Gdyby Polacy mieli głosować, zastanawiam się jak wysoko znalazłoby się na liście najpilniejszych potrzeb – priorytetowych do rozwiązania problemów – nasze miejsce w rankingu UEFA. Czy na pierwszym? A może jednak trzecim?
Czy jednak znalazłby się tak daleko, że aby je dostrzec na hipotetycznej liście, trzeba by użyć tego niedawno wysłanego na orbitę teleskopu? Jest on w stanie z okołoziemskiej orbity sięgnąć aż po czas formowania się galaktyk i powstawania systemów planetarnych – obiecująco daleko, by mieć nadzieję, że z orbity potrzeb przeciętnego Polaka dostrzegłby wagę problemów pucharowiczów z przejściem pierwszych rund Pucharu Konferencji.
Momentami zastanawiam się, czy to nie jest jakaś prowokacja, sabotaż, ogólnopolska ukryta kamera. Przecież to wszystko jest tak absurdalne, że w głowie się nie mieści, a przecież z czym jak z czym, ale z absurdem w polskiej piłce jesteśmy oswojeni. Każdy, kto śledzi polski futbol, w zasadzie mieszka w absurdzie.
Od początku stycznia w rozmowach wszelakich nad Wisłą – i nie tylko – odmieniana przez wszystkie przypadki jest inflacja. Niektórych dotyka mocniej, innych bardziej, ale w jakimś stopniu galopujący wzrost cen odczuwają wszyscy. Historie podwyżek cen dostaw energetycznych – niektóre wydają się tragikomedią. U niektórych za jedyne rozwiązanie problemów uchodzi rzucenie tego wszystkiego i wyjechanie w Bieszczady. Mądrzy Chińczycy w popularnym przekleństwie łamane na groźbie, mówili “obyś żył w ciekawych czasach”, dziś można powiedzieć “obyś piekarnię lub pizzerię prowadził”.
Nie jestem ekonomistą, ale widzę po swoich bliskich, ilu z nich niemile zaskoczyło się po nowym roku w kwestii własnej emerytury, leków, kosztów różnych kwestii. Widzę te problemy u osób na tak różnych stanowiskach, w tak odmiennych miejscach swojego życia, że każe mi to sądzić, iż problemy są rozległe. Głosy z tak zwanej Polski raczej tych moich osobistych wątpliwości, nabranych po relacjach rodzinnych, raczej nie rozwiewają.
A tu, w środku ekonomicznej burzy, miliony dla klubów piłkarskich.
Wiem, że nie tylko, wiem, że różne warunki, ale ostateczne do tego to się sprowadza: miliony kompletnie nie tam, gdzie ich potrzeba.
Nie chcę, jak zwykle, sięgać przesadnie do prywaty, ale to jest dla mnie uderzające, ile razy w ciągu ostatnich dni przekonywałem się, że to ostatnie miejsce, które wymaga wsparcia. Jednego dnia od relacji znajomego dowiaduję się jakie smutne są warunki pracy i bytowania w Klinice Psychiatrii Młodzieżowej, a tu myślę o pieniądzach, które na walkę w pierwszej rundzie eliminacji o Ligę Konferencji dostanie klub piłkarski. Następnego dnia zbiórka na Telefon Zaufania dla Dzieci – społeczna inicjatywa by zebrać milion złotych, a tam….
Wiecie jak to idzie.
Przecież takich przykładów moglibyśmy generować setki. Zależnie gdzie pracujecie, w jakim środowisku się obracacie, pewnie widzicie tym inne sektory, które proszą się o jakiejkolwiek dofinansowanie, a nie mogą się go doczekać, w świetle czego miliony dla klubów piłkarskich wygląda na jeszcze większe marnotrawstwo i jakieś kompletne szaleństwo.
To jest po prostu nieetyczne.
Ja rozumiem, że część pieniędzy ma iść na rozwój infrastruktury i tym podobne. Że ten rozwój infrastruktury w teorii mógłby posłużyć szerszemu gronu. Ja rozumiem, że pieniądze mają iść także do pierwszoligowców, czyli klubów, które nie zawsze opływają w kokosy.
Ale nawet abstrahując od tego, że tak ogółem piłka nożna w tym momencie powinna być daleko na liście priorytetów – przecież polska piłka, pod kątem ekonomicznym, nigdy nie miała się lepiej. Bywały czasy, kiedy zżerała ją korupcja, kiedy mówiono, że na polskim futbolu nie da się zarobić – wiele grzechów, także najcięższych, brało się właśnie z biedy. Bywały czasy, kiedy w Polsce nawet kadra miała do wyboru albo obiekty przypominające przedwojenne areny, albo stadiony dożynkowe. Bywało, gdy polskiej piłce brakowało wszystkiego.
Może wtedy, gdzieś, mając za cel ratowanie tonącego polskiego futbolu, najpopularniejszej dyscypliny sportowej, z największym potencjałem na masowość – może wtedy jakieś rządowe wsparcie miałoby cień logiki. Ale teraz?
Teraz, gdy Ekstraklasa znalazła doskonałe miejsce w łańcuchu pokarmowym światowego futbolu?
Gdy produkt “polski piłkarz” jest pożądany na światowych rynkach?
Gdzie transfery wychodzące, warte kilkadziesiąt milionów złotych przestały kogokolwiek dziwić?
Gdzie nie trzeba być Lechem czy Legią, by sprzedawać doskonale, bo dziś zawodnika można dobrze wytransferować i z dołu tabeli?
Gdzie jest koniunktura jak nigdy i trzeba tylko trochę się postarać, a więc zainwestować w szkolenie młodzieży?
Innymi słowy, że nie potrzeba specjalnych grantów na infrastrukturę, bo każdy klub w Polsce wie, że poprzez rozwój infrastruktury można dokopać się do żyły złota?
Gdzie kluby są w stanie wydawać co okienko coraz więcej?
Gdzie – patrz ostatnie transfery Lecha, Pogoni, Rakowa – już teraz, dzięki seryjnej sprzedaży obiecujących zawodników, stać ich na coraz bardziej renomowanych obcokrajowców?
Gdzie zdarzają się takie transfery-perełki jak Aschrafa el-Mahdiouiego, gdzie owszem, będzie go brakować, ale to jednak wielkie pieniądze jak za zawodnika, który został znaleziony za pół darmo i grał tu pół roku?
Gdzie obok tego wszystkiego Ekstraklasa potrafi sprzedawać również prawa telewizyjne za o wiele droższe kwoty niż na przykład Czesi, będący w ostatnich latach lata świetlne przed nami w rankingach europejskich? Gdzie nam wartości tych praw prawie wszędzie w Europie Wschodniej zazdroszczą?
Gdzie także w pierwszej lidze stopniowo poprawiają się warunki – jest oczywiście gigantyczna przepaść między ESA, ale raczej przy odpowiedzialnym zarządzaniu nikomu nie grozi bankructwo?
Piję do tego, że polski futbol naprawdę ma się obecnie pod względem ekonomicznym bardzo dobrze. Jest w znakomitym miejscu do tego, by zrobić kolejny krok w następnych latach. Znaczyć w Europie więcej. Wydawać więcej. Budować lepsze centra treningowe. Budować własne struktury. Ten pieniądz naprawdę jest. Tych pucharowych sukcesów czy lepszego szkolenia tak czy siak mamy prawo wymagać.
Po cholerę więc jeszcze te rządowe pieniądze?
Przy tak wielu potrzebach wszędzie indziej?
Nie mieści mi się w głowie ten cały projekt. Przykro, mi nie jestem w stanie dać innej puenty – nie ma na nią słów.
LESZEK MILEWSKI