Sascha Zverev wciąż nie ma na koncie wielkoszlemowego triumfu, ale nikt nie może mu odmówić, że jest wielkim tenisistą. Dziś po raz drugi w karierze triumfował w ATP Finals. W spotkaniu o tytuł pokonał w dwóch setach Daniiła Miedwiediewa i dzień po dniu ograł faworytów turnieju – najpierw Novaka Djokovicia, a w finale Rosjanina. Na ponowny triumf w kończącej sezon imprezie czekał trzy lata, a wygraną przypieczętował bardzo dobrą drugą połowę sezonu.
Sezon dwóch połówek
Do sierpnia wydawało się, że Zverev nie będzie najlepiej wspominać tego roku. Owszem, wygrał w maju duży turniej w Madrycie, ale w Australian Open odpadł w ćwierćfinale, a na kortach Rolanda Garrosa nie wykorzystał sporej – jak się wydawało – szansy na awans do finału i uległ rundę wcześniej Stefanosowi Tsitsipasowi. O Wimbledonie nie ma nawet co wspominać – jego czwarta runda i tak była wyrównaniem najlepszego wyniku w karierze Saschy na londyńskich kortach. W tamtym momencie Zverevowi zostawały więc dwa duże cele: igrzyska i US Open.
Z tym drugim nie wyszło. W półfinale trafił na Novaka Djokovicia i choć zagrał świetny mecz, to Serb okazał się lepszy. Dziękować mógł Niemcowi jednak… Daniił Miedwiediew, bo Djokovic – wyraźnie przytłoczony presją możliwości zdobycia Kalendarzowego Wielkiego Szlema, ale i zmęczony po zaciętym półfinale – nie nawiązał z nim walki w meczu o tytuł. Sascha musiał wtedy odwlec do co najmniej kolejnego sezonu plany wygrania jednego z czterech najważniejszych tenisowych turniejów. Nie pierwszy raz. Ale pewnie przesadnie się tym nie przejmował, bo wcześniej zdobył coś równie cennego.
W Tokio został przecież mistrzem olimpijskim.
To był sukces, który udowodnił, że Zverev w końcu nauczył się grać pod presją i nie pęka w ważnych momentach. W półfinale pokonał wtedy Djokovicia, grając genialnie od połowy drugiego seta i właściwie nie dając mu szans na awans do finału. A w tym Sascha spokojnie ograł Karena Chaczanowa. Niemiec miał swój wielki moment, który wyraźnie go ożywił – w kolejnych miesiącach wygrał w Cincinnati, Wiedniu i w końcu w Turynie, właśnie dziś.
Wbrew przewidywaniom
Faworytem Zverev nie był. Wczoraj, jak wspomnieliśmy, zdecydowanie spodziewano się awansu Djokovicia do finału, bo choć Niemiec pewnie przeszedł przez fazę grupową (przegrał jedynie, po niesamowicie zaciętym meczu, z Daniiłem), to jednak Novak w ostatnich tygodniach szczególnie imponował grą. A jednak po trzech setach rywalizacji lepszy okazał się Sascha. Dziś też typowano jego porażkę. Z kilku powodów. Przede wszystkim dlatego, że Miedwiediew prezentował się w Turynie znakomicie. Ale również przez to, że Zverev i Djoković grali wczoraj później (zaczynali wczoraj o 21) i zagrali długie spotkanie, a Rosjanin o 14 szybko uporał się z Casperem Ruudem.
Kort te przewidywania zweryfikował bardzo szybko.
Bo już od samego początku to Zverev był stroną przeważającą. Grał agresywnie, ale przy tym bardzo dokładnie i skutecznie. Miał też po swojej stronie nieco szczęścia – pierwsze przełamanie, w trzecim gemie, uzyskał po tym, jak piłka przeszła po jego odbiciu po taśmie. Ten łut szczęścia wykorzystał jednak doskonale. Ani razu nie pozwolił sobie na chwilę dekoncentracji przy własnym podaniu. Serwis funkcjonował mu dziś zresztą doskonale, o czym najlepiej świadczy kiepska dyspozycja returnowa Miedwiediewa. Bo kto jak kto, ale on potrafi pograć w roli odbierającego podanie. W finale jednak zupełnie nie było tego widać. Sascha seta wygrał do czterech, więcej przełamań nie było.
W drugiej partii obraz gry się nie zmienił. Atakował Zverev, chcąc zaznaczyć swoją przewagę. Już w pierwszym gemie wywalczył sobie break pointa i punkt zdobył po błędzie Miedwiediewa. Z każdym kolejnym gemem coraz lepiej widoczne było też znakomite przygotowanie Niemca – nawet pod koniec drugiego seta dobiegał do najtrudniejszych piłek posyłanych przez rywala. Daniił, którego strategia zwykle opiera się na zamęczeniu rywala i grze z kontry – był przez to wręcz bezsilny. Nie mógł też – choć poprawił swój return – odrobić straty przełamania. Bo Sascha nadal serwował jak maszyna.
Mecz zresztą zakończył asem. Wygrał 6:4 6:4 w ledwie 75 minut. Przy pierwszym podaniu wygrał 33 piłki na 40 możliwych. Ani razu nie bronił break pointa. Trudno to nazwać inaczej niż popisem Zvereva, który przełamał tym samym swoją złą passę – wcześniej przegrał pięć kolejnych spotkań z Daniiłem. Dziś nie dał mu ani chwili nadziei na to, że Rosjanin mógłby wygrać.
W ATP Finals Sascha triumfował po raz drugi, poprzednio zrobił to w 2018 roku. I jest dopiero dziesiątym tenisistą w historii, któremu taki sukces udało się powtórzyć.
Zagrali w finale, a teraz będą rządzić?
Patrząc na miniony już sezon i postawę obu w kilku ostatnich latach całkiem prawdopodobne wydaje się, że Alexander Zverev i Daniił Miedwiediew mogą w przyszłym sezonie przejąć rolę dwóch największych gwiazd światowego tenisa. Choć to w dużej mierze zależy też od postawy Novaka Djokovicia, który nadal będzie faworytem do triumfu w najważniejszych turniejach – tym bardziej, że Zverev wielokrotnie już pokazał, że na dystansie do trzech wygranych setów nieco mu do Serba brakuje. Ale już Miedwiediew udowodnił, że nawet w finale turnieju najwyższej rangi może Novaka pokonać.
Miedwiediew i Zverev w kolejnym sezonie będą też gonić Djokovicia w światowym rankingu, starając się odebrać mu pozycję lidera. Rosjanin traci na ten moment do Serba 2900 punktów, Niemiec o 800 więcej, ale Novak już na początku sezonu będzie miał ich dużo do obrony. I możliwe, że czołówka rankingu szybko się do siebie zbliży. Tego zresztą byśmy sobie życzyli – by oglądać jak najbardziej wyrównane i stojące na wysokim poziomie mecze.
Fot. Newspix