Podczas gdy Scottie Pippen prowadzi swoją prywatną krucjatę przeciwko Michaelowi Jordanowi, Chicago Bulls mają się najlepiej od lat. Z jednej strony słyszymy o zarzutach, kwasie, upadających przyjaźniach, z drugiej – obecny zespół z Wietrznego Miasta zachwyca NBA nie tylko skuteczną, ale efektowną grą. I chyba to dla fanów Byków jest obecnie najważniejsze.
W historycznych tabelach znajdują się na trzecim miejscu – oczywiście za dwiema wielkimi firmami, Los Angeles Lakers oraz Boston Celtics (i ex-aequo z Warriors). Wszystkie mistrzostwa, które trafiły do gabloty Chicago Bulls, zostały jednak zdobyte w latach dziewięćdziesiątych. Wówczas nie było popularniejszego zespołu w NBA i nie ukrywajmy – drużyna Chicago wciąż ściśle kojarzy się z tamtym okresem. Mimo tego, ile czasu od niego minęło.
Dwudziesty pierwszy wiek to już głównie albo passy porażek, albo stan przeciętności. Z kilkoma przebłyskami, lepszymi sezonami, kiedy stery w Bulls przejął Derrick Rose, najmłodszy MVP w historii ligi (2010/2011), a także, gdy gdy wzmocnił ich – jeszcze mający trochę paliwa w baku – Pau Gasol.
Od 1998 roku, czyli momentu, kiedy rozpadła się stara gwardia przedstawiona w hicie Netflixa “The Last Dance”, zespół z Chicago wszedł do playoffów jedenaście razy (na dwadzieścia trzy “próby”). Tylko czterokrotnie przeszedł jednak pierwszą rundę, tylko raz wszedł do finałów konferencji i ani razu do finałów NBA.
Co jednak lepiej pokazuje nastroje, które przez dłuższy czas panowały wokół Byków, to bilanse z ich czterech ostatnich sezonów:
2020/2021 – 31 zwycięstw i 41 porażek (mniej meczów z powodu pandemii)
2019/2020 – 22 zwycięstwa i 43 porażek (również kwestia pandemii)
2018/2019 – 22 zwycięstwa i 60 porażek
2017/2018 – 27 zwycięstwa i 55 porażek
W międzyczasie drużynę rozstroił – oskarżony o bycie trenerem-tyranem – Jim Boylen, dokonano kilku średnio udanych wyborów w drafcie, a rozbłysk talentu efektownego Zacha Lavine’a nie miał przełożenia na wyniki. W bieżącym sezonie pojawiło się jednak światełko w tunelu. Wszystko przez kilka niezwykle udanych ruchów na rynku transferowym.
Zespół, któremu liderują Lavine, Demar Derozan, Lonzo Ball oraz Nikola Vucević, a w którym i tak szczególnie głośno jest o Alexie Caruso, zachwyca. Z pierwszych szesnastu meczów wygrał jedenaście.
Scottie Pippen, legenda Bulls, uznał jednak, że listopad, pierwszy pełny miesiąc rozgrywek w NBA, to idealny moment, aby spuścić kilka bomb. I sprawić, że na kultową drużynę Bulls już nigdy nie będziemy patrzeć tak samo. Pytanie brzmi – dlaczego to zrobił?
Zemsta (?) Pippena
Podkreślmy to od razu – Scottie Pippen nie miał w ostatnich latach łatwego życia. Kilka miesięcy temu opłakiwał śmierć swojego najstarszego syna, 34-letniego Antrona. Na domiar złego – to nie jedyne dziecko, które przedwcześnie pożegnał. Tyler Pippen, jego córka, żyła tylko dziewięć dni w 1994 roku. Od paru lat były koszykarz jest też w separacji ze swoją żoną Larsą, która złożyła papiery rozwodowe.
To historia wyrwana wprost z portalów plotkarskich – Larsa Pippen, która jest bliską przyjaciółką Kim Kardashian, miała zdradzać Scottiego z raperem Future (który sam się tym pochwalił, w utworze “Rent Money”). A także koszykarzem Tristanem Thompsonem, byłym partnerem kolejnej z Kardashianek, Khloe. Oraz przynajmniej umawiać się z 24-letnim Malikiem Beasleyem. Zaznaczmy – mówimy o małżeństwie, które trwało od 1997 roku.
Życie prywatne Pippena przeszło (przechodzi?) zatem przez ciężkie chwile. Możemy tylko spekulować, łącząc całe zamieszanie z jego zmianą wizerunku. Nagle człowiek, który raczej przez lata się specjalnie nie wyróżniał, zaczął nosić dredy, diamentowe kolczyki, pojawiać się w studiu telewizyjnym w okularach przeciwsłonecznych.
Większe zaangażowanie Pippena w mediach sportowych, występowanie w roli eksperta, nie wzbudzało jednak kontrowersji. Te zaczęły wypływać dopiero kilka miesięcy temu. Najbardziej szokowało chyba to, że legenda NBA oskarżyła Phila Jacksona… o rasizm.
– Toni był pierwszoroczniakiem. Dlaczego akurat on dostał ten rzut? [sytuacja z playoffów w 1994 roku przyp-red.] To miało podłoże rasowe – mówił w programie Dana Patricka Pippen. Dopytywany o to, czy faktycznie sugeruje, że jeden z najlepszych trenerów wszech czasów był rasistą, stwierdził, że dokładnie to robi. A potem zaczął opowiadać, jak ten nie miał szacunku do Kobego Bryanta.
To jednak był tylko zwiastun tego, co przygotował Pippen. Tydzień temu premierę miała jego autobiografia, “Unguarded”, która zdążyła już znaleźć się na liście bestsellerów New York Timesa. Nie może to dziwić, patrząc na to, jakie kąski w niej znajdziemy.
Koszykarz atakuje nie tylko członków zespołu Bulls, ale też Charlesa Barkleya oraz Hakeema Olajuwona. Ci mieli opuścić się ze swoją grą, po tym, jak Scottie dołączył do Houston Rockets w 1998 roku. Na dodatek pierwszemu z nich rzekomo brakowało poświęcenia, chęci do pracy. Głównym tematem, głośniejszej części Unguarded, jest jednak Michael Jordan. I to, jak Scottie poczuł się przez niego zdradzony, czy też oszukany.
Kością niezgody jest wspomniany serial “The Last Dance”. Jordan, będący nie tylko głównym bohaterem produkcji, ale osobą, która czerpała z niego zyski, a także miała duży wpływ na scenariusz, zaprosił do udziału w nim swoich starych kompanów. Czyli m.in. właśnie Pippena, Dennisa Rodmana, Phila Jacksona czy Toniego Kukoca. Obraz, który ukazano, okazał się jednak dla Scottiego szokiem.
– Dwa finałowe odcinki wyszły 17 maja – pisał 56-latek. – Podobnie jak osiem poprzednich ubóstwiają one Michaela Jordana, nie oddając odrobiny szacunku mnie oraz moim dumnym kolegów z drużyny. […] – Lata w Chicago, zaczynając od debiutanckiego sezonu w 1987 roku, były najlepszymi w mojej karierze. Dwunastu facetów, stanowiących jedność, spełniający swoje marzenia z czasów, gdy wszystkim była dla nas piłka, kosz i nasza wyobraźnia. Bycie częścią Bulls w latach 90. było czymś magicznym – dodawał.
– Tylko, że Michael jest zdeterminowany, aby pokazać obecnej generacji kibiców, że był większy niż życie w czasach swojej świetności. I nadal większy niż LeBron James, zawodnik, który przez wielu jest uważany za równie dobrego, jeśli nie wspanialszego od niego – kontynuował koszykarz.
Jak widzimy – Pippen nie tylko się broni, ale wyprowadza ofensywę. Bo sugerowanie, że Jordan boi się o swoją pozycję w historycznej hierarchii w NBA, taką jest. To jednak nie koniec. – Nawet w drugim odcinku, który przez chwilę skupiał się na moim trudnym wychowaniu i nieprawdopodobnej ścieżce do NBA, narracja powróciła do MJ’a i jego determinacji, by wygrać. Byłem niczym więcej niż rekwizytem – pisze Pippen. – Nazwał mnie swoim „najlepszym w historii kolegą z drużyny”. Nie mógłby być bardziej protekcjonalny, nawet gdyby próbował.
Jeden z najlepszych defensorów wszech czasów narzekał też na fakt, że Jordan zarobił na The Last Dance około dziesięciu milionów dolarów, kiedy on oraz jego koledzy nie dostali ani grosza. Co miało im się oczywiście nie spodobać. – W ciągu ostatnich tygodni rozmawiałem z innymi zawodnikami, którzy czuli się równie zniesmaczeni jak ja. Jak Michael śmie traktować nas w ten sposób, po tym, co zrobiliśmy dla niego oraz jego drogiej marki? Michael Jordan nigdy nie byłby Michaelem Jordanem beze mnie, Horace’a Granta, Toniego Kukoca, Johna Paxsona, Steve’a Kerra, Dennisa Rodmana, Billa Cartwrighta, Rona Harpera, B.J. Armstronga, Luca Longleya, Willa Perdue i Billa Wenningtona. Przepraszam wszystkich, których nie wymieniłem.
Narracja Pippen mówi zatem o sytuacji – Michael kontra reszta świata. Z jednym wyjątkiem – Scottiemu nie jest po drodze z Johnem Paxsonem, graczem Bulls w latach 1985-1994. Ten, od lat pracujący w siedzibach klubu, miał zadzwonić do Scottiego z przeprosinami. Kiedy zostały odrzucane, zaczął… płakać do słuchawki. Przynajmniej według dwukrotnego mistrza olimpijskiego.
Jordan na zarzuty Pippena – przynajmniej na ten moment – nie odpowiedział. Zrobił to za to Charles Barkley: – Czuję się źle, ponieważ wygląda na to, że stara się polować na duże nazwiska, żeby sprzedać książkę. Jeśli atakujesz Phila Jacksona, Michaela Jordana, mnie, to polujesz na duże nazwiska, bo liczysz na kliknięcia.
Wreszcie można się uśmiechnąć
Fakt, że Pippen wylewa swoje żale po upływie prawie dwudziestu lat od zakończenia kariery, może budzić podejrzenia. Bo po co psuć wspomnienia, które wydawały się nieskazitelne, jeśli nie masz z tego żadnego zysku? Nic dziwnego zatem, że mówi się o tym, iż 56-latek chce po prostu wypromować swoją książkę. W końcu to najłatwiejszy trop. Można jednak przypuszczać, że, owszem, zawodnik Bulls przez lata czuł się niedoceniany. I bycie w cieniu najsłynniejszego koszykarza w historii wcale mu nie odpowiadało.
W wywiadzie dla “People” Pippen tłumaczył, że sporty zespołowe są nieprawidłowo odbierane. To znaczy – za duże zasługi oddaje się jednostkom, zapominając o zespole. Przekaz, który poszedł w świat, jest jednak jasny – Pippen atakuje Jordana. Przez co na wszelkie opowieści o wielkich Bulls z lat dziewięćdziesiątych, najlepszym duecie w historii, będziemy patrzeć zupełnie inaczej.
Dla kibiców zespołu z Chicago, zarówno tych starszych i młodszych, to wszystko nie jest bez znaczenia. Ale obecnie nie mają co wzdychać do starych czasów. Bo ich ekipa, którą teraz mogą oglądać na parkietach NBA, naprawdę daje radę. Już na ten moment Bulls wyrobili połowę wygranych z sezonów 2019/2020 i 2018/2019. Jedenaste zwycięstwo przyszło tej nocy, przeciwko osłabionych Denver Nuggets,
Co się stało, że Byki nagle zaczęły być wiodącą siłą w NBA? Zacznijmy od tego, że mają – na ten moment – dwóch z pięciu najlepszych strzelców w lidze. Zach Lavine, dwukrotny triumfator Konkursu Wsadów, zdobywa średnio 26.8 oczek na mecz, a DeMar DeRozan, sprowadzony przed sezonem z San Antonio Spurs, zalicza 26.6. Nie ma tu też mowy o żadnym konflikcie interesów. To zgrany duet, o czym świadczy sytuacja z meczu przeciwko Los Angeles Lakers (wygranym przez Chicago 121:103). Pierwszy z nich starał się przekonać drugiego, żeby spróbował zdobyć 40 punktów (miał ich już 38), ale w odpowiedzi usłyszał, że ten… jest zmęczony. W rzeczywistości chodziło oczywiście o podkreślenie braku skupienia na indywidualnych popisach.
Historia DeRozana jest zresztą bardzo ciekawa. To 32-letni zawodnik, który w ostatnich latach, można powiedzieć, wypadł z salonów NBA. Kiedy grał w Spurs nie słyszało się o nim za dużo, mimo tego, że prezentował się bardzo solidnie. Nie było wokół niego takiego zainteresowania, jak kiedy występował w Toronto Raptors. – Mogę mówić o byciu spisywanym na straty, niedocenianym. Mam wiele rzeczy w głowie, które mnie motywują. Nigdy nie patrzyłem na wiek jako na przeszkodę. Nigdy. Ludzie starają się cię ograniczać, mówiąc, ile masz lat. Ale zdawałem sobie sprawę z moich umiejętności. Nigdy nie straciłem pewności siebie. Nigdy nie myślałem, że nie mogę być tym, kim byłem wcześniej. Chicago pozwoliło mi w pełni być sobą – mówił notujący życiowy sezon koszykarz.
Barw Bulls bronią też Nikola Vucević, czyli dwukrotny uczestnik Meczu Gwiazd, sprowadzony z Orlando Magic, a także dwóch graczy, którzy wzbudzają olbrzymie zainteresowanie. Po pierwsze, Lonzo Ball, czyli członek jednej z najbardziej kontrowersyjnych sportowych rodzin w Stanach Zjednoczonych (tu pisaliśmy o niej więcej). A także Alex Caruso, absolutny ulubieniec kibiców. Gość, który zaczynał od bycia memem, a teraz… też jest memem, ale również bardzo dobrym zawodnikiem. To biały, łysy chłopak, noszący charakterystyczną opaskę na głowie, który potrafi kończyć akcje wsadami, sprzedawać efektowne bloki, czy “dziurawić” siatkę z dystansu.
Patrząc na to wszystko: nie dziwią komentarze, że “Bulls wrócili”. Wygrali cztery pierwsze mecze sezonu, po raz pierwszy od 1996 roku. Po raz pierwszy od 2017 roku mogą też pochwalić się bilansem z większą liczbą zwycięstw niż porażek. Na ten moment zajmują drugie miejsce w Konferencji Wschodniej, mając tylko jedną wygraną mniej niż Brooklyn Nets. Sami zawodnicy, oczywiście, starają się uspokajać nastroje. – Nie wiem, czy możesz powiedzieć, że ktokolwiek powrócił. Szczególnie patrząc na prestiż, jakim cieszą się Bulls. Oni przecież wygrali trzy mistrzostwa z rzędu, dwukrotnie. Powrócili – to wielkie słowa – mówił Caruso.
Oczywiście to sam początek sezonu. Miłośników Bulls cieszą jednak nie tylko wyniki, ale to, że ich zespół po prostu dobrze się ogląda. Zagrania poszczególnych zawodników regularnie lądują w zestawieniach najlepszych kolejki.
too many Chicago Bulls highlights tonight to talk about in just one tweet. so here's a mixtape. pic.twitter.com/s9MU0iqP2u
— Rob Perez (@WorldWideWob) November 20, 2021
Jak wysoko sięga potencjał drużyny z Chicago? Na pewno mówimy o ekipie, która powinna bez problemu wywalczyć awans do playoffów. A to już, patrząc na ostatnie lata w jej wykonaniu, sporo. Można jednak marzyć o czymś więcej. Koszykarze Bulls dają ku temu przesłanki. W tej sytuacji wszystko, o czym mówi Scottie Pippen, staje się prehistorią, która raczej nie zaprząta kibicom klubu z Wietrznego Miasta głowy. Choć książka ich byłego ulubieńca zapewne będzie dalej sprzedawać się znakomicie.
KACPER MARCINIAK
Fot. Newspix.pl