Kolejny odcinek sagi pod tytułem „Tuchel vs Guardiola” zakończył się happy endem dla trenera Manchesteru City. I to wyjątkowym, bo trudno o bardziej dobitne klepnięcie dominacji na Wyspach w 2022 roku. To był mecz o sześć punktów, który reszcie stawki, a przede wszystkim Chelsea miał dać nadzieję, że maszynę Guardioli można jeszcze dogonić. Wygląda na to, że jednak nie. City pokazało, że w tej formie wystarczy im naprawdę niewiele, żeby wygrywać z najlepszymi.
Przewaga nad drugimi w tabeli “The Blues” urosła do 13 punktów. Kevin de Bruyne i spółka nie lubią się bawić, ot, chcą szybko zamknąć sprawę mistrzostwa.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
Manchester City – Chelsea. Guardiola do swoich piłkarzy “dzisiaj gramy w Głupiego Jasia”
Na początku meczu obie drużyny się badały. Można było tego się spodziewać, że nie zobaczymy dynamicznej wymiany ciosów, a jeśli już, to pojedyncze wyjątki od normy na przestrzeni 90 minut. Ot, jakiś wyłam w bloku defensywnym, pomyłka, błysk w indywidualnej akcji. Wiemy nie od dziś, jak zazwyczaj wyglądają starcia Chelsea z Manchesterem City. Więcej szachów niż wybuchów. Futbol dla koneserów.
Mimo to już na początku meczu Lukaku był w odpowiednim miejscu, żeby strzelić bramkę. Zezłomował Stonesa w środku pola i pognał na bramkę, ale zamiast próby strzału z 16. metra, zobaczyliśmy nieudane podanie do Ziyecha, który znajdował się na pozycji spalonej. Belg niepotrzebnie kombinował. Tak samo niepotrzebnie po drugiej stronie boiska Alonso wyłapał żółtą kartkę po faulu na Sterlingu, który podkreślił ofiarę dla kolegów grubą kreską. Zważywszy na fakt, że w strefie obrońcy “The Blues” pojawiali się Silva, Foden, Grealish i Sterling, ryzyko na drugi kartonik było całkiem spore.
Całkiem spora była również szansa na to, że Thomas Tuchel wyjdzie z siebie. Niemiec szalał przy linii, denerwując się na postawę swoich podopiecznych. Kiedy Ziyech zepsuł idealną sytuację na uruchomienie Lukaku, który mógłby stanąć oko w oko z bramkarzem, trener Chelsea wyglądał tak, jakby w 15. minucie miał ochotę osobiście ściągnąć Marokańczyka z murawy. Miał prawo pieklić się również na inne kwestie, takie jak niepilnowanie pozycji spalonej w błahych okolicznościach czy zbyt głębokie cofanie się defensywy. Słowem: po pierwszej połowie należał mu się porządny łyk melisy. Albo tabletki na ból gardła, bo od straty głosu chyba nie było tak daleko.
Z kolei bardzo blisko strzelenia gola w 40. minucie był Jack Grealish. Kovacić popełnił błąd przy swoim polu karnym, źle podał piłkę pod naciskiem De Bruyne. Piłka spadła pod nogi byłego piłkarza Aston Villi, który dostał prezent od losu, ale przegrał pojedynek z Kepą. Hiszpan musnął futbolówkę udem, idealnie zostawił nogę przy strzale rywala. Zadecydowały dosłownie centymetry.
Poza kilkoma próbami uderzeń De Bruyne z nieprzygotowanych pozycji, właściwie nic więcej Manchester City sobie nie wykreował. Chelsea starała się nie odsłaniać i w miarę jej to wychodziło, ale… Cóż, to miało swoje koszty. Chelsea nie istniała pod bramką gospodarzy. Ba, dość powiedzieć, że nie oddała choćby jednego strzału na bramkę Edersona. Rozumiemy, że czymś takim mogłoby “poszczycić się” Norwich czy Burnley, ale ekipa walcząca o wicemistrzostwo Anglii? No nie, trochę wstyd. 5 do 0 w strzałach, 67% do 33% w posiadaniu piłki po 45 minutach. Drużyna Pepa Guardioli nie chciała dzielić się futbolówką, grała w “Głupiego Jasia”.
Manchester City – Chelsea. De Bruyne kluczem do sukcesu
Ledwo zaczęła się druga połowa, a Chelsea już po pierwszym strzale tego popołudnia mogła wyjść na prowadzenie. Wreszcie Kovacić zrobił coś nieszablonowego – wygrał pojedynek w środku pola i zagrał prostopadłą piłkę do Lukaku między obrońców City. Belg celował po długim słupku, ładnie złożył się do strzału lewą nogą, ale Ederson perfekcyjnie skrócił kąt po wyjściu z linii bramkowej. Jeśli atakować Manchester City, to właśnie w ten sposób. Szybko, po odbiorze piłki, bez szukania kwadratowych jaj. Owszem, “The Blues” dalej mieli duże problemy z kreowaniem akcji, ale lepszy rydz niż nic. To był sygnał, że każdy moment nieuwagi nawet w rywalizacji z nieco wystraszoną Chelsea może lidera tabeli Premier League srogo kosztować.
W pojedynku golkiperów, jeśli chodzi o ponadprzeciętne interwencje, mieliśmy 1 do 1. Na nieszczęście dla Thomasa Tuchela “Obywatele” coraz mocniej dokręcali śrubę. Każda próba wejścia piłkarza City w pole karne Kepy zwiastowała kłopoty. Szczególne zagrożenie wiązało się z akcjami Sterlinga, który pracował czy to na gola, czy rzut karny. Ale nie Anglik otworzył wynik spotkania. Zrobił to Kevin De Bruyne.
W 70. minucie wcześniej wspomniany błysk pokazał właśnie kapitan Manchesteru City. Zgubił krycie Kante, zamarkował podanie i oddał sprytny strzał z dystansu zza zasłony. Oszukał Kepę, który czegoś takiego miał prawo się nie spodziewać. Co prawda Belg pajęczyny w okienku bramki nie zerwał, ale to nie było potrzebne, bo hiszpański golkiper ułamek sekundy wcześniej postawił ciężar ciała na przeciwną stronę względem lotu piłki.
Po tej bramce Chelsea miała jeszcze kilka zrywów, lecz ani piłkarze z pierwszej jedenastki, ani zmiennicy nie potrafili dorwać się do skóry Edersona. Z drugiej strony próbowali jeszcze Foden i Grealish, też bez skutku w postaci trafienia. W końcówce spotkania dominacja gospodarzy była już aż nadto widoczna i na pewno bolesna dla kibiców “The Blues”. Pressing, ustawianie się w defensywie, atak pozycyjny, ruch bez piłki – perfekcja. City w dzisiejszej wersji było poza zasięgiem.
Manchester City – Chelsea 1:0 (0:0)
De Bruyne 70′
Fot. Newspix
CZYTAJ TAKŻE: