Naprawdę nie robiliśmy sobie wielkich nadziei przed starciem Polek z Francją w mistrzostwach świata. Francuzki to aktualnie mistrzynie olimpijskie, a Polki w ostatnich kilku spotkaniach pokazały się głównie za sprawą… seryjnie nierzucanych karnych. Jednak nie spodziewaliśmy się, że różnica klas obu ekip będzie aż tak wielka. Rywalki nie dały naszym zawodniczkom żadnych szans. W takiej sytuacji liczyliśmy, że humory poprawi nam chociaż wygrana VIVE Kielce w Portugalii. Niestety jednak – kielczanie też przegrali. I nieco utrudnili sobie życie w Lidze Mistrzów.
Szósta C na trzecią A
Okej, zacznijmy od jednego: nie odmówimy Polkom zaangażowania. Bo tak, biegać i walczyć to one potrafią. Problem w tym, że w dzisiejszym meczu brakowało im większości pozostałych, potrzebnych do grę w piłkę ręczną na wysokim poziomie, cech. Skuteczność? Momentami nie istniała. Defensywa? Przepuszczała Francuzki raz po raz. Rozegranie? A… nawet nie pytajcie. Dość napisać, że biało-czerwone rzuciły 16 bramek – dziewięć w pierwszej i siedem w drugiej połowie. Rywalki o dziesięć więcej i śmiało mogłyby się pokusić nawet o wyższe zwycięstwo.
Na szczęście przez dużą część spotkania grały na zaciągniętym hamulcu.
Gdy jednak choć na moment go spuszczały, różnica klas była aż nadto widoczna. Jeśli ktoś – zapewne nie do końca trzeźwo myślący – wierzył przed tym meczem w opcjonalne zwycięstwo Polek, bardzo szybko mógł się tej wiary wyzbyć. Już w pierwszych akcjach dało się dostrzec, że to Francuzki są po prostu ekipą lepszą. Długimi fragmentami wyglądało to jak gierka między rodzeństwem, które dzieli kilka lat. Albo jak ten mecz w szkole, gdy szósta klasa z braku laku rywalizowała z trzecią. Dało się dostrzec, że gdyby tylko było trzeba, to przeciwniczki włączyłyby wyższy bieg. Ale nie trzeba było, bo Polki po prostu ich do tego nie zmusiły.
Biało-czerwone się męczyły. Na rozegraniu rzadko znajdowały podania otwierające drogę do bramki. Wszystko było raczej drogą przez mękę, a po przejściu tej drogi często i tak brakowało goli, bo wypracowane sytuacje nasze zawodniczki marnowały. Sytuację nieco ratowały bramkarki – Barbara Zima obroniła nawet karnego, Adrianna Płaczek zaliczyła kilka świetnych interwencji – i dobre kontry pod koniec połowy. Tylko dlatego Francja jeszcze wtedy przesadnie nie odskoczyła (bo pięć bramek, biorąc pod uwagę obraz gry, to nie było tak dużo). Tyle że na początku drugiej części gry Polki się zacięły. Przez 15 minut rzuciły trzy bramki. A rywalki z łatwością to wykorzystały. Tak jak wykorzystały choćby gorszą formę obu naszych leworęcznych rozgrywających (o ile Monika Kobylińska słaby ma cały turniej, o tyle Natalia Nosek w poprzednich meczach często ciągnęła naszą grę) czy wskazywaną co chwila przez sędziów (słusznie) grę pasywną Polek.
Gdzie szukać jakiegokolwiek pocieszenia? Może co najwyżej w fakcie, że Arne Senstad kadrę Polski buduje z myślą o awansie na igrzyska w 2024 roku. Ale dzisiejszy mecz pokazał, że przed Polkami jeszcze naprawdę daleko droga. Droga, która na pewno nie zaprowadzi ich do ćwierćfinału tegorocznych mistrzostw świata. Na to straciły już szansę. Pozostałe dwa mecze – ze Słowenią i Czarnogórą – będą spotkaniami jedynie o poprawę nastrojów i lepszą pozycję końcową.
Francja – Polska 26:16
Przegrali, ale nadal są liderem
Jest coś takiego w ekipie Porto, że – mimo faktu że żadna z niej potęga – Vive Kielce po prostu nie leży. Na wyjeździe. Bo o ile w Hali Legionów półtora miesiąca temu rywale zostali odprawieni łatwo (39:33), o tyle dziś Portugalczycy się zrewanżowali i wygrali 29:27. To już trzeci raz z rzędu, gdy kielczanie nie potrafią wygrać nad Atlantykiem. To też oznacza, że po raz pierwszy w tym sezonie przegrali w Lidze Mistrzów dwa mecze z rzędu i cały rok w tych rozgrywkach zakończyli właśnie porażką.
A wszystko zaczęło się od wprost znakomitej gry Vive. To oni dominowali w pierwszych fragmentach spotkania, ale nie trwało to długo. Szybko przygasli, jakby ktoś nagle kliknął przełącznik odpowiedzialny za dobrą postawę i ustawił go na „OFF”. Portugalczycy jeszcze w pierwszej połowie sytuację na tablicy wyników wyrównali, grając z minuty na minutę coraz pewniej i skuteczniej. Wszystko nagle zależało od nich i ich dobrej postawy. A przecież zaczęło się od 6:1 dla Vive, co – przy szalejącym w dodatku w bramce Andreasie Wolffie – zwiastowało, że kielczan czeka łatwe zwycięstwo.
Jak się okazało – ni to łatwe, ni to zwycięstwo. Sytuację odwróciło choćby pojawienie się w bramce rywali Nikoli Mitrewskiego, który zaliczył niezły mecz. W dodatku gospodarze postanowili zwiększyć swoją przewagę w ataku i często bramkarza sadzali na ławkę, by grać siedmiu na sześciu. Ten, jakby nie było, prosty i doskonale znany rywalom Portugalczyków wariant, okazał się zabójczo skuteczny. Vive zupełnie nie potrafiło sobie z nim poradzić. Po przerwie wyglądało to zresztą podobnie – Porto wyszło na prowadzenie i odskoczyło na cztery gole. Goście w tym czasie ratowali się głównie indywidualnymi akcjami. Gdyby nie to, że w Kielcach zawodników mają doskonałych, pewnie dawno byłoby po meczu.
A tak można się było jeszcze łudzić. I faktycznie, nagle przełącznik w grze kielczan znów został przestawiony na „ON” i ruszyli do odrabiania strat. Byli naprawdę blisko, zmniejszyli je do zaledwie jednego trafienia. Potem jednak… zmarnowali trzy rzuty, które pozwoliłyby im wyrównać stan rywalizacji. Porto nie zamierzało dać im czwartej szansy – gospodarze w końcu sami trafili i ostatecznie wygrali, 29:27.
Na szczęście mimo tej wpadki Vive pozostaje liderem tabeli swojej grupy. Choć za plecami kielczan uformowała się niezła grupa pościgowa – dwa punkty do polskiej ekipy tracą potęgi: PSG, Veszprem i Barcelona. Ci pierwsi zremisowali dziś jednak z ostatnimi, a Veszprem przegrało swoje spotkanie. I dzięki temu Vive może na razie spać spokojnie.
FC Porto – Łomża Vive Kielce (29:27)
Fot. Newspix