Jeśli od dłuższego czasu zbieracie się, by zagadać do jakiejś fajnej laski, zróbcie to. Jeśli po głowie chodzi wam ciekawy, ale ryzykowny kupon, puśćcie go (najlepiej w Fuksiarzu!). Jeśli jest w waszym życiu jakakolwiek rzecz, z którą zwlekacie ze strachu przed niepowodzeniem, najwyższa pora się przełamać. No bo skoro Warta Poznań wygrała dziś mecz w Ekstraklasie, to zdarzyć się może absolutnie wszystko.
Równe trzy miesiące czekano w ekipie rewelacji poprzedniego sezonu na ten dzień. Trzy miesiące! I to w Ekstraklasie, w której przecież roi się od ekip słabych, a wyniki często wyglądają tak jak rezultat jakiegoś losowania. Dokładnie 6 sierpnia ekipa Piotra Tworka ograła Górnika Łęczna i miała pełne prawo być zadowolona z tego, jak weszła w sezon. Urwała po punkcie Śląskowi Wrocław i Pogoni Szczecin, zainkasowała komplet oczek na beniaminku – można było wtedy pomyśleć, że stała się ekstraklasowiczem pełną gębą. No ale potem przyszła irracjonalna seria 11 meczów z rzędu bez zwycięstwa, gdy ekipa Zielonych m.in.:
- ugrała tylko trzy punkty, dwa po bezbramkowych remisach,
- strzeliła ledwie jednego gola,
- odpadła z Pucharu Polski z trzecioligową Olimpią Grudziądz, wystawiając niezły skład.
Doliczyć można do tego pełne kontrowersji zwolnienie Piotra Tworka, do którego doszło w ostatnich dniach. Piotra Tworka, czyli architekta awansu do Ekstraklasy i sukcesu z poprzedniego sezonu, któremu przyszło zapłacić rachunek za wynik ponad stan. I tu też wychodzi cała pokrętność Ekstraklasy. O ile efekt nowej miotły to coś, co już nieźle w lidze przerobiliśmy, o tyle w tym wypadku przecież nie mogło być o nim mowy – zapowiadany Dawid Szulczek jeszcze nie rozpoczął swojej pracy, a dziś w Gliwicach zespół poprowadził Adam Szała, dotychczasowy asystent Tworka. Sama gra zespołu wyglądała podobnie jak w wielu innych meczach, ale wynik jest taki, że w końcu obóz Zielonych może się uśmiechnąć.
Choć młodemu asystentowi trzeba oddać to, że poradził sobie z wielkimi problemami kadrowymi na pozycji stopera. Do Ławniczaka na liście nieobecnych dołączyli przed tym meczem Ivanov i Kieliba (a przed sezonem z kontuzją wypadł przecież jeszcze Pleśnierowicz), ale jakoś udało się stworzyć blok defensywny. Z zakontraktowanego przed chwilą Szymonowicza, a także z duetu Trałka-Kupczak, do tej pory ogarniającego środek pola. To zadziałało, a co więcej mogło też przynieść gola. Okej – powinno. Szymonowicz w pierwszej połowie po wrzutce Trałki strzelał z dwóch metrów i trafił w poprzeczkę bramki Placha.
Na jego szczęście w drugiej połowie gola strzelił Adam Zrelak po podaniu Szymona Czyża. To też spore indywidualne przełamania. Czyż szybko w Warcie zgasł, bo w zasadzie po pierwszym meczu, a Zrelak to tak nieefektywny napastnik, że można zwątpić, czy to w ogóle jego pozycja. Dziś grał w Warcie swój 23. mecz, a strzelił drugiego gola.
No ale to wystarczyło, przy czym musimy zaznaczyć, że rozczarował nas Piast. W jakiś dziwny zaułek zabrnął ten bardzo wyrazisty w ostatnich latach zespół. Na papierze ani nie wygląda słabo, ani tak, że musi walczyć o puchary. Potem 11 gości wychodzi na boisko i naprawdę ciężko ustalić jest jakikolwiek próg oczekiwań. Może być koncert, może być wyjątkowa padaka, a może być – to w sumie najbardziej prawdopodobne – typowe ekstraklasowe męczenie buły.
Dziś była padaka. Piast tak jak w meczu z Górnikiem Łęczna oddał jeden celny strzał przez cały mecz. Wtedy dało to bramkę i remis, dziś uderzenie Sokołowskiego (nawet nazwisko strzelca się zgadza) wybronił Lis. I tyle. Warta nie została zepchnięta do głębokiej defensywy, jakieś szanse gospodarze mieli (choćby Stojiljković w doliczonym czasie), ale słowo „jakieś” chyba sporo mówi o jakości. Próbował Waldemar Fornalik coś zmieniać, mieszać, ale bardziej przypominał twojego kumpla „didżeja”, który próbuje rozruszać melanż, odpalając coraz to dziwniejsze kawałki z zakamarków YT, niż kogoś, kto ma pomysł na to, jak tchnąć w zespół nowego ducha.
Bardziej sprawiedliwie byłoby 0-0, ale wiadomo – Ekstraklasa lubi takie historie jak ta z udziałem Warty.
Czytaj także:
Fot.FotoPyk