Reklama

Kobayashi ze Złotym Orłem, ale bez “Wielkiego Szlema”

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

06 stycznia 2022, 20:10 • 4 min czytania 3 komentarze

Sensacji nie było – Ryoyu Kobayashi zgarnął Złotego Orła i nawet powiększył przewagę nad drugim w klasyfikacji Mariusem Lindvikiem. Historycznego sukcesu jednak też nie było – bo Japończyk nie wygrał, po raz drugi w karierze, czterech konkursów z rzędu w Turnieju Czterech Skoczni. Ryoyu zajął dziś w zawodach w Bischofshofen piąte miejsce. Triumfował – niespodziewanie – Daniel Huber. A Polacy? U Dawida Kubackiego (27., ale dobry pierwszy skok) i Piotra Żyły (13.) widać delikatną zwyżkę formy. To cieszy, ale biało-czerwonym do światowej czołówki wciąż brakuje sporo.

Kobayashi ze Złotym Orłem, ale bez “Wielkiego Szlema”

Jakie pytania pojawiały się przed startem ostatniego konkursu Turnieju Czterech Skoczni? Kwestia zwycięzcy wydawała się niemal rozstrzygnięta – niemal, bo w teorii nie tak dużo punktów do Kobayashiego tracił Marius Lindvik (nieco ponad 17). Przy znakomitym konkursie Norwega i słabszym Japończyka przetasowania wydawały się realne.

No ale właśnie – po pierwszej serii wszystko było już jasne. Lindvik nie uniósł presji, skoczył słabo (126 metrów), a Kobayashi może zaprezentował się poniżej swoich możliwości – ale znajdował się w czołówce, ze stratą 6.7 punktów do lidera, Karla Geigera.

Mogliśmy mówić o asekuracyjnej próbie Ryoyu (133.5 metrów), bo miał prawo po prostu skoczyć w miarę daleko i bezpiecznie wylądować, jednak my mamy inną teorię – kilku ostatnim skoczkom przeszkodziła decyzja jury o obniżeniu belki z dziesiątej (i tak niskiej) na ósmą. Bo – oprócz wspomnianej dwójki – nie błysnęli też inni kozacy, jak Markus Eisenbichler czy Jan Hoerl.

Co ciekawe – belka poszła w dół tuż przed… startem polskiej pary. Piotr Żyła rywalizował w systemie KO z Dawidem Kubackim. Wygrał pierwszy, ale drugi załapał się do finałowej serii jako “lucky loser”. Plan został więc wykonany, biało-czerwoni zajmowali kolejno 15. oraz 17. miejsce. Gorzej poradził sobie trzeci i ostatni z Polaków w konkursie. Andrzej Stękała przegrał z Clemensem Aignerem i stracił szansę na punkty Pucharu Świata.

Reklama

Walka o podium, nie o zwycięstwo

Z racji, że Lindvik w pierwszej serii zepsuł swoją próbę, w drugiej musiał zrobić wszystko, żeby utrudnić zadanie zawodnikom, którzy go w klasyfikacji Turnieju Czterech Skoczni gonili – czyli Geigerowi, Granerudowi oraz Eisenbichlerowi.

I powiedzmy, że 23-latek stanął na wysokości zadania. Skoczył rewelacyjnie – 139 metrów przy najgorszych warunkach ze wszystkich skoczków (ponad 7 punktów dodanych za niekorzystny wiatr). To oznaczało, że awansuje z trzeciej dziesiątki nawet do pierwszej (ostatecznie był dziesiąty). Trochę zawodników go jednak wyprzedziło, w tym Lovro Kos.

Słoweńcowi do rekordu skoczni zabrakło metra. Pofrunął kapitalnie – 144 metry to dotychczas najdłuższa próba rywalizacji w Bischofshofen (choć wiemy, że ta jeszcze potrwa, w weekend czekają nas konkursy już w ramach wyłącznie Pucharu Świata). W międzyczasie mieliśmy dwa, jakże różne, skoki Polaków. Żyła dał radę (134 m) i nie ukrywał emocji po udanym występie. A Dawid Kubacki jednak, po paru lepszych skokach, zaliczył jeden gorszy (123 m). I – w przeciwieństwie do Piotrka – nie utrzymał miejsca w drugiej dziesiątce.

Co natomiast z rywalizacją na szczycie? Zawody – sensacyjnie – wygrał Daniel Huber (137 m w drugiej serii). Kobayashi zrobił wystarczająco wiele, żeby triumfować w TCS, ale podium zdecydowanie nie zaatakował (znowu 133.5 m). A Karl Geiger oraz Markus Eisenbichler nie zaszaleli na tyle, żeby dopaść Lindvika, albo zepchnąć z podium Turnieju Graneruda.

Pozytywne sygnały i igrzyska na horyzoncie

Nie mamy co rozpływać się nad występami Polaków, ale Żyła oraz Kubacki na pewno skaczą coraz lepiej. Co prawda – mówimy o sytuacji, w której do szerokiej czołówki wciąż im trochę brakuje, a do najlepszych zawodników w stawce jeszcze więcej. Jeśli jednak chociażby porównamy obecnego Kubackiego z tym grudniowym – widać poprawę.

Reklama

Wiadomością dnia jest oczywiście triumf Kobayashiego w TCS, ale też fakt, że nie zdobył Wielkiego Szlema – czyli nie wygrał czterech konkursów z rzędu w tejże imprezie. Japończyk jest w takiej formie i z taką łatwością zgarnia kolejne kwalifikacje, że trudno przypuszczać, aby dzisiaj w konkursie zawiodło go co innego, niż głowa. Oczywiście tylko w pewnym stopniu, bo skakał i tak nieźle. Ale nie kosmicznie, jak to Ryoyu Kobayashi ma w zwyczaju.

Nie zdziwimy się jednak, jeśli w sobotę Japończyk, który zresztą i tak uzyskał najwyższą łączną notę w historii TCS, znowu zdominuje rywali. A poza tym – odliczamy oczywiście dni do igrzysk olimpijskich, kolejnej dużej imprezy w kalendarzu.

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Koszykówka

Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Michał Kołkowski
3
Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark
Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
1
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Inne sporty

Polecane

Nawet jak jest dobrze, to coś musi nie wypalić. Żyła zdyskwalifikowany w drugiej serii w Engelbergu

Szymon Szczepanik
7
Nawet jak jest dobrze, to coś musi nie wypalić. Żyła zdyskwalifikowany w drugiej serii w Engelbergu

Komentarze

3 komentarze

Loading...