Dla kibiców Milanu obecny sezon był pierwszym spędzonym w Lidze Mistrzów od rozgrywek 2013/14. Przygoda z Champions League kończy się dla nich już po sześciu spotkaniach, w bardzo mizernym stylu. To, że Liverpool był dzisiaj do pokonania, to jak nic nie powiedzieć. Anglicy przyjechali do Włoch odklepać formalny obowiązek, a większość podstawowych zawodników The Reds usiadła dzisiaj na ławce.
MILAN – LIVERPOOL 1:2. REZERWY WCIĄŻ ZA MOCNE
Włosi przystępowali do dzisiejszej potyczki z jasnym celem – musieli wygrać, by liczyć, że na wiosnę znów wysłuchają hymnu Champions League. Los okazał się dla nich łaskawy, bo trafili na Liverpool, który wygrał wszystkie pięć poprzednich spotkań i poza okrągłą sumką do zarobienia za ewentualne zwycięstwo w meczu Ligi Mistrzów, nie miał dzisiaj żadnego czysto sportowego interesu. Tak łatwo nie mieli rywale grupowi obu zespołów. Porto zmierzyło się z Atletico na śmierć i życie w bezpośrednim pojedynku. Milan powinien więc położyć na szali wszystko, by tylko wyrwać dzisiaj trzy punkty.
Jurgen Klopp ma świadomość, że w grudniu jego zespół czeka szalenie intensywny okres świąteczno-noworoczny w Premier League, więc pozwolił odpocząć większości swoich gwiazd. Virgil Van Dijk, Thiago Alcantara i Jordan Henderson zostali w Anglii, z kolei Trent Alexander-Arnold, czy Andy Robertson usiedli na ławce rezerwowych. Mimo że gospodarze nie mogli skorzystać z kilku swoich podstawowych zawodników, niemiecki menedżer gości swoimi wyborami personalnymi ułatwił im zadanie na ile tylko się dało. Dla przyzwoitości pozostawił w wyjściowej jedenastce Mo Salaha, Sadio Mane i Alissona. Mimo wszystko Milan nie potrafił sprawić większego zagrożenia, a do tego popełniał dziecinne błędy.
MILAN – LIVERPOOL 1:2. SAMO SIĘ NIE WYGRA
Być może piłkarze włoskiego zespołu po zobaczeniu składów pomyśleli, że nawet nie muszą wychodzić na boisko, a zwycięstwo odniesie się samo? Co prawda Fikayo Tomori wpisał się pierwszy listę strzelców, ale bramka Milanu padła po stałym fragmencie gry, nie wynikała z wywalczonej sytuacji po kombinacyjnej akcji. Alisson niefortunnie odbił piłkę przed siebie, a Tomori po prostu wpakował ją do siatki. Przez cały mecz gospodarze nie byli w stanie stworzyć większego zagrożenia pod bramką Brazylijczyka. Szczyt osiągnęli po bramce już w 29. minucie meczu.
Goście szybko pokazali, że wcale nie będzie tak łatwo i jeśli chce się grać na wiosnę w Lidze Mistrzów, trzeba się bardziej postarać. Mo Salah jeszcze przed przerwą zdążył dopaść do piłki po strzale Alexa Oxlade’a-Chamberlaina i sprowokował Milan do kolejnych ataków. Gospodarze nie wyglądali jednak na grupę ludzi, która poczuła się do czegokolwiek sprowokowana. Drugą połowę zaczęli od niskiego pressingu, patrząc jak podania wymieniają między sobą takie „tuzy” jak Tyler Morton, czy Neco Williams.
Żeby tego było mało, Tomori sam zaprosił rywali do strzelenia drugiej bramki. Stracił piłkę, będąc ostatnim obrońcą przed swoją bramką, a sytuację tylko na chwilę uratował Mike Maignan, który na dobitkę Origiego nie mógł już nic poradzić. Milan, wiedząc, że musi strzelić dwie bramki, człapał i wciąż popełniał rażące błędy. Jurgen Klopp ściągał kolejnych zawodników, goście zostali bez Salaha, Mane, Origiego, a wynik wciąż się nie zmieniał. Wprowadzenie w ostatniej minucie Maksa Woltmana i Conora Bradleya, najlepiej pokazuje podejście gości do dzisiejszego spotkania.
Milan w ostatecznym rozrachunku żegna się nie tylko z Ligą Mistrzów, ale także z europejskimi pucharami. Być może oglądaliśmy więc dzisiaj ostatni akord w pucharowej karierze Zlatana Ibrahimovicia. W porównaniu do poprzednich występów Szweda, dzisiejszy był wyjątkowo cichy.
Liverpool został dzisiaj pierwszą angielską drużyną, która wygrała wszystkie sześć spotkań w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Piłkarze Milanu, wiedząc, że dopuścili do tego w takich okolicznościach, powinni się dzisiaj po prostu wstydzić.
MILAN – LIVERPOOL 1:2 (1:1)
Tomori 29′ – Salah 36′, Origi 55′
Fot. Newspix