– Moje kolana były zaskoczone treningami. Jak byłem na kwarantannie, przychodził do mnie trener i przez okno pokazywał, że mam skakać na skakance. Potem bez przygotowania wrzucili mnie w mecze, tu się nie podlewa boisk i one są twarde, więc szok dla organizmu. Tutaj się w ogóle bardzo dużo skacze, są treningi, które polegają tylko na tym – opowiadał Oskar Zawada na antenie Kanału Sportowego. Zapraszamy na zapis tej rozmowy.
Nie grasz regularnie, był też uraz stawu skokowego, ale Jeju gra o eliminacje Azjatyckiej Ligi Mistrzów.
Sprostuję – wypadłem już po pierwszych meczach i to nie była kontuzja stawu skokowego, tylko kolan. Od tego momentu byłem poza grą. Rehabilitacja przebiegła za szybko, wróciłem na dwa mecze i kontuzja się odnowiła. Było mi ciężko z tym funkcjonować i musiałem się poddać jeszcze większemu leczeniu, żeby dojść do siebie. Uporałem się z tym w listopadzie i dopiero teraz mogę rywalizować.
Żyjesz w pięknym miejscu, prawda?
Tak. Na początku sam, bo żona miała problemy z wizą, Koreańczycy są bardzo restrykcyjni, jeśli chodzi o koronawirusa. Jeśli nie masz wizy pracowniczej, to ciężko tu się dostać. Długo byłem więc sam i nawet nie miałem motywacji, żeby gdzieś wychodzić. Żona przyjechała dwa miesiące temu, pokazała mi parę miejsc i rzeczywiście jest pięknie.
Siedział piłkarz i musiała przyjechać żona, żeby coś zobaczył!
Z drugiej strony – ja tu przyjechałem grać w piłkę, a nie zwiedzać. W czasie kontuzji skupiałem się na tym, żeby wrócić do zdrowia.
Jak wygląda życie w Korei w czasach koronawirusa?
Jak rozmawiam ze znajomymi z Polski, to można odnieść wrażenie, że w Polsce nie ma tego wirusa. Tutaj uważa się na to cały czas. Po przylocie żona miała dwa tygodnie kwarantanny. Wszędzie trzeba chodzić w maseczkach. Jeśli kibice są na stadionie, to siedzą dwa miejsce od siebie. W pewnym sensie jest to upierdliwe, ale mają mało zakażeń.
Czy Min-kyu Joo to dobry napastnik? Po liczbach wygląda, że tak – strzelił 17 bramek.
On ma chyba niestety 21 bramek. Niestety, bo to mój konkurent! Jest dobry, doświadczony, 32 lata, jeżeli się dobrze prowadzisz, to jest najlepszy wiek dla napastnika. Jak strzelisz raz, drugi, to pewność siebie wzrasta i po nim to widać.
Jak traktowany jest zawodnik spoza Europy w Korei?
Tutaj jest limit obcokrajowców – można mieć trzech na kadrę, więc to jest wyróżnienie być w tej trójce. Nie każdy ma okazję grać tutaj, dlatego potraktowałem to jak szansę. Koreańczycy lubią wysokich napastników, dlatego pewnie spodobał się mój profil.
Marek Papszun by się odnalazł.
Bardzo prawdopodobne, że tak. Koreańczycy są bardzo posłuszni, a trener lubi, jak się go słucha, więc by się odnalazł.
Coś cię zaskoczyło w tamtejszym futbolu?
Moje kolana były zaskoczone treningami. Jak byłem na kwarantannie, przychodził do mnie trener i przez okno pokazywał, że mam skakać na skakance. Potem bez przygotowania wrzucili mnie w mecze, tu się nie podlewa boisk i one są twarde, więc szok dla organizmu. Tutaj się w ogóle bardzo dużo skacze, są treningi, które polegają tylko na tym.
Czy dobrze się płaci w Korei?
Coś musi skusić, żeby przelecieć na drugi koniec świata. Nie jest to Bundesliga, ale nie jest gorzej niż w Polsce.
Ile masz jeszcze kontraktu?
Rok.
Skoro masz perspektywę mieszkania tam rok, to rozumiem, że bardzo dobrze mówisz po koreańsku!
Nauczycielem koreańskiego raczej nigdy nie będę. Problem jest taki, że tutaj praktycznie mało kto mówi po angielsku. Jak chcesz coś załatwić, to są duże problemy. Teraz wrzucę jakieś koreańskie słowo i się staram. Podstawy mam, ale jakoś mocniej się tego nie uczę, bo to jest bardzo trudny język.
A kuchnia? Coś cię zachwyca?
Rodzice mówili, że jedzenie jest super, ale mnie to nie przekonuje. Ja dbam o dietę i raczej gotuję według rozpisek mojej żony.
To nie jest twój pierwszy zagraniczny wyjazd, bo był jeszcze choćby Wolfsburg. Jak wspominasz ten czas?
Super, ukształtowało mnie to. Wyjechałem mając 16 lat, nie znając języka, pojechałem w nieznane. Podpisałem tam kontrakt, ukończyłem szkołę, miałem możliwość obcować z pierwszą drużyną – Kevinem De Bruyne, Gustavo, Naldo, Benaglio. To była najlepsza paczka Wolfsburga. Fajny czas, żeby zobaczyć piłkę z prawdziwego zdarzenia. Wiele ciekawych wspomnień.
Fot. FotoPyk