Peng Shuai nie dawała znaku życia przez parę tygodni. Nagle ją odnaleziono. Uśmiechniętą, podobno zrelaksowaną, spędzającą czas w towarzystwie kota czy znajomych, ale jednocześnie proszącą o uszanowanie jej prywatności. Chinka rozmawiała z Thomasem Bachem, szefem MKOlu, który – nieco niespodziewanie – postanowił wmieszać się w sprawę. Jego zaangażowanie nabiera jednak sensu w momencie, gdy słyszymy coraz liczniejsze głosy na temat tego, aby zbojkotować zimowe igrzyska w Pekinie. Taką opcję mają rozpatrywać m.in. Joe Biden oraz Boris Johnson.
Jeśli jakimś cudem nie słyszeliście jeszcze o zamieszaniu wokół Peng Shuai, spieszymy z pomocą. To była liderka deblowego rankingu WTA i jedna z najlepszych tenisistek w historii Chin. Na początku listopada zrobiła jednak coś, co w tym kraju jest nie do pomyślenia. Oskarżyła o gwałt jednego z najważniejszych swego czasu chińskich polityków, byłego wicepremiera. Jej „świadectwo”, opublikowane na „Weibo”, zniknęło jednak po około trzydziestu minutach.
W ciągu kilkunastu następnych dni tenisistka nie była aktywna w social mediach, nie brała udziału w żadnych wydarzeniach. Zniknęła. To wywołało niepokój w gronie najważniejszych władz tenisowych, a także gwiazd tego sportu. Sprawa szybko wykroczyła zresztą poza środowisko tej dyscypliny. Hasztag #WhereisPengShuai zyskiwał na popularności w ekspresowym tempie.
„Przełom” nastąpił dopiero w ubiegłym tygodniu. CGTN, telewizja kontrolowana przez chiński rząd, opublikowała maila, którego Shuai miała wysłać do Steve’a Simona, szefa WTA. Dało się w nim przeczytać, że wiele rzeczy, które się o niej mówi, są nieprawdziwe, a ona ani nie zniknęła, ani nie jest w niebezpieczeństwie. Miała po prostu odpoczywać w domu, wszystko miało być w porządku.
Simona i jego organizacji to jednak nie przekonało. W oficjalnym oświadczeniu oznajmił, że ten mail tylko zwiększył jego obawy na temat sytuacji tenisistki. – Trudno mi uwierzyć, że Peng Shuai faktycznie napisała maila, którego otrzymaliśmy, albo wierzy w to, co w nim rzekomo napisała – mówił Amerykanin.
Faktycznie – nie było to zbyt wiarygodne. Dlaczego Peng miałaby akurat wysłać maila do szefa WTA, zamiast spróbować skontaktować się z nim albo mediami w bardziej bezpośredni, charakterystyczny dla obecnych czasów sposób? Łączenie wideo z przewodniczącym MKOlu Thomasem Bachem, do którego doszło w niedzielę, wyglądało już zdecydowanie lepiej. A jednak – nikt nie wydaje się przekonany.
Rozmowa Shuai z Bachem, w której brali udział też przewodnicząca Komisji Zawodniczej MKOl Emma Terho oraz członkini MKOl, Chinka Lingwei Li, trwała trzydzieści minut. Jej zapis nie został udostępniony. – Wyjaśniła, że jest bezpieczna i ma się dobrze, a mieszka w swoim domu w Pekinie. Chciałaby jednak, by uszanowano obecnie jej prywatność i dlatego woli obecnie spędzać czas z przyjaciółmi i rodziną – czytaliśmy w komunikacie MKOlu.
Swoje dodała też Terho: – Poczułam ulgę, że Peng Shuai jest bezpieczna, bo to było nasza główna obawa. Wydawała się zrelaksowana. Zaoferowałem jej nasze wsparcie i to, żebyśmy pozostały w kontakcie w dogodnym dla niej momencie – relacjonowała.
Co się za tym kryje?
Możemy spekulować, że Międzynarodowemu Komitetowi Olimpijskiemu absolutnie nie po drodze jest konflikt sportowego świata z krajem, który za parę miesięcy będzie organizował zimowe igrzyska. Dlatego to właśnie Thomas Bach, osobiście, chciał uspokoić nastroje wokół chińskiej tenisistki. Dzięki wspomnianej rozmowie możemy mieć pewność, że Shuai żyje. Niby nie braliśmy pod uwagę innego scenariusza, ale to jednak podstawowa kwestia.
Na podobne wątpliwości odpowiadały też zdjęcia i nagrania wypuszczone przez chińskie media. Na nich Peng siedzi w restauracji z grupą znajomych. Albo bawi się z kotem w pokoju pełnym pluszaków. Czy rozdaje nagrody na turnieju tenisowym dla juniorów. Generalnie – sielanka.
To wszystko oczywiście nie sprawiło, że o Peng Shuai przestało się mówić. Kontakt Bacha z Chinką komentowała chociażby Nikki Dryden, prawniczka ds. praw człowieka i była olimpijka w pływaniu: – To brzmi bardzo politycznie, że Bach odbył tę rozmowę wraz z przewodnicząca Komisji Zawodniczej oraz członkinią MKOlu z Chin. W żadnym wypadku nie mówimy o bezpiecznym i komfortowym połączeniu. To przedstawiciele świata tenisa powinni z nią rozmawiać, pytając o jej bezpieczeństwo. To nie powinna być ustawka.
Zachowanie MKOlu nie spodobało się też Elaine Pearson z Human Rights Watch. – Szczerze, to wstyd, że MKOl bierze udział w tym teatrze chińskiego rządu, mówiącym o tym, że wszystko wokół Peng Shuai jest normalne. Oczywiście, że nie jest, inaczej chiński rząd nie cenzurowałby jej w Internecie i dałby jej swobodnie wypowiadać się w mediach – mówiła cytowana przez The Guardiana.
Pragmatyczność MKOlu to oczywiście nic nowego. Dla przykładu: tuż przed igrzyskami w Meksyku w 1968 roku, doszło do „Masakry w Tlatelolco”, w której manifestacja studentów została stłamszona przez siły rządowe. Śmierć poniosło kilkaset ludzi. Komitet Olimpijski oznajmił wówczas, że – mimo zamieszek – igrzyska się odbędą. Nic więcej.
Tej organizacji nie obchodziły też nastroje w japońskim społeczeństwie, które w większości sprzeciwiało się igrzyskom w Tokio, jeszcze w pierwszej połowie 2021 roku. Ani to, że w czerwcu koronawirus w Japonii stanowił większy problem niż kiedykolwiek wcześniej. Dla MKOlu są po prostu sprawy ważne i ważniejsze. A najważniejsze są igrzyska. I to żeby odbyły się zgodnie z planem.
Sprawa Peng Shuai stanowi zaś przypomnienie i jeden z najgłośniejszych w ostatnim czasie przykładów na temat tego, jak Chiny łamią prawa człowieka. Jeśli głos zabrali Novak Djoković, Naomi Osaka czy Serena Williams, czyli osoby mające milionowe zasięgi, to – z perspektywy MKOlu – jasne było, że konieczna jest reakcja. Bo inaczej istniało ryzyko, że cały świat sportu odwróci się od kraju, z którym olimpijskie władze ściśle współpracują.
Połączenie wideo z chińską tenisistką zapewne zrobi poniekąd to, co miało zrobić. Nie będziemy słyszeć, o tym, gdzie jest Peng Shuai, bo wiadomo, że w Chinach. Ale co z całą resztą wątpliwości, przede wszystkim – co z oskarżeniami Chinki w kierunku polityka? Raczej nie będzie łatwo uzyskać kolejnych odpowiedzi.
Czy MKOl ocalił igrzyska?
Oczywiście – nie mówimy o żadnej wyjątkowej sytuacji, po prostu bardzo medialnej. W momencie, gdy w 2015 roku Chinom przyznano prawo do organizacji zimowych igrzysk, nie było tajemnicą, że kraj ten nagminnie łamie prawa człowieka. Że podpadnięcie w nim władzy to targanie się na własne życie. Że ma w nim miejsce wszechobecna cenzura. Thomas Bach i spółka nie zwracali jednak na to uwagi, a komunistyczny rząd cieszył się z „pozyskania” tak prestiżowej imprezy. Która miała mu pomóc w budowaniu wygodnego wizerunku. Bo przecież te Chiny nie mogą być takie złe, skoro przylatują do nich sportowcy z całego świata, prawda?
Sęk w tym, że wspomniane wydarzenia mogą pokrzyżować Chinom plany. W ostatnim czasie nasiliły się bowiem głosy o zbojkotowaniu igrzysk. – To jest coś, co rozważamy – odpowiedział dziennikarzom Joe Biden, prezydent Stanów Zjednoczonych, pytany o tę kwestię. Według „The Times” dyskusja na temat dyplomatycznego bojkotu igrzysk ma też miejsce w brytyjskim rządzie. Mówi się o opcji, wedle której brytyjscy przedstawiciele nie przylecą w lutym do Chin, a reprezentować Wielką Brytanię będzie jej ambasador. Według gazety pięciu polityków napisało do premiera z Borisa Johnsona z prośbą, aby zakazać wystawienia jakiejkolwiek reprezentacji na zbliżające się igrzyska.
Mówimy zatem o kolejnym donośnym głosie, który tłumaczy, że środowiska sportowe powinny odsunąć się od Chin. W międzyczasie tamtejsze ministerstwo spraw zagranicznych atakuje osoby, które ośmielają się krytykować chińskie władze. – To nie jest sprawa dyplomatyczna. Wierzę, że wszyscy widzieli, jak ostatnio brała udział w niektórych wydarzeniach publicznych, a także przeprowadziła rozmowę wideo z Thomasem Bachem. Mam nadzieję, że pewni ludzie przestaną złośliwie gadać, nie mówiąc już o upolitycznianiu ostatnich wydarzeń – mówił szef ministerstwa, Zhao Lijian, o sprawie Peng Shuai.
Można odnieść wrażenie, że całe zamieszanie pojawiło się nieco za późno. Igrzyska zimowe w Pekinie będą miały miejsce już za niecałe cztery miesiące. Międzynarodowy Komitet Olimpijski nie daje sygnałów, że sytuacja w Chinach go niepokoi, a wręcz przeciwnie – niektórzy zarzucają mu współpracę albo pomoc, jeśli chodzi o ostudzenie nastrojów wokół „zaginionej” tenisistki. O tej zresztą zapewne jeszcze usłyszymy, bo wątpliwe, że WTA kompletnie sprawę odpuści. Choć scenariusz, w którym wspomniane połączenie wideo będzie stanowiło ostatni sygnał życia ze strony Shuai, wcale nas nie zaskoczy. Bo ze światowym mocarstwem nie jest łatwo wygrać.
Fot. Newspix.pl