W zeszłym sezonie był liderem, fundamentem mistrzowskiej ekipy. W bieżących rozgrywkach zawodzi na całej linii i bardziej przeszkadza niż pomaga. Niebywały jest zjazd formy Tomasa Pekharta. Jasne, po transferze Mahira Emrelego czeski wieżowiec osunął się w hierarchii napastników Legii Warszawa, ale i tak trudno było się spodziewać, że w nowych realiach Pekhart odnajdzie się aż tak źle.
Sknocony rzut karny w starciu ze Spartakiem Moskwa jest w tym kontekście bardzo symboliczny.
Tomas Pekhart – od lidera do jokera
Jako się rzekło, w poprzednim sezonie Pekhart był gwarantem ligowych goli. 22 trafienia w Ekstraklasie zapewniły mu koronę króla strzelców z bezpieczną przewagą nad drugim w klasyfikacji strzelców Jakubem Świerczokiem. Może sama liczba bramek nie robi piorunującego wrażenia, ale trzeba podkreślić, że Czech do zdobycia 22 goli potrzebował tylko 25 ligowych występów. Był niesamowicie regularny zwłaszcza w pierwszej części sezonu. Od 1. do 17. kolejki (czyli od 22 sierpnia do 14 lutego) wpakował piłkę do siatki aż piętnastokrotnie. Nie udało mu się zdobyć bramki tylko w meczach z Górnikiem Zabrze (zagrał 45 minut), Pogonią Szczecin (90 minut), Lechem Poznań (nie wystąpił), Cracovią (90 minut) oraz Podbeskidziem Bielsko-Biała (90 minut). Nawet kiedy Legii w danym spotkaniu nie szło, jedna udana wrzutka na głowę rosłego snajpera potrafiła odmienić losy meczu i przesądzić o zwycięstwie “Wojskowych”.
Trzeba wszakże odnotować, że wiosną ze skutecznością Pekharta nie było już tak kolorowo.
Od 20. do 30. serii spotkań napastnik strzelił siedem goli, co jest rzecz jasna bardzo dobrym wynikiem, ale summa summarum trafiał do siatki tylko w trzech meczach. Robotę zrobiła zwłaszcza eksplozja strzelecka w konfrontacji z Zagłębiem Lubin, gdy Pekhart zdobył aż cztery bramki.
Zaczęto się wówczas zastanawiać – sami również analizowaliśmy ten temat – czy Czech nie jest zarazem błogosławieństwem i przekleństwem Legii. Z jednej strony mówiliśmy bowiem o znakomitym egzekutorze, często wybawiającym drużynę z opresji. Z drugiej – o piłkarzu pod wieloma względami ograniczonym. Statycznym. Stąd przesadnie nas nie zaskoczyło, że Mahir Emreli na starcie sezonu 2021/22 dość szybko wyrósł na podstawową dziewiątkę w ekipie “Wojskowych”, podczas gdy Pekhart w kluczowych starciach został zdegradowany do roli jokera. Niewiele grał w dwumeczach z Dinamem Zagrzeb i Slavią Praga, w zwycięskich potyczkach ze Spartakiem Moskwa i Leicester City spędził na boisku niecały kwadrans.
Czesław Michniewicz uznał, że Emreli oferuje zespołowi coś więcej.
Tomas Pekhart – zagubiona skuteczność
W tym kontekście regres strzeleckich dokonań 32-latka nie może dziwić, aczkolwiek akurat w Ekstraklasie napastnik Legii w sezonie 2021/22 grywa całkiem sporo, jeśli tylko nie doskwierają mu problemy zdrowotne. Wielokrotnie wychodził na boisko w podstawowej jedenastce “Wojskowych”, w sumie uzbierał już w lidze 721 minut. To więcej niż 1/3 czasu gry, jaki spędził na murawie w poprzedniej kampanii. Tymczasem jego dorobek bramkowy jest zatrważająco cienki.
Czech jak dotąd tylko dwa razy trafił do siatki – we wrześniu przeciwko Warcie Poznań i w październiku przeciwko Lechii Gdańsk. Tą drugą bramką trudno się zresztą przesadnie ekscytować, ostatecznie mówimy o honorowym golu na 1:3 w 88. minucie gry. Na dodatek z rzutu karnego.
Katastrofa. I oczywiście najprostsze wytłumaczenie zapaści jest takie, że cała drużyna prezentuje się nędznie, więc napastnikowi tak uzależnionemu od pracy kolegów jak Pekhart trudno jest w takich okolicznościach błyszczeć bramkostrzelnością. Ale przecież w poprzednim sezonie Pekhart właśnie w trudnych momentach potrafił drużynie pomagać. Czasami potrzebował pół sytuacji, by po strzale głową pokonać bramkarza drużyny przeciwnej. Teraz nie można już na niego liczyć. Czech absolutnie nie sprawdza się zresztą jako joker ratujący wynik. Licząc wszystkie rozgrywki, trenerzy Legii wpuszczali go do boju z ławki czternastokrotnie. Tylko raz Pekhart zdążył po wejściu wpisać się na listę strzelców. W lipcu. W piątej minucie doliczonego czasu gry przeciwko Bodo/Glimt.
Prehistoria.
Sezon 2020/21 był najlepszym w karierze Pekharta, jeśli chodzi o strzelecką regularność. Dopóki drużyna kręciła się wokół Czecha, ten odwdzięczał się bramkami, jednocześnie wymuszając jednak taktyczną jednowymiarowość. W nowych realiach doświadczony dryblas ewidentnie nie potrafi się odnaleźć. Nie robi różnicy w końcówkach spotkań, nie stanowi wartości dodanej, gdy trzeba gonić wynik. Co tym bardziej dla Legii bolesne, że wspomniany Emreli również zaciął się strzelecko i w Ekstraklasie summa summarum ma na koncie… tyle samo trafień co Pekhart. Dwa. Ostatnie we wrześniu.
Z takimi strzelbami Legia – ujmijmy to delikatnie – nie będzie wzbudzać postrachu wśród ligowych rywali. W poprzednim sezonie Pekhart zdobywał gole z częstotliwością karabinu maszynowego, lecz obecnie można go porównywać już tylko do pistoleciku na wodę.
Wisła Płock – Legia Warszawa. Typy redaktorów Weszło
Paweł Paczul: Kiedy słyszę, że Maciej Bartoszek zapowiada, że “Legia to zawsze jest Legia”, to mam obawy, że Wisła Płock podejdzie do meczu ze zbyt dużym respektem dla rywala i pozwoli Legii na rozwinięcie skrzydeł. Stawiam w Fuksiarzu na gości po kursie 2,38.
Jakub Białek: Legia w starciu ze Spartakiem zaprezentowała się przyzwoicie jak na swoje obecne standardy. Czy taka forma wystarczy, by pokonać Wisłę Płock? Nie jestem przekonany, ale mam przeczucie, że przynajmniej obejrzymy w tym meczu gole. Typuję, że oba zespoły trafią do siatki. Kurs 1,78 w Fuksiarzu.
CZYTAJ TAKŻE:
- Wieże znad Wełtawy. TOP9 olbrzymich czeskich dziewiątek
- Oceny piłkarzy Legii za puchary. Boruc numerem 1, najgorszy Pekhart
- Był snajper, nie ma snajpera. Emreli przyczyną czy ofiarą takiej gry Legii?
fot. FotoPyk