Z jednej strony Arsenal, który po słabym początku sezonu wjechał na odpowiednie tory i wygląda naprawdę dobrze. Z drugiej United, który ma duży potencjał i wreszcie pożegnał Ole Gunnara Solskjaera, bo ten – delikatnie mówiąc – nie potrafił zrobić z drużyny użytku. Zapowiadało się na solidne starcie. Ale nie dostaliśmy solidnego starcia. Tylko coś więcej, bo ten czwartkowy wieczór był naprawdę fascynujący.
MANCHESTER UNITED – ARSENAL. KURIOZALNY GOL KANONIERÓW
Czego myśmy tu nie mieli? Były kontrowersje, ładne bramki, jakość. Pełen zestaw. Ale pozwólcie, że zaczniemy od kontrowersji, bo dawno czegoś podobnego nie widzieliśmy.
A było tak: po wrzutce Arsenalu Fred nadepnął De Geę. Faulu być nie mogło, bo chłopy grają w jednym zespole, ale cóż – Hiszpan ucierpiał. Leżał i leżał, piłka spadła pod nogi zawodników Arsenalu, jedno podanie i Smith Rowe uderzył na bramkę. Niezbyt groźnie, prawda, natomiast De Gea dalej leżał. Piłka wpadła do siatki i Atkinson początkowo bramki nie uznał.
Ale musiał sobie zadać pytanie – a właściwie dlaczego? Gwizdnął dopiero, gdy futbolówka przekroczyła linię bramkową. Jakikolwiek piłkarz Arsenalu nie miał żadnego wpływu na ten uraz. O czym tu więc dyskutować? Atkinson po chwili konsultacji wskazał więc na środek i Arsenal objął prowadzenie.
Z jednej strony przypadkowe, z drugiej – nie do końca. Kanonierzy byli lepsi, usiedli na rywalu od początku, przez pierwsze trzy minuty wykonali bodaj trzy rzuty rożne. Raz było cholernie groźne, natomiast Rashford koślawo, bo koślawo, ale przerzucił piłkę nad własną bramką. Arsenal budził uznanie, z kolei United – niekoniecznie.
MANCHESTER UNITED – ARSENAL. DUŻA JAKOŚĆ PO BŁĘDZIE
Owszem, Czerwone Diabły próbowały odpowiedzieć, ale niezbyt przekonująco. Gospodarze puszczali taś-tasie na bramkę Ramsdale’a, ale gość musiał sobie z tym radzić. Na szczęście dla nich samych, United spięli się i w końcówce pierwszej połowy zawiązali świetną akcję. W polu karnym piłkę dostał Fred i zrehabilitował się po całości, bo inteligentnie wycofał podanie do Fernandesa, a ten z bliska musiał już pokonać bramkarza Arsenalu.
Po przerwie zaczęliśmy od burzy, choćby po rzucie rożnym świetnie interweniował De Gea, a w drugą stronę z ostrego kąta nie dał się zaskoczyć Ramsdale po strzale Ronaldo, natomiast potem? Dwie bliźniacze bramki.
Dwa podania w środek pola karnego i dwa idealne przyłożenia piłki do stopy. Najpierw Ronaldo, potem Odegaard. Może Norweg miał trudniej, gdyż uderzał z dalszej odległości, natomiast w obu akcjach wszystko zagrało. Jednego i drugiego trzeba było wyprowadzić do niezłej sytuacji, rozklepać obronę rywala i zagrać idealną piłkę. To się stało. Dali sobie po mordzie i mieliśmy 2:2.
Czyli raz: kontrowersja (choć czy rzeczywiście?), potem dwa: jakość. I dobra, o ile bramkę z leżącym De Geą uznany za lekką kontrowersję, bo tam 80%-20% musi być za uznaniem tego gola, o tyle sytuacji Fred-Odegaard nie ma co w ogóle w tych kategoriach rozpatrywać. Odegaard wycina Freda, ten owszem, umiejętnie zostawia nogę, ale to też trzeba umieć – Norweg się nabrał. Wyciął rywala, Atkinson jakimś cudem musiał to sprawdzać na VAR-ze, ale ostatecznie przyznał karnego. Tego na gola zamienił, a jakże, Ronaldo.
Arsenal próbował odpowiedzieć, z bliska strzał Aubameyanga obronił De Gea, ale tam chyba był jednak spalony. Parę wybić, parę wstrzeleń, natomiast jednak United w miarę, bo w miarę, ale kontrowali ten mecz.
Mecz, który oglądało się świetnie. Taka Premier League w czwartek? Kapitalna sprawa.
Manchester United – Arsenal 3:2
Fernandes 44′ Ronaldo 52′ Ronaldo 70′ – Smith Rowe 13′ Odegaard 54′
Fot. Newspix