Reklama

Hurkacz w ćwierćfinale turnieju w Paryżu. I coraz bliżej ATP Finals

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

04 listopada 2021, 14:56 • 5 min czytania 5 komentarzy

Tenisowi bogowie zdają się sprzyjać w Paryżu Hubertowi Hurkaczowi. Polak dostał naprawdę korzystną drabinkę i z niej korzysta, choć nie bez problemów. W dzisiejszym meczu III rundy – bardzo ważnym z perspektywy walki o ATP Finals – Hurkacz w trzech setach pokonał Dominika Koepfera, 58. w rankingu ATP. Tym samym awansował do ćwierćfinału i jest już naprawdę blisko występu w kończącej sezon imprezie w Turynie. Choć przyznać trzeba, że nie było to świetne spotkanie Polaka.

Hurkacz w ćwierćfinale turnieju w Paryżu. I coraz bliżej ATP Finals

Dwa sety męczarni

Że z Koepferem nie będzie łatwo – można się było spodziewać. Niemiec w Paryżu pierwotnie nie przeszedł kwalifikacji (bardzo łatwo ograł go w nich Miomir Kecmanović), ale wszedł do turnieju jako szczęśliwy przegrany. I w pierwszych dwóch rundach w pełni z tej otrzymanej szansy skorzystał. Najpierw po niesamowicie długim i wyczerpującym meczu odprawił Andy’ego Murraya, broniąc przy okazji 7(!) piłek meczowych, a potem pokonał Felixa Augera-Aliassime’a, który miał jeszcze minimalne nadzieje na występ w ATP Finals.

Hurkacz musiał więc szykować się na trudny mecz. Z drugiej strony z całą pewnością Koepfer był dla niego rywalem lepszym niż wspomnieni Murray czy Auger-Aliassime. Choć na początku spotkania wiele wskazywało na to, że i on może okazać się przeszkodą nie do przejścia. Hubert bowiem zaczął mecz tak, jak grał też momentami z Tommym Paulem w poprzedniej rundzie – niedokładnie, kiepsko serwując, popełniając sporo błędów i oddając rywalowi punkty. Koepfer natychmiast z tego skorzystał – w wymianach przejmował inicjatywę, a na tablicy wyników kolejne punkty i gemy pojawiały się przy jego nazwisku. Szybko przełamał też serwis Polaka, a ten – mimo że miał okazje w czwartym i szóstym gemie pierwszego seta – nie zdołał tej straty odrobić.

Niemiec tymczasem brylował. Grał pewnie, dobrze czuł się zarówno w długich wymianach z głębi kortu, jak i wtedy, gdy podchodził do siatki. Dobrze też serwował, potrafił właśnie podaniem zniwelować zagrożenie ze strony Huberta. Pierwszego seta wygrał w pełni zasłużenie, a drugiego rozpoczął znakomicie dla siebie, bo od kolejnego przełamania serwisu Hurkacza. Gdy Polak stratę odrobił gema później, liczyliśmy, że się rozpędzi i zacznie iść po wygraną. Nic podobnego się jednak nie wydarzyło. Hubert znów stracił serwis, ale tylko po to, by… samemu wygrać gema przy podaniu Niemca. Było więc już 2:2 i dopiero wtedy to serwujący zaczęli wygrywać swoje gemy w drugim secie.

Hurkacz nadal nie potrafił odnaleźć swojej gry, źle konstruował wymiany, był niedokładny, ale i Koepfer zauważalnie obniżył loty. Trudno się zresztą temu dziwić – w pierwszym secie grał naprawdę świetnie, a trudno taki poziom utrzymać na dłuższym dystansie. W miarę trwania drugiej partii dało się jednak zauważyć, że Polak stopniowo łapie odpowiedni rytm. Przede wszystkim – co widać było już na początku partii – znacznie lepiej czuł się na returnie, częściej potrafił utrzymać piłkę w grze, a nawet wypracować sobie przewagę w wymianie już tym pierwszym uderzeniem. Przez kilka gemów nie potrafił jednak z tego skorzystać. Dopiero przy stanie 5:4 miał trzy break pointy z rzędu, ale Koepfer się jeszcze wybronił. Przy 6:5 Hurkaczowi wystarczył już jeden. Po wpakowanym w siatkę backhandzie rywala zrobiło się 1:1 w setach.

Reklama

Od tego momentu męczarnie Polaka się skończyły.

Jest ćwierćfinał… i nadzieja na więcej

Trzecia partia przebiegła już bez większej historii. Koepfer opadł z sił, psuł coraz więcej zagrań, Hubert za to zupełnie odwrotnie – zaczął grać spokojniej, pewniej i dokładniej. W tej sytuacji oczywiste zdawało się zakończenie nie tylko seta, ale i meczu – Hurkacz musiał to wygrać. I faktycznie, w szóstym gemie trzeciego seta Polakowi udało się przełamać rywala, ale na tym nie poprzestał – dwie małe partie później zdobył drugie przełamanie, a równocześnie, przy trzecim meczbolu, zamknął całe spotkanie, trwające dwie godziny i sześć minut.

Czy to był dobry mecz Hurkacza? Zdecydowanie nie. Jednak to, że go wygrał, świadczy o tym, jaki postęp zrobił od zeszłego roku – gdyby podobne problemy miał w listopadzie 2020, pewnie przegrałby to spotkanie szybko, w dwóch setach. Teraz był w stanie, mimo swojej słabszej gry, wygrać z nieźle prezentującym się rywalem i zdobyć niesamowicie ważne punkty w walce o ATP Finals. Całkiem zresztą prawdopodobne, że dopisze ich na swoje konto więcej. Wspominaliśmy bowiem wcześniej o drabince – do tej pory Hurkacz w Paryżu napotkał na swojej drodze zawodników z 53. (Paul) i 58. (Koepfer) miejsca w rankingu ATP, podczas gdy sam jest w nim 10. W ćwierćfinale – gdzie teoretycznie miał czekać na niego Stefanos Tsitsipas, który skreczował jednak w meczu II rundy – Hubert zagra za to z Jamesem Duckworthem.

Australijczyk zajmuje obecnie  55. lokatę w rankingu. A to oznacza, że Polak może wejść do półfinału jednej z kilkunastu największych imprez w tenisowym świecie bez konieczności ogrania rywala z najlepszej pięćdziesiątki. Choć więc turniej w Paryżu rozgrywa się pod dachem, to niebiosa zdają się Hurkaczowi sprzyjać. Jeśli wykorzysta to w pełni – będzie o krok od ATP Finals. Do tych wystarczy mu bowiem awans do 1/2 finału, bo Cameron Norrie odpadł w III rundzie turnieju. Wtedy Hurkacza na pewno nie wyprzedzi ani Brytyjczyk, ani Jannik Sinner, który w Paryżu odpadł w II rundzie.

Nie trzeba chyba dodawać, że gdyby Polakowi udało się awansować do imprezy w Turynie, zarezerwowanej dla ośmiu najlepszych graczy, byłby to pierwszy w historii Polski przypadek, gdy w tym samym roku będziemy mieli swoją reprezentantkę (Igę Świątek) oraz reprezentanta w singlu w Finałach WTA i ATP? Taka statystyka sprawia, że tylko bardziej na to czekamy. Tak więc Hubercie – do dzieła.

Reklama

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
5
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
4
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Inne sporty

Komentarze

5 komentarzy

Loading...