Można było mieć wątpliwości, czy to spotkanie sprosta oczekiwaniom. W końcu po stronie Chelsea zmagano się nie tylko z problemami natury covidowej, ale też konfliktem na linii Thomas Tuchel – Romelu Lukaku. Liverpool zaś przystępował do meczu osłabiony do tego stopnia, że zabrakło nie tylko Joela Matipa oraz Alissona, ale także Jurgena Kloppa. A przecież ofiarowano nam coś, co trudno będzie przebić przez cały kalendarzowy rok.
Mówienie, że to najlepszy mecz w 2022 jest wiadomej jakości żartem, ale tylko pod pewnym względem. W końcu działo się tyle, że naprawdę trudno ferować wyroki, kiedy, a przede wszystkim czy, obejrzymy jeszcze lepsze widowisko. Pierwsze 45 minut idealnie wpisywało się w engelowskie perfect. Działo się od prawa do lewa, a tempo było takie, że większość zawodników na świecie po jakichś 30 minutach byłaby już po odśpiewaniu “W krainie życia”. Jeśli Liverpool i Chelsea miały przed tym meczem problemy, to nie dały tego po sobie poznać. To był kosmiczny mecz, ale zamiast Bugsa, Loli oraz złoli z kosmosu mieliśmy piłkarzy z krwi i kości. I to jeszcze bardziej podkreśla poziom styczniowego starcia.
Można oczywiście wypunktować tutaj każdą akcję po kolei. Problem w tym, że tych punktów byłoby więcej niż wojowników Sparty pod Termopilami. Właściwie z każdych piętnastu minut można stworzyć skrót, który trwałby jakieś dziesięć. Nic jednak dziwnego, skoro płomienie buchnęły już w 16. sekundzie spotkania, gdy doszło do starcia Sadio Mane z Azpilicuetą. Senegalczyk mógł nawet dostać czerwoną kartkę, ale wstrzymano konie i pozwolono się całej atmosferze gotować na bardzo wysokim ogniu.
Kto trochę czasu w kuchni spędził, wie jak trudno wtedy nie spalić dania. A mimo tego Liverpool i Chelsea stanęły na wysokości zadania. Z ustawionego przez siebie poziomu nie schodziły bardzo długo. W okolicach 60. minuty można było się nawet złapać na tym, że przez głowę przemyka myśl: “jak to, dopiero tyle na zegarze?”. Nie chodzi jednak o to, że to starcie się dłużyło – wręcz przeciwnie. Po prostu działo się tyle, że każdy następny mecz Premier League mógłby coś sobie uszczknąć z tego wielopoziomowego tortu.
Ferreriego stworzył swoje “Wielkie żarcie”. Piłkarze Liverpoolu i Chelsea zrównali się z włoskim reżyserem. Każdy – niezależnie od strony barykady – mógł znaleźć coś dla siebie.
Coś dla kibica Liverpoolu
The Reds nie byli w tym spotkaniu lepsi. Sztuka w ich wypadku polega na tym, że mimo wyraźnych trudności zdołali wyjść na dwubramkowe prowadzenie. W końcu Liverpool zrobił coś, z czym w ostatnim poziomie miał gigantyczny problem. Bez litości wykorzystywał nadążające się okazje.
Pierwszy gol to przecież nie piękna akcja, ale efekt czujności Mane i błąd Trevoha Chalobaha. Angielski obrońca niczym najlepszy kaskader rzucił się na piłkę, ale odbił ją na tyle niefortunnie, że stworzył tym samym szansę dla Senegalczyka.
Drugi cios był już piękniejszy, z biodra, stempel jakości Alexandra-Arnolda i Mohameda Salaha. Anglik jest po stokroć lepszym rozgrywającym niż defensorem i dzisiaj było to widać jak na dłoni. Gdy Trent był wzywany pod własną bramkę, zazwyczaj dojeżdżał już po pożarze. Gdy trzeba było zaatakować rywala, posyłał tak idealne piłki jak ta, która spoczęła pod nogami Egipcjanina.
Kibice Liverpoolu mogą być oczywiście rozgoryczeni ostatecznym wynikiem, ale taki stan chyba nie powinien utrzymywać się długo. Podział punktów na Stamford Bridge. Remis, gdy problemy kadrowe waliły po oczach. Remis bez Kloppa za linią boczną. 2:2 po starciu, które ma szansę zapisać się w historii Premier League, a już na pewno w historii Premier League AD 2022. Wydaje się, że to sprawa do przełknięcia.
Coś dla kibica Chelsea
Podobnie w Chelsea, chociaż tam o narrację sukcesu łatwiej. To oni odwrócili złą kartę, to oni nadrobili dwubramkową stratę. Wreszcie to oni strzelali piękniejsze bramki, bo przecież uderzenie Kovacicia było wyrwane z pokazu premierowego Cirque du Soleil, a nie meczu piłkarskiego.
WHAT A GOAL FROM MATEO KOVACIC! #CHELIV pic.twitter.com/ZFjNQXpKAk
— ً (@Asensii20) January 2, 2022
Dobrze, że los ma dla nas przynajmniej tyle litości, by takie uderzenia kończyły w sieci, a nie na obramowaniu bramki.
Fani The Blues docenią też przełamanie Christiana Pulisicia. Amerykanin nie jest dziewiątką, to wiedzą wszyscy. Nie jest też fałszywą dziewiątką, ale dzisiaj – przynajmniej w jednym momencie – zrobił to, czego w normalnych warunkach oczekiwano by od Romelu Lukaku. Huknął w sytuacji sam na sam, wyrównał stan rywalizacji. Było to jego pierwsze trafienie od listopada, ale nikt wtedy o tym nie myślał. W tamtym momencie Pulisic znalazł drogę prosto do serc fanów londyńskiej ekipy, a przecież kilkadziesiąt minut wcześniej był pod ich butami, gdy przegrał pojedynek z Kelleherem.
Życie bez nominalnego napastnika nadal dla Chelsea będzie trudne. Jest jednak możliwe, a to pocieszająca wiadomość. Kwestia odejścia Lukaku jest problemem, który wymaga natychmiastowego rozwiązania. To jajko może już tylko mocniej zgnić. W takiej sytuacji dobrze mieć jakiekolwiek zabezpieczenie.
Coś dla postronnego widza
Wreszcie powinni się uśmiechnąć wszyscy, którzy oglądali styczniowe zmagania. Do pełni atmosfery brakowało tylko rzęsistego deszczu, który tak genialnie tworzył klimat meczu Anglia – Szkocja podczas Euro 2020. Nie można jednak mieć wszystkiego, chociaż… czy mecz piłkarski może być jeszcze lepszy? Czego więcej możemy oczekiwać?
- kontrowersje sędziowskie – były
- indywidualne błędy – były
- piękne asysty – były
- zjawiskowe bramki – były
- piłkarze skaczący sobie do gardeł – byli
- regularna naparzanka w obie strony – była
- piłkarskie szachy – były, na szczęcie od jakiejś 70. minuty
Często jest tak, że szumnie zapowiadane hity Premier League zawodzą. Teraz jednak mieliśmy najlepszą wizytówkę ligi angielskiej. Istnieje spora szansa na to, że kogoś w następnym tygodniu zachęci widniejący nań numer i wsiąknie w wyspiarski klimat na dłużej. To starcie było wyjątkowe, ale nie było wyjątkiem.
Chelsea 2:2 Liverpool
M.Kovacić 42′, C.Pulisic 45′ – S.Mane 9′, M.Salah 26′
Czytaj także:
Fot.Newspix