Jeszcze przed rozpoczęciem WTA Finals trzymaliśmy kciuki, żeby Iga zakończyła sezon zwycięstwem. No i cóż – nie tak to sobie wyobrażaliśmy, bo zamiast wygranej w finale, mamy wygraną w meczu o pietruszkę na koniec fazy grupowej. Inna sprawa, że faktycznie Iga pokazała się w poniedziałek z dobrej strony i pokonała zawodniczkę, która wcześniej ograła… obie jej pogromczynie. To też świadczy o pewnej klasie, czy też podniesieniu się po poprzednich niepowodzeniach. Dlatego na zwycięstwo Polki w dwóch setach (7:5, 6:4) z Paulą Badosą nie zamierzamy narzekać.
Iga Świątek miała się dzisiaj rozstać z turniejem w Guadalajarze. Ewentualne zwycięstwo w poniedziałkowym meczu nie mogło nic w tej kwestii zmienić. Warto było jednak “zejść ze sceny” w jak najlepszym stylu, szczególnie biorąc pod uwagę, że Polka w WTA Finals dopiero debiutowała. Na dodatek – miała okazję do rewanżu. Bo przecież Hiszpanka zatrzymała ją podczas olimpijskich zawodów singla w Tokio.
Badosa, dla której jest to przełomowy sezon, w rankingu WTA zajmuje jedną pozycję niżej od naszej zawodniczki. Ale akurat kończący sezon turniej dotychczas szedł po jej myśli. Ku zaskoczeniu wszystkich – ograła w dwóch setach zarówno Marię Sakkari, jak i Arynę Sabalenkę. I ona akurat udziału w półfinale mogła być pewna.
Mieliśmy zatem pojedynek, w którym zwycięstwo – w teorii – nie było szalenie istotne dla żadnej zawodniczki. Ale to nie znaczy, że nie miał on prawa dostarczyć nam żadnych wrażeń.
Trochę słodyczy na koniec gorzkiej przygody
Początek meczu wcale nie napawał nas optymizmem. Co prawda najpierw tenisistki wymieniły się wygranymi podaniami, ale już w trzecim gemie Iga została przełamana. Ostatni punkt straciła w stylu, który mogliśmy obserwować w meczu z Sakkari – wyrzucając piłkę w aut w prostej sytuacji. Jednak na całe szczęście – szybko się z tego podniosła. Po chwili sama skradła serwis Badosie.
W dalszej części partii mecz był już naprawdę wyrównany. Czekaliśmy na tie-breaka, ale okazało się – ku naszemu szczęściu – że nie będzie musiało do niego dojść. Bo mimo tego, że swoje podanie Badosa, przy stanie 5:6, zaczęła bardzo dobrze, to je przegrała. Kilka błędów własnych, a do tego solidna gra ze strony Polki, złożyły się na drugie przełamanie naszej tenisistki. Jak i również – wygranego seta.
Sytuacja Igi była zatem komfortowa. A niedługo potem Polka stanęła przed szansą, aby pójść za ciosem. Mogła wygrywać 3:1 w gemach, ale popsuła backhand w kluczowej sytuacji. Czekała nas gra na przewagi, z której ostatecznie górą wyszła Badosa. To jednak nie zniechęciło Igi, która przy swoich podaniach prezentowała się niezwykle solidnie. I wreszcie, kiedy prowadziła 5:4, udało jej się zaskoczyć Hiszpankę. Trzecie przełamanie w meczu Polki oznaczało, że i zwycięstwo trafiło w jej ręce. Zwycięstwo, podkreślmy, dające ulgę. Iga sama to przyznała w wywiadzie pomeczowym.
– Na pewno jestem szczęśliwa, że udało mi się pozbierać po meczu z Sakkari. Dzisiaj zagrałam dobrze, pojedynek z Sabalenką też był wyrównany. Może brakowało w nim zdecydowania, ale to zdecydowanie pokazałam dzisiaj. Więc z meczu na mecz podwyższałam poziom. Dużo się nauczyłam o sobie, to jest dla mnie pozytyw. Właśnie zorientowałam się, że pierwszy raz normalnie kończę sezon. Bo dwa ostatnie kończyłam z powodu kontuzji – mówiła Iga dla Canal+.
Cóż, występ Igi w WTA Finals należy i tak uznać za rozczarowujący. Kiedy takie postacie jak Martina Navratilova i Chris Evert stawiają na ciebie, pytane o faworytkę do zwycięstwa w turnieju, nie spodziewasz się odpaść już w grupie. A tak się właśnie w przypadku Polki stało. Wygrana z Paulą Badosą potwierdziła jednak po raz kolejny talent Polki. Wraz z zyskiwaniem większego doświadczenia, lepszym trzymaniem nerwów na wodzy, Iga powinna w tego typu turniejach nie tylko grać, ale odnosić lepsze wyniki.
Fot. Newspix.pl