Zaczęło się od pecha Ryoyu Kobayashiego, wczorajszego triumfatora, który otrzymał pozytywny wynik testu na koronawirusa, co wykluczyło go z niedzielnej rywalizacji. Potem mieliśmy wpadkę Halvora Egnera Graneruda, który nie przeszedł kwalifikacji. W końcu obejrzeliśmy loteryjny, rwany konkurs. O ile jeszcze pierwszą serię dało się przeżyć (choć złe warunki nie oszczędziły kilku skoczków, w tym Kamila Stocha), tak w drugiej karty rozdawał wiatr oraz decyzje jury. Przydługie zawody wygrał Anze Lanisek. A Polacy? Tak źle jak dzisiaj w tym sezonie jeszcze nie było.
Znowu bez faworyta
Dużo działo się, jak wspomnieliśmy, jeszcze przed samym konkursem. Pozytywny test na koronawirusa otrzymał bowiem Ryoyu Kobayashi. To oznaczało, że na pewno go w niedzielę na skoczni nie zobaczymy. Sęk w tym, że inny test, antygenowy, który Japończyk wykonał później w hotelu, był negatywny. Na dodatek – skoczek chorobę przeszedł w czerwcu, jest też zaszczepiony. Nie miał prawa spodziewać się takiego obrotu spraw.
Fińskie prawo jest jednak dla niego bezlitosne. Nie przysługiwała mu możliwość zrobienia powtórnego testu PCR, a kwarantanna, której zostanie poddany, będzie trwała dziesięć dni. FIS nic z tym nie może zrobić. Co oznacza, że być może najmocniejszego obecnie skoczka w stawce nie zobaczymy też w Wiśle.
Z pięciu pierwszych indywidualnych konkursów sezonu Kobayashi wystąpi zatem w zaledwie dwóch, bo przypomnijmy, że przed niedzielnymi zmaganiami w Niżnym Tagile spotkała go dyskwalifikacja. Jeśli tylko przedłużony pobyt w Finlandii nie odbije się na jego formie oraz samopoczuciu, Kryształowa Kula nie powinna jednak mu uciec. Mówimy o tylko trzech absencjach. Ale stratę, przede wszystkim do Karla Geigera, będzie musiał odrabiać.
Tylko dwóch?
To samo powiedzieć możemy zresztą o Halvorze Egnerze Granerudzie. On jednak pretensje musi mieć tylko i wyłącznie do siebie. Po prostu – zawalił kolejny skok w kwalifikacjach. I, tak samo jak w sobotę, ich nie przeszedł.
Norweg mógł być niepocieszony, ale z naszej perspektywy to były… przyzwoite kwalifikacje. Przyzwoite, bo przebudzili się Jakub Wolny oraz Aleksander Zniszczoł – pierwszy zanotował 128.5 metrów, drugi 131 metrów. Nieźle wypadł też Piotr Żyła (134 m), awans zanotowali również Kubacki i Stoch (kolejno 130 i 125 m).
No ale niestety – w konkursie fajerwerków nie zobaczyliśmy. Po raz kolejny w tym sezonie do drugiej serii awansowała zaledwie dwójka naszych reprezentantów. I co szokujące – nie znalazł się w niej Stoch. On – podobnie jak startujący wcześniej Robert Johansson oraz Yukiya Sato – nie sprostał trudnym warunkom. Osiągnął 121 metrów. A skakać trzeba było generalnie w okolicach 130 metrów – czego, oprócz naszego mistrza, nie zrobili też Kubacki oraz Zniszczoł.
W ten sposób punktować dzisiaj mieli tylko Wolny (130 metrów) oraz Żyła. Trzeba przyznać, że Piotrek naprawdę błysnął formą – osiągnął aż 140 metrów. Co prawda w świetnych warunkach i z wyższej belki niż spora część stawki, jednak odległość mówiła sama za siebie. Przed drugą serią mogliśmy zatem mieć nadzieję, że przynajmniej jeden z polskich skoczków zakończy rywalizację w czołówce. Nie spodziewaliśmy się jednak tego, jak kuriozalnie będzie wyglądać druga połowa zawodów.
Zawodnicy rzuceni na pożarcie
Trzeba przyznać, że jedno w Kuusamo się zgadzało – wygrywał najlepszy. Wczoraj szans rywalom nie dał Kobayashi, dzisiaj – pod nieobecność Japończyka – pałeczkę dominatora przejął Anze Lanisek. W pierwszej serii Słoweniec pozamiatał – 147 metrów przy perfekcyjnym lądowaniu zdarza się niezwykle rzadko. Spodziewaliśmy się, że w drugiej serii znowu pokaże się z kapitalnej strony, ale przeszkodziły mu warunki, które wyjątkowo długo przetrzymały go na belce. Lanisek zatem marzł i czekał, aż wreszcie otrzymał zielone światło. Skoczył na tyle dobrze (135 metrów), żeby wygrać niedzielny konkurs.
To świadczy o klasie słoweńskiego skoczka, bo – patrząc na okoliczności – mógł równie dobrze podzielić los wielu swoich rywali. Chociażby Piotra Żyły, który został, po prostu, rzucony na pożarcie. Przy mocnym wietrze w plecy osiągnął zaledwie 112 metrów. I z dziewiątego miejsca spadł niemal na koniec stawki. Poszkodowani byli też Jan Hoerl (104.5 metrów) czy Fredrik Villumstad (103 metrów). Generalnie – być może lepszą decyzją byłoby zakończenie konkursu po pierwszej serii. Bo regularne zmienianie belek, puszczanie skoczków w różnych warunkach, skoro niektórzy mieli delikatny wiatr pod narty, a inni huragan w plecy, nie ma nic wspólnego ze zdrową, sportową rywalizacją.
Oczywiście – to wszystko nie usprawiedliwia fatalnego występu polskich skoczków. Nasi skoczkowie zdobyli dzisiaj… 12 punktów w Pucharze Świata. Najlepszy z Polaków – Jakub Wolny – zajął 23. miejsce. Lepiej poradzili sobie dzisiaj nie tylko Szwajcarzy, którzy budują przewagę nad nami w Pucharze Narodów, ale chociażby Estonia.
W przyszły weekend Puchar Świata zawita do Wisły. Jeśli na polskiej ziemi nie zobaczymy żadnej poprawy w wynikach kadry Michala Dolezala, będzie trzeba naprawdę bić na alarm.
Fot. Newspix.pl