Leszek Ojrzyński w poniedziałek był bardzo poważnym kandydatem objęcia Legii do końca sezonu. Kto wie, być może to, co zmieniło decyzję włodarzy Legii, to zajście w legijnym autokarze. Ojrzyński mówi nam: – Rozumiem decyzję. Wiemy, że to nie tylko kwestia sportowa, po incydencie w autokarze trzeba drużynę zebrać, niektórych nakłonić do dalszego funkcjonowania w Legii, a Vuko trenował z bodajże trzynastoma zawodnikami z tej szatni, zna tych chłopaków, między innymi Luquinhasa.
Panie trenerze, jak blisko było objęcia Legii?
To pytanie chyba nie do mnie, tylko do ludzi, którzy zastanawiali się do południa, mając kilka tematów, chociaż coś na ten temat mogę jednak powiedzieć. Wymagania otrzymałem jasne – zacząć wygrywać, sięgnąć po Puchar Polski i zająć jak najwyższe miejsce w lidze. Wydaje się, że byłem bardzo blisko, ale ile brakło, by prowadzić Legię do końca sezonu – nie wiem.
Co pan ostatecznie usłyszał?
Przed ogłoszeniem otrzymałem informację, że klub decyduje się na Vuko, do tego krótkie uzasadnienie, które zostawię dla siebie.
Mówiło się, że wcześniej tej jesieni też miał pan propozycję z Legii, ale trenera tymczasowego.
Nie, nie było. Zawsze jak rozmawialiśmy, to w kontekście zatrudnienia do końca sezonu.
Czy to dla pana rozczarowanie, że nie objął pan Legii?
Nie. Na pewno człowiek był blisko zatrudnienia i z tego się cieszyłem, ale rozumiem decyzję. Wiemy, że to nie tylko kwestia sportowa, po incydencie w autokarze trzeba drużynę zebrać, niektórych nakłonić do dalszego funkcjonowania w Legii, a Vuko trenował z bodajże trzynastoma zawodnikami z tej szatni, zna tych chłopaków, między innymi Luquinhasa, który jest pokrzywdzony i trzeba go szybko postawić na nogi. To bardzo dobre rozwiązanie. Tak samo sztab, który został dobrany do Vuko.
Wiemy, że jutro jest mecz, więc na pewno im szybciej jest pozałatwiać pewne rzeczy – im czyli ludziom, którzy klub znają od wewnątrz, wiedzą jacy są piłkarze. Szybciej się będą w tym wszystkim poruszać. Dla mnie to dopiero byłoby rozpoznanie, rozmowa z każdym zawodnikiem, czyli nie tak, jak może to zrobić sztab Vuka. Wiemy również jakim cieszył się u nich szacunkiem, w jaki sposób był przez zespół żegnany. To też jest ważne, cenili jego pracę i jego jako człowieka. Nie dziwi mnie, że w Legii uznano, iż on może wyciągnąć Legię z trudnej sytuacji.
Jak trudno, po wtargnięciu kibiców do autokaru, będzie Vuko podnieść ducha szatni?
Cóż, na pewno o wiele łatwiej byłoby go bez niego. Po tym, tak naprawdę, ciężko powiedzieć. Ale wierzę w niego. Uważam, że Vuko szybko wejdzie, znajdzie odpowiedni sposób i Legia wygra te dwa najbliższe mecze. Oczywiście wszystko zweryfikują rywale, Zagłębie ostatnio wygrało, a Radomiak idzie jak burza, ale to jest Legia. Trzeba umiejętnie to wszystko scalić, nakreślić pewne zasady i egzekwować te rzeczy, które zostaną wprowadzone. Powtórzę się, ale znajomość z piłkarzami, którzy już tam są, jest bezcenna. Oni razem się dobrze znają, przeszli niejedno, również na arenie międzynarodowej. To jest kapitał. Piłkarze też mają do niego zaufanie – wchodzi, wie mniej więcej jak to skomponować. Choć też nie wiadomo w jakiej formie psychicznej i fizycznej są ci zawodnicy.
Czy taka sytuacja, atak na piłkarzy, a później próba scalenia szatni, zdarzyła się panu w karierze?
Miałem kilka takich zdarzeń, ale nie chciałbym o nich rozmawiać. Rękoczyny – raz, jeden zawodnik oberwał, trzeba było szybko sytuację wyjaśnić. Ja zawsze stawałem w obronie zawodników. Mówiłem: dajcie im czas. Rozliczajcie po wszystkim, a nie w trakcie. Dopóki piłka w grze. Tak to powinno wyglądać. Można mieć pretensje w trakcie, ale to co się stało, to najgorsza rzecz. Jak to ma pomóc. Słabsi psychicznie mogą nie dać rady. Rozumiem, że kibice chcą aby ich drużyna radziła sobie jak najlepiej, że się utożsamiają, ale przecież czytałem, że w Śląsku też odbyła się pogadanka.
Tak, tam też.
Gdzieś tak to funkcjonuje, że zawodnicy muszą się starać, ale nie zawsze jest ta cierpliwość. Takich przykładów jest dużo.
Za dużo.
Oczywiście. Na końcu można mieć pretensje, ale nic nie uzasadnia tego, co się zdarzyło. Legia miała w tym sezonie walczyć o mistrza, jest na końcu tabeli, ale napaść? Nigdy.
Tych piłkarzy, którzy pod pana skrzydłami byli zaatakowani – ciężko było potem zmotywować do walki za te barwy?
Nie miałem takich problemów. Od tego jest trener, żeby piłkarzy natchnąć. Jak mówię, wychodziłem na tych spotkaniach, głośno reagowałem przed kibicami nie raz. Była sytuacja, gdy musiałem powstrzymywać, wyskoczyć jako pierwszy. Dla mnie piłkarze to są moje dzieci, ja tak do tego podchodzę, ja za nich odpowiadam i jeśli im dzieje się krzywda, trener musi się utożsamiać i reagować. Tak też robiłem. Myślę, że ci piłkarze, którzy ze mną współpracowali, wiedzą o czym mówię, bo były trudne momenty do przejścia.
Trudniej może być w zainspirowaniu graczy zagranicznych. Inna mentalność, oni też czują się trochę bardziej zagrożeni – są w innym, obcym mi często kraju, ciężkie im jest do wytłumaczenia, że coś takiego cię spotyka.
Nie jest tajemnicą, że relacje na linii Vuković – Mioduski/Kucharski nie należą do najlepszych. Czy pan też był kiedyś w takiej sytuacji, że dość otwarcie od pierwszego dnia pracy wiedział, że są pewne dawne niesnaski niewyjaśnione między panem a szefostwem?
Myślę, że każdy może popełnić błąd, każdy może zmienić zdanie. Nie ma ludzi nieomylnych. Czasami są zgrzyty w klubie sportowym, ale są zgrzyty przecież i w rodzinie. Ja zawsze traktuję klub jak rodzinę. Jak jest rozstanie, a człowiek oczekiwał dalszej szansy, to zdarza się coś powiedzieć. Ale to są dorośli ludzie, którzy chcą dobra Legii. Pracują na jej rzecz. Muszą się dogadać tak, jak się dogadali.
A jak wiele komplikacji w tej sytuacji dodaje fakt, że w tle są rozmowy z trenerem Papszunem?
Vuko się na to pisze. Chce pomagać. Z Legią się utożsamia. Wie doskonale, że coś się może jeszcze zmienić, jak są negocjacje. Jest myślę świadomy swojej sytuacji – prowadzi do końca sezonu i to jest klarowne. Ja tak samo wiedziałbym, na czym polegałaby ta praca.
Fot. FotoPyK
CZYTAJ TAKŻE: