Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

25 listopada 2021, 17:32 • 5 min czytania 21 komentarzy

Być może jestem człowiekiem małej wyobraźni. To możliwe. Ale nie potrafię sobie wyobrazić współpracy Marka Papszuna z Dariuszem Mioduskim. Być może problemem nie jest wyobraźnia, ale niedostateczna znajomość obu tych osób. Być może jest tam spora, nieznana mi przestrzeń pod porozumienie Nie takie porozumienia świat widział.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Ale bazując na tym, co wiadomo?

Marek Papszun, który ma duży wpływ na wybór zawodników, dobiera ich POD SWOJĄ KONCEPCJĘ, to ona ostatecznie wyznacza DNA zespołu. Gracze są nawet skautowani w Rakowie przez pryzmat tego, czy mają potencjał wejść w przewidziane dla nich u Papszuna role.

Dariusz Mioduski, który nie chce trenerom dawać dużego wpływu na wybór zawodników, bo trener dziś jest, jutro będzie inny piłkarzy dobiera POD SWOJĄ KONCEPCJĘ budowy Legii, to ona ostatecznie wyznacza DNA zespołu. Trener ma to zaakceptować i w tych rolach się poruszać.

Reklama

No przecież to są dwie przeciwstawne idee.

A na nich oparte jest… w zasadzie wszystko.

I stoją za tymi ideami charaktery mocno wierzące w swoje plany, inwestujące w nie od lat.

Nie widzę tego, by Papszun, akurat w tym momencie, po tylu latach w Rakowie, gdzie zobaczył, że właśnie takie mocne rządy są tym, czego potrzebuje do sukcesu, zrzekł się znacznej części władzy. Pracując w klubie, w którym tak samo może walczyć o trofea i bić się w pucharach.

Mioduski potrzebuje dobrego trenera. Koncepcja z kolejnym trenerem-projektem – tak to trzeba niestety dla trenera Gołębiewskiego nazwać – właśnie zostaje zdjęta z planszy. Ale gdy bierzesz kogoś z nazwiskiem, musisz być gotowy na kompromisy. I jestem pewien, że Mioduski na kompromisy jest gotów, ale czy takie, jakich chce Papszun? By, w zasadzie, dać mu… może nie klucze od klubu, ale jednak, by był to trener z niekwestionowaną, zauważalną władzą?

No nie.

Reklama

Może gdzieś tu tli się jakieś marzenie w Papszunie. Tyle lat pracy na Mazowszu, w niższych ligach, gdzie Legia była jak nieosiągalny, nierealny szczyt. Zameldować się tam przy ławce – to byłoby na pewno coś. Pogranie na sentymentalnych strunach. Czułych strunach.

Ale jeśli w dzisiejszym futbolu to, co najbardziej przemawia za jakimś ruchem, to sentymenty – ja w taki ruch nie wierzę.

Uważam, że wszystko co Papszun chce realizować w polskiej lidze, może zrealizować w Rakowie. A jeśli jego ruch do Legii kiedykolwiek się zmaterializuje:

Cóż, nie będę używał frazesu ze Skorży, ale tak, znowu otwarty będzie serial, w którym odcinki będą się pisać znacznie częściej, niż co mecz.

Tak jak jednak widzę Papszuna, który dalej może iść swoją drogą – z grubsza, bo przecież zatrudnienie Roberta Grafa to na pewno jest jakieś ograniczenie jego wpływów – tak Legia? Jaki poważny trener przyjdzie do Legii, wiedząc, że nie ma większego wpływu na transfery, że jego wizja musi być trzeciorzędna w stosunku do tego, co chce robić klub, a więc prezes? Trener będzie firmował wyniki swoim nazwiskiem, a samemu mając ograniczony – mniejszy niż miałby gdzie indziej – wpływ na to, co się dzieje?

Kto poważny na to pójdzie?

A wydaje mi się, że do ogarnięcia bajzlu, jakim jest równanie do rekordów porażek z 1936, przydałby się ktoś poważny.

***

Jako ciekawostkę. Nie pamiętam, czy już to pisałem, ale to wcale nie tak, że Marek Papszun nie miał piłkarskiego przetarcia na wyższym poziomie. Otóż miał, był na testach w ekstraklasowej Polonii czasów Stefana Majewskiego.

Sam powiedział, że nie czuł się gorszy.

Piłkarsko.

Bo brakło mu zęba, determinacji. Tej woli, która teraz jest jego znakiem rozpoznawczym.

Dzwoniłem nawet w tej sprawie do Stefana Majewskiego, zapytać, czy Papszuna pamięta. Otóż przeczesał swoją pamięć i powiedział:

– Nie pamiętam.

Ciekawe, czy była okazja przypomnieć się sobie przy okazji ostatniego meczu Cracovia – Raków. Pewnie nie.

***

Drogi Saso Baliciu. Nie odpowiadam w imieniu całego Weszło,

I drogi Saso Baliciu. Czy zakładam z góry, że nie masz racji w temacie Felipe? Nie, nie zakładam z góry, że nie masz racji. Pewnie ją masz.

Ale miej przede wszystkim po pierwsze, po siódme i po ósme świadomość – to twoje wbiegnięcie na boisko było kuriozum w pierwszej kolejności, kuriozum tylko i wyłącznie dolewającym oliwy do ognia.

Kto uderzył pierwszy? Możliwe, że Felipe. Ale na tym pytaniu nie kończy się dyskusja o jakimś ostatecznym pierwszeństwie w tej sytuacji.

***

Jacek Zieliński w Cracovii? Jestem za. Bo jestem zwolennikiem dobrze rozumianego doświadczenia. Są szkoleniowcy, którzy tym doświadczeniem tylko się zasłaniają, względnie, uważają, że jest ono w stanie przykryć to, jak futbol się zmienia. Zieliński ma doświadczenie, ale też każdy, kto zna tego szkoleniowca choć trochę od kulis wie, że trzyma rękę na pulsie.

Różnica jest taka, że jedni są cały czas otwarci na zbieranie nowych doświadczeń, a raczej: pozwalanie, by wciąż ich zmieniały.

A inni uznają, że te doświadczenia, które mają, już wystarczą, by opisać świat wokół.

Otóż nigdy nie wystarczają. Nie tylko dlatego, że świat nieustannie przyspiesza.

***

Na zakończenie o panu Grzegorzu Szelidze i jego wyznaniu o sprzedanym meczu Wisła – Legia z 1993 roku. Wyznaniu, samym w sobie, co do treści sportowej, raczej niezbyt szokującym. Niewiele tak naprawdę zmieniającym, bo de facto przestrzeń tej niemożliwej rozmowy od lat nie toczy się w zakresie „czy ten mecz był skręcony”, tylko o to, czy inni też kręcili, a jednak nie ukarano wszystkich.

Nie wikłajmy się w to, tu jest dyskusja bez granic, bez horyzontów.

Poruszające są natomiast okoliczności.

53-letni umierający mężczyzna, dokonujący swoistej publicznej spowiedzi.

Jedna z ostatnich rzeczy, które – jak sam czuje – ma do załatwienia: wyznać prawdę.

Nie znam pana Grzegorza ani jego sytuacji, być może wyznanie tego wcześniej nic by nie zmieniło. Ale pobrzmiewa tu nuta kwestii ostatecznych, w sensie tych, których konieczność wykonania dostrzegamy dopiero wtedy, gdy widzimy kres.

Sęk w tym, że ten kres zawsze widać wyraźnie.

Jest głęboki smutek w wywiadach z panem Grzegorzem i mam nadzieję, że to wyznanie dało mu to, czego szukał. Być może spokój ducha. Myślę, że spokój ducha żegnającego się ze światem człowieka to stawka, o którą zawsze warto walczyć.

Leszek Milewski

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

21 komentarzy

Loading...