowałem w Niemczech, w Saarbrücken grała w tym czasie ekipa z pierwszej ligi. Żona pokazała się na jej treningu z dobrej strony, problem polegał tylko na tym, że od nas do tego miasta było 100 km. A władze klubu nie chciały Kasi zwracać pieniędzy za przejazdy, więc praca tam po prostu jej się nie opłacała. Zaprzestała więc trenowania, później zaszła w ciążę z Arielem i jej kariera się definitywnie skończyła.
Wcześniej grała w ataku, z tego co pamiętam była wtedy trzecią najmłodszą zawodniczką, która zadebiutowała w kadrze. Jej meczem życia był występ w Hiszpanii, jeszcze pod panieńskim nazwiskiem Ekiel, gdzie strzeliła gospodyniom dwie bramki, a Biało-Czerwone zremisowały 2:2.
Pana córka Ewa też trenuje zawodowo jakiś sport, czy jest jedyną osobą w rodzinie, która się wyłamała?
Gra, a jakże, w piłkę ręczną! Jest trzy lata młodsza od Ariela. Kilka lat temu poprosiłem świętej pamięci Wojtka Nowińskiego, żeby ktoś w Polsce ją zobaczył. Pamiętam, że przyjechaliśmy wtedy na wczasy do kraju, zostawiliśmy Ewkę na cały dzień na testach, które zdała bardzo dobrze – zaczęła być po nich powoływana do juniorskich reprezentacji. Niestety, pech chciał, że po jednym ze zgrupowań zerwała więzadła krzyżowe. Na szczęście wróciła po tej kontuzji, to ambitna dziewczyna, zagrała bardzo dobry sezon, po czym… zerwała więzadła w drugim kolanie. Wtedy myśleliśmy, że sobie odpuści, ale gdzie tam, dalej walczyła o powrót na parkiet. Obecnie występuje w klubie HB Museldall Gréiwemaacher i jest w nim czołową snajperką. Odzywały się już do niej kluby ze Szwajcarii, kraju, w którym gra Ariel. Swoją drogą – rodzeństwo jest bardzo zżyte, trzyma się razem, oglądają wszystkie swoje mecze.
Patrząc na historię pana i Katarzyny, dochodzę do wniosku, że Ariel nie miał wyjścia, musiał zostać sportowcem.
Zaczął trenować bardzo wcześnie, jako ośmiolatek. Szkolenie juniorów w jego klubie wyglądało kiepsko, a że ja… prowadziłem w nim seniorów, to poszedłem do prezesa i powiedziałem, że zaopiekuje się też dziećmi. Szło nam tak dobrze, że gdy przyjechaliśmy w 2010 roku na turniej do Łodzi, to go wygraliśmy, a w imprezie brały udział Wisła Płock czy Vive Kielce. Wszyscy byli zaskoczeni, że drużyna z Luksemburga zrobiła taki wynik.
Po Arielu od razu było widać talent do gry?
Tak, był wyróżniającą się postacią w ekipie, w której nie brakowało dwa lata starszych zawodników. Co ciekawe, Ariel w domu – przy jedzeniu czy pisaniu – używa lewej ręki. A gra przecież prawą, może trochę szkoda, bo leworęcznych rozgrywających jest mało (śmiech).
Jako 15-latek Ariel trafił do HB Berchem. Znałem prezesa tego klubu, wiedziałem, że dobrze pracują z młodzieżą i tam pójdzie do przodu. Tak się stało, a w jego rozwoju pomógł płocczanin Andrzej Gulbicki, który przez kilka sezonów prowadził tę ekipę, i dał synowi zadebiutować w seniorach.
To amatorski klub? Pytam, bo niektórzy dziennikarze pisali o nim w takim tonie, gdy podawali CV Ariela.
Nie, nazywanie HB Berchem w ten sposób to przesada. W lidze luksemburskiej gra 10 zespołów, a pięć z nich to półzawodowe ekipy, Berchem też zaliczyłbym do tego grona. Wspomniane kluby mają sponsorów, ściągają 3-4 zawodników z zagranicy, czasem bardzo poważnych. W latach 2016-19 w zespole Handball Esch grał przecież Alexandros Vasilakis, a to znana postać (występował w SC Magdeburgu czy MT Melsungen – red.). Ariel też miał podpisany „normalny” kontrakt, dostawał pieniądze, takie, jakie tatuś mu wywalczył (śmiech). Jego największym sukcesem było dwukrotne zdobycie krajowego pucharu. Finały są prestiżowymi zawodami, wypełnia się podczas nich hala mogąca pomieścić do 5 tysięcy ludzi. Odchodząc z Luksemburga był też najlepszym strzelcem i rozgrywającym ligi, to również spore osiągnięcie.
Jak doszło do transferu do Otmar St. Gallen?
To dłuższa historia. Gdy Ariel miał 17 lat, skontaktowałem się z panem Darkiem Tomaszewskim, wtedy trenerem reprezentacji juniorów. Poprosiłem go o danie szansy synowi: żeby obejrzał go na zgrupowaniu przez dzień czy dwa. Darek pamiętał mnie z czasów ligi, poprosił, żebyśmy przyjechali na obóz do Białej-Podlaskiej. Gdy zobaczyli syna, powiedzieli, żeby został przez całe przygotowania. Potem Ariel wziął udział w juniorskich MŚ w Gruzji, chociaż nie wspomina tego turnieju dobrze – odwodnił się na tyle mocno, że wylądował w szpitalu.
Później chłopaki pojechali na ME juniorów. Tam Ariel grał sporo, rywalizował o miejsce w składzie z innym obecnym kadrowiczem, Damianem Przytułą. Syn wpadł w oko kilku menedżerom, którzy zaczęli się do nas odzywać. Wydawało się, że wyląduje w niemieckiej ekipie HSC Coburg, ale ostatecznie tak się nie stało, nie mogliśmy się z nimi dogadać. W tym czasie przyszła konkretna propozycja z St. Gallen. Pojechaliśmy tam w pandemii, żeby zobaczyć jak funkcjonuje klub, poznać jego trenera, Zoltana Cordasa. Uznaliśmy, że to bardzo dobry fachowiec i że Ariel zagra w Otmar. To był dobra decyzja, uważam, że w ostatnim półroczu zrobił bardzo duże postępy.
W jakich aspektach gry?
Zaczął grać… śmielej. Ariel to bardzo skromny chłopak, na parkiecie często funkcjonował tak, że na początku meczu, zanim sam zaczął rzucać, to najpierw musiał obdzielić podaniami wszystkich kolegów z drużyny. W Szwajcarii to się zmieniło.
Faktycznie jest skuteczny, w trzech ostatnich ligowych spotkaniach przed Euro 2022 rzucił 21 bramek.
Ariel był nawet na drugiej pozycji w tabeli strzelców, ale niestety miał problemy z kością piszczelową, w efekcie których musiał pauzować sześć tygodni. Na szczęście po kontuzji doszedł szybko do siebie i znowu gra na wysokim poziomie.
Zakładam, że Szwajcaria jest dla Was przystankiem. Niemcy są krajem docelowym?
Naszym priorytetem jest, żeby Ariel dostawał jak najwięcej minut na parkiecie. Nie brakuje propozycji od mocniejszych klubów niż Otmar, pewnie zarabiałby w nich nieco więcej, ale grał mniej, więc kariera nie szłaby do przodu tak, jak sobie tego życzymy. Zgłosił się nawet jeden zespół z Polski, nazwy nie podam. Dwa lata temu, gdy menedżer syna się do nich odzywał, nie byli zainteresowani Arielem, a teraz dzwonili i mówili, że „chcą go u siebie natychmiast”. Zobaczymy, jak to się wszystko potoczy, na decyzje przyjdzie jeszcze czas.
Przy zagranicznych transferach ważna jest znajomość języków obcych, zakładam, że Ariel, wychowany w Luksemburgu, nie ma z nimi problemów.
Śmiejemy się z żoną, że nasze dzieciaki to znają tyle języków co Papież (śmiech). Ariel mówi perfekcyjnie po niemiecku, francusku i luksembursku, bardzo dobrze dogaduje się po angielsku. Zatem poradzi sobie w każdej szatni, no chyba że trafi do ligi portugalskiej, wtedy będzie mieć kłopoty, ale na taki transfer się nie zanosi (śmiech).
Ariel na parkiecie sprawia wrażenie gościa bez układu nerwowego. Kadrowy świeżak wchodzi do gry w ataku na przykład w spotkaniu z Białorusią i ręka mu nie drży, gdy trzeba oddać ważny rzut.
Od początku kariery syn grał mecze o coś. Gdy jako juniorzy wygrywali z tymi bardziej znanymi klubami, to były pasjonujące spotkania, których losy niejednokrotnie rozstrzygały się w ostatnich sekundach. To sprawiło, że przywykł do presji. Później w Berchem też często brał na siebie odpowiedzialność w końcówkach spotkań. Nie zawsze mu wychodziło, więc trener Gulbicki czasem się denerwował, no ale najważniejsze, że próbował (śmiech).
Gdy Ariel otrzymał poważniejszą szansę w kadrze, czuł pan stres, czy był o niego spokojny?
Miałem troszkę obaw co do taktyki – w Szwajcarii grają zupełnie inną. Po pierwszym treningu powiedział mi „tata, ja nie mogę zapamiętać tych wszystkich zagrywek”. Ja mu na to „spokojnie, przecież trenerzy Ci pomogą, Patryk Rombel i Bartek Jurecki to fachowcy”. System hiszpański nie jest łatwy dla wysokich zawodników także w obronie, trzeba być mobilnym i ruchliwym na dwójce, a na trójce trzeba się zgrywać przez dłuższy czas.
Spodziewaliście się powołania do pierwszej reprezentacji?
Tak, bo prowadzący kadrę B Michał Skórski zapraszał do niej Ariela. Raz trenowali z kadrą A, Rombel powiedział wtedy Arielowi, że by go chętnie sprawdził, ale zrobi to jak przejdzie z Luksemburga na nieco wyższy poziom. Jak widać, słowa dotrzymał.
Jak pan odbiera opinię osób widzących w Arielu następcę Karola Bieleckiego?
Nie można ich porównywać. Karol był typowym egzekutorem, jednym z najlepszych zawodników na świecie na swojej pozycji. Ariel ma inną specyfikę, próbuje grać bliżej strefy, więcej z kołem i skrzydłowymi, na ma też tak mocnego rzutu, jak Bielecki, chociaż oczywiście potrafi zdobywać bramki z drugiej linii. Brakuje mu też jeszcze takiej dynamiki, jaką miał Karol.
ROZMAWIAŁ KAMIL GAPIŃSKI
Fot. Newspix.pl
PS. Mecz Polska – Norwegia dziś o 20.30, transmisja na antenie Weszło FM