Reklama

Wieże znad Wełtawy. TOP9 olbrzymich czeskich dziewiątek

redakcja

Autor:redakcja

11 listopada 2020, 12:11 • 19 min czytania 6 komentarzy

Pragę nazywa się miastem stu wież, a wielu czeskich napastników nazwać można wieżowcami, bo od razu nasuwający się po takim wstępie na myśl Jan Koller nie był, ze swoimi ponad dwustu centymetrami wzrostu, przypadkiem odosobnionym. O skuteczności czeskiego systemu szkolenia dziewiątek przekonują się ostatnio i obrońcy w Ekstraklasie, którzy muszą walczyć o piłki dośrodkowywane na głowę Tomasa Pekharta i patrząc na klasyfikację strzelców często tę walkę przegrywają. Jak jednak napastnik Legii wypada na tle swoich rodaków pod względem liczby strzelanych bramek i osiągnieć w klubach i reprezentacji? Zapraszamy na ranking czeskich wieżowców.

Wieże znad Wełtawy. TOP9 olbrzymich czeskich dziewiątek

Libor Kozak

Prawdziwym kozakiem był tylko w jednej edycji Ligi Europy. W sezonie 12/13 zdobył w tych rozgrywkach jedenaście goli i został królem strzelców. W Serie A strzelił jednak wtedy dla Lazio okrągłe zero goli. Znamienne. We Włoszech nigdy nie imponował skutecznością. Ani na wypożyczeniu do Serie B, ani po powrocie do Rzymu, ani nawet już po przygodzie z Premier League, kiedy wracał odbudować się na włoskie zaplecze, nie przekroczył pięciu trafień w sezonie.

Skąd ta strzelecka niemoc u napastnika, dla którego jak sam mówi gole są w futbolu najważniejsze?

Uwziąć się mieli na niego sędziowie.

„Wysłałem do szpitala dwóch piłkarzy. Rozwaliłem głowę najpierw Bonerze, a potem weteranowi Legrottaglie. Nie chciałem zrobić nikomu krzywdy, ale wszędzie było pełno krwi. Zaczęła się szarpanina, a po chwili podbiegł do mnie sam Ibra. Szturchnął mnie, sam jestem wysoki, ale mi wydawało się wtedy, że ma trzy metry. Myślałem, że mnie rozszarpie, ale spojrzał tylko o powiedział: uspokój się, młody.”

Reklama
Pisał w spowiedzi dla portalu bezfrazi.cz.

Po meczu w mediach Adriano Galliani krzyczał, że Czech powinien za ten występ trafić do więzienia. Rzecz prosta nie trafił, ale arbitrzy mieli potem odgwizdywać faule przy każdym pojedynku Kozaka z obrońcami, skutecznie utrudniając mu grę w Serie A. W Europie tego problemu nie było i stąd te gole.

Snajper wiedział więc, że z Włoch musi uciec. Po charakterystycznych dla Claudio Lotito i jego albańskich doradców przepychankach, i obrzucaniu się inwektywami w gabinecie dyrektorskim, udało się jakoś dopiąć transfer do Aston Villi.

W Birmingham to jednak on został wysłany do szpitala i to po gierce na treningu. W nogi wszedł mu Ciaran Clark, do którego czeski napastnik nigdy się już nie odezwał i nigdy mu nie wybaczył. Złamana gość łydkowa, komplikacje po operacji, konieczność kolejnych zabiegów – to wszystko kosztowało Kozaka dwa lata bez piłki nożnej. Po nieudanym powrocie do Włoch trzeba było wracać do Czech, skąd piłkarz wyjechał jako młody chłopak nie mając ani jednego meczu w ekstraklasie. Po niezłym sezonie w Libercu szybko trafił do Sparty Praga, dla której w poprzednim sezonie strzelił aż osiemnaście goli we wszystkich rozgrywkach.

Kozak nie wykorzystał swojego potencjału. Dwadzieścia dwa dla Lazio w Serie A, cztery dla Aston Villi, sześć w Serie B, dwa w reprezentacji. We Włoszech szybko został porównany do Tomasa Skuhravego, którego w tym zestawieniu trzeba szukać na wyższych lokatach. Łączy go z nim, jak piszą czescy dziennikarze: bycza siła i umiejętność gry głową, ale Kozakowi do gwiazdy Genoi jednak daleko.

Tomas Necid

„Tomas spokojnie dałby radę w rywalizacji z Mandżukiciem czy Moratą. Wielkie kluby stoją przed nim otworem”

Reklama

Tmówił przed pięcioma laty agent Necida. Juventus miał ograć go w słabszych klubach Serie A i docelowo być może powierzyć rolę podstawowej dziewiątki. Nic jednak z tego nie wyszło, a przeszkodziły kontuzje i oblane testy medyczne. Wcześniej, również przez problemy ze zdrowiem (zerwane więzadło), Tomas musiał odejść z CSKA Moskwa, choć miał niezłe wejście do ligi rosyjskiej, a rywali wcale nie miał przypadkowych, ot choćby Vagnera Love.

Na sam transfer do silnego CSKA zapracował sobie w Czechach. Od początku kariery związany był ze Slavią, klubem, do którego potem dwukrotnie wracał i jak przyznaje wróciłby chętnie po raz kolejny. Odchodził po rundzie jesiennej sezonu 08/09, w której strzelił jedenaście goli. Nazywano go Necidatorem, jednym z największych talentów czeskiej piłki, indywidualne kontrakty reklamowe zaoferowało mu Nike i Gillette. Dobre początki w Moskwie, o czym już pisaliśmy, przerwały jednak kontuzje. Uwielbiany przez kibiców napastnik musiał odbudować swoją karierę.

Wrócił więc do Slavii, ale trafił akurat na sezon, w którym klub ze stolicy walczył o utrzymanie.

Udało się pomóc ukochanemu klubowi w uniknięciu degradacji i trzeba było ruszać w dalszą wędrówkę. Zarówno dla Zwolle, jak i Bursasporu potrafił zdobyć kilkanaście bramek w sezonie, ale w Turcji miał też słabszy okres. Stąd wypożyczenie do Legii, po którym nastąpił dość niespodziewany, drugi powrót do Slavii. Slavii już jednak zupełnie innej, grającej o mistrzostwa Czech i w Lidze Europy. Necid nie mógł jednak liczyć na nic więcej, niż wejścia z ławki. Wrócił więc do Holandio (ADO Den Haag), a teraz znowu Pragi, ale już tylko do Bohemians.

Patrząc na nazwy klubów i nazwiska piłkarzy, z którymi rywalizował, słowa agenta o znowu grającym w Juventusie Moracie wydają się absurdalne. Łatki wielkiego talentu nie pozbywa się jednak ot tak. Kiedy oglądałem z kibicami Slavii decydujący o niewyjściu ich drużyny z grupy LE mecz z Astaną i powątpiewałem w możliwości wchodzącego z ławki Necida wypominając mu słaby okres w Polsce z tylko jednym strzelonym golem, Czesi od razu stwierdzili, że to pewnie wina Legii.

Necid rzeczywiście tak mało strzelał tylko u nas. W całej karierze klubowej zdobył łącznie 112 goli, a dołożyć trzeba też do tego 12 trafień w reprezentacji. Mierzy tylko trochę powyżej metra dziewięćdziesięciu, ale jeżeli chodzi o charakterystykę gry na pewno bardzo dobrze wpisuje się w stereotyp takiej wysokiej dziewiątki i w rankingu musiał się znaleźć.

Michael Krmencik

Krmencik zaczynał od podawania piłek największym gwiazdom Viktorii Pilzno, a skończył jako kapitan i największa gwiazda klubu. Początki w zespole nie były jednak wymarzone. „Co to za drewniak?” – takie pytanie mieli sobie według napastnika zadawać starsi koledzy po jego dołączeniu do zespołu. Od początku ustawiany jako jedyny napastnik miał wzór w Fernando Torresie, który imponował mu umiejętnościami potrzebnymi właśnie osamotnionemu napastnikowi. „Trenowałem odrywanie się od kryjących go obrońców, szukanie przestrzeni, niepanikowanie w sytuacjach bramkowych i pierwszy kontakt z piłką” – przyznawał.

W Viktorii Krmencik zadebiutował co prawda w 2010 roku, ale po serii wypożyczeń na stałe wrócił do Pilzna dopiero na sezon 15/16. Na poważnie zaczął więc grać dopiero przed pięciu laty, a ma już na koncie ponad dziewięćdziesiąt goli w dorosłej karierze. W klubie zachodnich Czech strzelał nie tylko w lidze, którą przy swoim dużym udziale wygrywał dwukrotnie, ale i Europie. Najgłośniej zrobiło się o nim chyba, gdy zaraz na otwarcie fazy grupowej Ligi Mistrzów zapakował dublet CSKA Moskwa. Nic więc dziwnego, że pojawiło się zainteresowanie z mocniejszych lig.

Siedem i pół miliona euro oferowało Bordeaux, pięć Genoa, blisko było też przenosin do Club Brugge.

Nie dogadano się jednak i Krmelec został w klubie na kolejną rundę, strzelił piętnaście goli, ale awansować do Ligi Mistrzów się już nie udało. Gra w niej Brugia, więc napastnik, który w wywiadach przyznawał, że chciałby już zmienić otoczenie i spróbować gry poza Czechami, zdecydował się na wyjazd.

W Belgii zaskoczył go sposób żywienia. „Po czterech miesiącach ważyłem sześć kilogramów mniej” mówił Czech, który bardzo chwalił organizację w klubie, dziwiąc się wręcz, że nie je się w nim na śniadanie parówek i bekonu. Do grona jego idoli dołączył Romelu Lukaku. „To czołg, ma metr dziewięćdziesiąt i waży ze sto kilo. Gdy się rozpędzi, jest szybki jak wiatr. Świetnie radzi sobie z piłką” – chwali go napastnik Brugii, który trochę Belga przypomina.

Mierzy dokładnie tyle samo (191 centymetrów), ale daleko mu do czekającego na piłki lisa pola karnego. Krmencik też lubi biec z futbolówką przy nodze, w karierze nazbierał też dwadzieścia asyst. Nie jest to napastnik statyczny i trzymający się szesnastki, ale nadal większość goli zdobywa po strzałach bez przyjęcia. Pierwszy kontakt z piłką, który tak trenował w młodości, ma naprawdę dopracowany. Taki zestaw umiejętności i świetne warunki fizyczne pozwoliły mu być w latach 2016-2018 podstawowym napastnikiem reprezentacji, na której zgrupowaniu przebywa i w tym momencie.

Tomas Pekhart

Jako junior szalał w młodzieżowych reprezentacjach Czech. Z kadrą U-17 zdobył srebro młodzieżowego Euro, z kadrą U-20, choć sam miał tylko osiemnaście lat, zagrał w każdym meczu mundialu, włącznie z kolejnym przegranym finałem. W kadrze U-21, prowadzonej przez Vitezslava Lavickę, strzelił aż siedemnaście goli. Nieprzeciętny talent został zauważony w Anglii. Tottenham nigdy nie dał jednak Pekhartowi szansy i trzeba było wracać zacząć od nowa w Czechach. Tam napastnik szybko zapracował na angaż w Sparcie, dla której już w pierwszej rundzie strzelił siedem goli i trafił do Norymbergi.

Dokonania Pekharta w Bundeslidze, jak na klub, w którym grał, wyglądają naprawdę solidnie. Trzy sezony, łącznie osiemdziesiąt dziewięć występów, czternaście goli i siedem asyst. W trzecim sezonie Czech grał już mniej, a Norymberga spadła z ligi. W klubie mogło go już jednak nie być. „Miałem ofertę z Dortmundu. Odchodził Lewandowski, szukali kogoś za niego. Rozmawiałem o tym na Euro 2012 z Rosickym i doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie zostać. Zresztą Norymberga i tak nie chciała mnie puścić” – mówił dziennikarzom. Rok później grał już w 2.Bundeslidze.

Z Niemiec wyjechał do krajów, w których z organizacją w klubach piłkarskich bywa znacznie gorzej, ale za to żyje się przyjemniej.

Pobyt w AEK Ateny i Las Palmas nazywa wakacjami, do dziś tęskniąc za bliskością morza i śródziemnomorskim klimatem. Właśnie w stolicy Grecji chciałby się z żoną osiedlić na stałe już po skończeniu kariery. Na Wyspach Kanaryjskich przeżył natomiast domowy poród partnerki, choć lekarze twierdzili, że nigdy nie będzie mieć dzieci. W AEK-u i Las Palmas spędził po dwa sezony i strzelił po piętnaście goli.

W międzyczasie był jeszcze Hapoel Beer Szewa. Pobyt w Izraelu wspomina zdecydowanie najgorzej. „Raz rakieta spadła pięć kilometrów od naszego domu. Mieliśmy grać w Lidze Europy, a nagle rozbrzmiał alarm. Zbiegłem na dół, do pomieszczenia, które nazywa się to zwyczajny bunkier” – opowiadał. „Mieszkałem czterdzieści kilometrów od Strefy Gazy. Byłem kiedyś na kawie, a na stoliku obok młody chłopak położył karabin. Chwalił się, że zabił czterdzieści osób” – kontynuował.

Będąc w Las Palmas, gdy w którymś momencie mu nie szło i trener na niego nie stawał, szedł się zrelaksować na plażę. Na te nadwiślańskie w mieście stołecznym na razie nie musi zbyt często zaglądać. W Legii strzela częściej niż w co drugim spotkaniu. W dwudziestu sześciu grach ma już czternaście goli, z czego aż siedem z główki! Jako rasowy czeski wieżowiec zaczyna się więc sprawdzać coraz lepiej.

Do Kollera ze skutecznością mu oczywiście daleko, ale Legia mogła chyba trafić gorzej. Patrz: Tomas Necid.

Libor Dosek

Kto?

Takie pytanie jest jak najbardziej zasadne, bo Dosek to zdecydowanie najmniej znany piłkarz w zestawieniu. Z Czech wyściubił nos tylko na chwilę (podobnie jak Pekhart był w Grecji i też nazywa ten pobyt wakacjami, ale w jego przypadku były to wczasy mniej owocne w gole), nie zaistniał w reprezentacji Czech. Mierzy jednak aż sto dziewięćdziesiąt dziewięć centymetrów, a i wzrost tj. wysokość sporządzając ranking wież należy brać uwagę. Mówiąc poważnie Libor Dosek to jednak wyborowy strzelec i dziewiątka z prawdziwego zdarzenia, tyle, że na czeskie warunki.

Klub Ligowych Kanonierów to elitarne grono czeskich (i czechosłowackich) piłkarzy, którzy w najwyższych ligach zdobyli w karierze ponad sto bramek. Na czele z kosmicznymi niemal pięcioma setkami goli plasuje się oczywiście Josef Bican, ale w klubie znalazło się miejsce i dla Libora Doska, który w czeskiej ekstraklasie uzbierał aż sto czternaście trafień. Dokonanie to jest tym większe, że ogromną większość z nich strzelił grając w walczącym co roku o utrzymanie Slovácku, którego fani go uwielbiają.

Wcześniej jednak potrafił strzelać i dla Sparty Praga, z którą sięgnął po dwa mistrzostwa kraju. Pięć razy zagrał w Lidze Mistrzów, kilkanaście razy w Pucharze Intertoto, jeszcze w barwach Zbrojovki (wtedy Bobów) Brno i Slovana Liberec. W piłce klubowej trochę więc osiągnął, a indywidualne statystyki zaczął poprawiać właśnie w małym Slovácku, w którym skończył karierę przed kilkoma laty.

Sam powtarza, że zawsze chciał wykorzystywać swój największy atut, czyli wzrost, i udawało mu się to. Za swoją ulubioną bramkę uważa jednak zarazem pierwsze trafienie w dorosłej piłce. Strzał zza pola karnego, w samo okienko.

O wyjątkowej estymie, jaką się cieszy, świadczyć może nagroda dla Osobowości Roku, którą otrzymał po swoim ostatnim sezonie przed zakończeniem kariery. Przyznają ją w głosowaniu dziennikarze i sami piłkarze ze wszystkich ligowych drużyn. Nie zawsze tak pozytywni co do jego osoby byli jednak kibice, którzy często wytykali Doškovi przesadnie dużą ochotę w używaniu łokci podczas walki z obrońcami (pytany o to mówił, że wzorował się na Mike Tysonie) i symulowanie (wg siebie w udawaniu przeszkadzał mu wzrost).

Tak czy inaczej mówimy o typowym królu własnego podwórka, ale też królu prowincji, bo najwięcej goli zdobył jednak dla Slovácka. Piłkarze tego typu są jednak każdej lidze bardzo potrzebni, a sto kilkadziesiąt trafień w karierze musi robić wrażenie. Tylko dwóch piłkarzy z naszego rankingu strzeliło ich od Doška więcej.

Milan Skoda

Niedawno do Klubu Ligowych Kanonierów dołączył też Skoda, ale pięć brakujących mu do setki i już kilka kolejnych goli strzelił po wyjeździe z Czech. Przed rokiem piłkarz opuścił Slavię, będąc w piękny sposób pożegnany przez kibiców, od lat wyśpiewujących na stadionie nazwisko napastnika. Milan Skoda poza strzeleniem masy goli na poziomie ligowym, zaistnieniem w reprezentacji i wymaganymi sto dziewięćdziesięcioma centymetrami, pasuje też do zestawienia pod względem stylu gry. Świetnie gra głową, skupia się na wykończeniu akcji, raczej nie opuszcza pola karnego.

Jak było trzeba, to też swojego.

Mniej znanym epizodem w karierze Skody jest bowiem gra na stoperze. Zaczynał tak w Bohemians. Jeden z trenerów przestawił go jednak do ataku i zawodnik poczuł, że strzelanie goli to jest to. Cechy odpowiednie dla obrońcy widział w nim jednak trener Slavii Miroslav Koubek, który w jednym z sezonów musiał ratować praski zespół przed spadkiem.

Przestawił więc napastnika Skodę do obrony, a pomocnika Juhara do ataku. Ten ostatni w nowej roli sprawdzał się średnio, miał olbrzymi problem z utrzymaniem linii spalonego i strzelaniem goli. Trener otwarcie mówił, że potrzebuje napastnika. Nie był nim dla niego Skoda, bo również nie zachwycał skutecznością. Jako stoper spisywał się już jednak bardzo dobrze. Zespół z nim w obronie sześciokrotnie zachował czyste konto. „Świetnie czyta grę, wie kiedy wyprzedzić rywali i odpowiednio wcześnie przerwać grę, w powietrzu jest nie do pokonania” – pisali dziennikarze o dwudziestosiedmioletnim już piłkarzu. Skoda w wywiadzie z nimi przekonywał jednak, że akceptuje nową rolę, ale na dłuższą metę chce być napastnikiem.

Swoje pragnienie spełnił, choć opisywany trudny sezon z licznymi występami na stoperze skończył nawet bez gola. Rozstrzelał się jednak już w kolejnym, najlepszym w karierze. Dziewiętnaście goli zwróciło też uwagę selekcjonera. Slavia ze Skodą w ataku rosła w siłę. Skoda, poza pierwszym tytułem z klubem, został też w 2017 królem strzelców i piłkarzem roku.

Potem były kolejne dwa mistrzostwa, gra w Lidze Europy i Lidze Mistrzów.

Nic dziwnego, że dla kibiców pamiętających go jeszcze z sezonu, w którym do ostatniej kolejki walczył z kolegami o utrzymanie, stał się legendą. Grał już jednak mniej. Nawet wchodząc z ławki potrafił jednak strzelać, także bardzo ważne gole. To dzięki jego trafieniom z Genkiem Slavia zagrała potem z Sevillą i Chelsea, o czym mówiła cała Europa. Odszedł zimą i sezon dokończył w grającym w dole tabeli ligi tureckiej Rizesporze. W siedemnastu meczach mocniejszej przecież od czeskiej ligi zdobył dziesięć goli. Ze stu pięciu bramkami jest najnowszym członkiem Klubu Ligowych Kanonierów. Trafił do niego w sierpniu tego roku i pisały o tym wszystkie sportowe media w Czechach. Dla reprezentacji strzelał choćby na ostatnim Euro.

Vratislav Lokvenc

„Ma więcej mięśni, jest masywniejszy i o trzynaście kilo cięższy” – mówił Vratislav Lokvenc przed meczem z Ghaną, a chodziło mu oczywiście o Jana Kollera, którego miał w tym decydującym o wyjściu z grupy na MŚ 2006 meczu zastąpić. To prawda, Koller to wieża masywna, potężna, a Lokvenc był wieżowcem szczupłym. Backupem dla bardziej znanego napastnika był zresztą w reprezentacji przez jedenaście lat.

Pierwszoplanowe role odgrywał za to w piłce klubowej. Grał w Lidze Mistrzów, Pucharze UEFA, a przede wszystkim Bundesligach – tej niemieckiej i tej austriackiej. Zliczając gole w kadrze i drużynach klubowych przekroczył granicę stu pięćdziesięciu strzelonych goli. Mierzył metr dziewięćdziesiąt sześć i świetnie grał głową. Z zasadnością umieszczenia na wysokim miejscu naszego rankingu chyba nie ma co dyskutować.

Zdążył zagrać sezon jeszcze w ekstraklasie czechosłowackiej, ale pierwsze gole strzelał już po Aksamitnej Rewolucji. W Sparcie Praga, do której szybko trafił, grał dużo więcej niż spotkany tam Koller. Łącznie zdobył z klubem ze stolicy cztery mistrzostwa, strzelał też masę bramek, potrafił trafiać również w Lidze Mistrzów i Pucharze Zdobywców Pucharów.

Koronę króla strzelców czeskiej ligi zdobył strzelając imponujące dwadzieścia dwa gole w dwudziestu pięciu meczach. Potem, już pod koniec kariery dołożył jeszcze tytuły mistrzowskie w Austrii z Red Bullem Salzburg i Szwajcarii z Bazyleą.

Kojarzymy go jednak przede wszystkim z Kaiserslautern, które zawsze stawiało na czeskich piłkarzy, co łatwo zweryfikować przypominając sobie jedną z kultowych wypowiedzi Tomasza Hajty. W cztery sezony Vratislav strzelił dla Czerwonych Diabłów czterdzieści osiem goli. Dziesięć trafień na poziomie Bundesligi dołożył jeszcze w barwach Bochum. W roku 2005 był jednym z pierwszych transferów rozpoczynającego budowę swojego projektu Red Bulla Salzburg.

W reprezentacji zadebiutował w roku 1995, zmieniając Tomasa Skuhravego. Pisaliśmy już o roli jokera, jaką w niej pełnił z uwagi na konkurencję w postaci Kollera, ale nawet mimo tego nazbierał w kadrze siedemdziesiąt pięć występów i strzelił czternaście goli.

Tomas Skuhravy

Najlepszy zagraniczny strzelec w historii Genoi, drugi najlepszy strzelec w historii klubu, który przecież aż dziewięć razy sięgał po mistrzostwo Włoch. Tomas Skuhravy zapisał się na dobre w historii calcio, to on był także pierwszym genueńskim bomberem. Mierzył metr dziewięćdziesiąt trzy, był bardzo silny, potrafił zdobywać ekwilibrystyczne gole, cieszył się robiąc salto, włoskim gazetom mówił, że nie zaakceptowałby porażki grając nawet ze złamaną nogą i wyglądał jak gwiazda rocka z lat 70 – tym wszystkim rozkochał kibiców klubu z Ligurii.

Nie boi się kontrowersyjnych wypowiedzi, niejednokrotnie gościł na pierwszych stronach bulwarowych gazet, zarówno tych włoskich, jak i już po zakończeniu kariery czeskich. Skojarzenia z Mario Balotellim czeskiej piłki mogą przyjść na myśl, bo Skuhravy poza wybrykami pozaboiskowymi również zaistniał na wielkim turnieju w barwach swojej reprezentacji i od początku przejawiał bardzo duży talent.

Już jako nastolatek strzelał w Pucharze UEFA gola Realowi Madryt. Działo się to na Santiago Bernabeu, w barwach Realu grał Butragueño, przy linii stał Di Stefano. Skuhravy zazwyczaj występował wtedy w drużynach młodzieżowych Sparty, ale na ten mecz został zabrany, wszedł na boisko, wyskoczył po jednym z dośrodkowań wyżej od bramkarza i obrońców i zapewnił swojej drużynie awans. Jak się miało okazać tak wyglądała też większość zdobytych przez napastnika bramek.

Te najcenniejsze pochodzą zapewne z mundialu w roku 1990. Czechosłowacja doszła do ćwierćfinału, a Skuhravy ustrzelił dublet z USA w fazie grupowej i hattricka z Kostaryką już po wyjściu z niej. Wszystkie trzy gole padły oczywiście po strzałach głową.

Po udanym czempionacie nie musiał nawet wyjeżdżać z Włoch. Podpisał kontrakt z Genoą, z którą już w pierwszym sezonie zajął niewiarygodne z dzisiejszej perspektywy czwarte miejsce w Serie A. Tak naprawdę jednak wtedy było to jednak może jeszcze trudniejsze. Po włoskich boiskach biegali przecież Maradona, Voller czy Van Basten. Kolejny sezon to już walka o utrzymanie, ale za to piękna przygoda w Pucharze UEFA. Półfinał, wyeliminowanie Liverpoolu, kilka goli – rozgrywki, które Skuhravy znał przecież od dzieciaka, znowu okazały się dla niego szczęśliwe.

Napastnik w klubie z Ligurii grał łącznie przez sześć sezonów, będąc podstawowym piłkarzem i strzelając w sumie sześćdziesiąt siedem goli. Patrząc na siłę ligę może to robić wrażenie. Oglądając kompilację jego wszystkich trafień można odnieść wrażenie, że ponad połowę zdobył głową.

Po odejściu z klubu wiodło mu się źle, więc szybko do Genui wrócił. Lubił bardzo szybkie samochody i zatrzymywanie się nimi na krawędzi klifu, ma w mieście restaurację, która wg innych źródeł jest też klubem nocnym. W rodzinnym Přerovie nad Labem otworzył hotel „Bomber”. W Czechach próbował też jednak innego biznesu, a mianowicie sfingowania kradzieży luksusowego Mercedesa, za co został skazany na dwa lata w zawieszeniu. Kara byłaby większa, gdyby udowodniono mu udział w grupie przestępczej mającej na sumieniu podobne kombinacje z trzydziestoma pięcioma autami wartymi miliony euro.

Najważniejsze są jednak gole, a tych Skuhravý nastrzelał dużo.  Czternaście dla Czechosłowacji, cztery dla Czech, sto trzydzieści trzy na poziomie pierwszoligowym w najmocniejszej wtedy w kraju Sparcie i przede wszystkim rywalizującej z najlepszymi na świecie Genoi. Trafiał w Pucharze UEFA z Realem i jako nastolatek i już potem dojrzały piłkarz, ustrzelił hattricka na mundialu. Gdyby prowadził się lepiej te liczby mogłyby być zapewne lepsze, ale i tak drugie miejsce w rankingu się mu chyba należy.

 Jan Koller

Jedyny dwumetrowiec i posiadacz nagrody dla bramkarza kolejki w zestawieniu. Z niesamowitymi stu osiemdziesięcioma bramkami zajmuje szóste miejsce w Klubie Ligowych Kanonierów, a dołożył też przecież pięćdziesiąt pięć trafień w reprezentacji Czech. Archetyp każdej czeskiej wysokiej dziewiątki. Pierwsze miejsce zarezerwowane było dla miłośnika Horalków, piwa i pierogów Jana Kollera.

Koller zaczynał na pozycji bramkarza (bronił aż do siedemnastego roku życia), a czeskiej ligi nigdy nie podbił. Po przestawieniu na środek ataku zaczął strzelać i szybko trafił do Sparty. W niej mu jednak nie wyszło, kibice obwiniali go o niepowodzenia w europejskich pucharach. Trzeba było odejść.

Pomocną dłoń wyciągnęło belgijskie Lokeren, które sprowadziło też wtedy trzech innych piłkarzy z Czech.

Jan Koller wie, że legendami zespołu są Polacy Włodzimierz Lubański i Grzegorz Lato. Mundialowymi popisami tego drugiego zachwycał się w młodości. W nowym klubie odżył. Bardzo przypasował mu fizyczny styl gry swojego zespołu, jak i całej ligi. Piekło, jak nazywał pobyt w Pradze, zmieniło się w raj. Potrafił strzelić dwadzieścia cztery gole w sezonie i dołożyć do tego dziesięć asyst. Skuteczność jeszcze poprawił w barwach Anderlechtu. W Belgii wiodło mu się wspaniale. Zdobył mistrzostwo, tytuł piłkarza roku, znalazł ukochaną żonę Hedvikę

Trzeba było jednak zrobić krok naprzód. Dortmund za ponad dwumetrowego napastnika zapłacił około jedenastu milionów euro. W klubie był Tomas Rosicky, a aspiracje duże, co pokazywało chociażby sprowadzenie jeszcze dużo droższego Amoroso z Parmy. Debiutancki sezon w Bundelidze Koller zakończył jako mistrz Niemiec i finalista Pucharu UEFA. Został też wybrany najlepszym bramkarzem kolejki, kiedy to w starciu z Bayernem czerwoną kartkę zobaczył Lehmann. Koller przypomniał sobie o swojej bramkarskiej przeszłości, założył rękawice i wyglądał między słupkami naprawdę pewnie, broniąc m.in. groźny strzał Ballacka.

W kolejnych latach strzelał już dla Borussi na potęgę. Łącznie w żółto-czarnej koszulce rozegrał sto osiemdziesiąt cztery mecze i trafił do siatki siedemdziesiąt dziewięć razy. Do dziś pojawia się w jedenastkach wszechczasów i zestawieniach najlepszych piłkarzy w historii klubu. W BVB pograłby zapewne dłużej, gdyby nie kontuzje.

Potrzebna była kolejna przeprowadzka, tym razem do Monaco.

W księstwie gwiazd, także w linii ataku, jednak nie brakowało i Koller musiał się zadowalać rolą rezerwowego. Spróbował jeszcze w Niemczech, potem w Rosji, ale ciągnęło do Monako, gdzie w końcu w 2010 roku z rodziną wrócił. Próbował jeszcze grać dla niedalekiego Cannes, ale sam przyznaje, że chodziło już tylko o zabawę w futbol.

W piłce klubowej osiągnął bardzo dużo. Łącznie dwieście sześć zdobytych bramek, aż pięćdziesiąt pięć ostatnich podań, co jak na typowego goalpoachera jest wynikiem bardzo dobrym, mistrzostwa trzech krajów, mecze w Lidze Mistrzów. Koller miałby jeszcze więcej trofeów, gdyby Dortmund nie blokował jego transferu do Milanu, który na początku wieku znaczył przecież w Europie bardzo dużo.

Wspaniały rozdział napisał też  w reprezentacji, dla której zagrał dziewięćdziesiąt jeden razy. W roku 1999, swoim pierwszym w narodowych barwach, strzelił aż osiem goli. Trafiał na Euro 2000, 2004, 2008 i mundialu w 2006 roku. Łącznie cieszył się z trafienia w reprezentacji aż pięćdziesiąt pięć razy.

Najnowsze

Ekstraklasa

Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Jakub Radomski
0
Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Komentarze

6 komentarzy

Loading...