Reklama

Liverpool grał, Atletico przestało próbować już w pierwszej połowie

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

03 listopada 2021, 23:57 • 5 min czytania 7 komentarzy

Nieraz mówi się, że czerwona kartka ustawiła mecz. Czasami jest to nadużycie, czasami ironia. W wypadku starcia Liverpoolu z Atletico Madryt zdanie to jest jednak w 100% prawdziwe. Gdy z boiska został wyrzucony Felipe, można było przełączyć się na inne spotkanie. Na Anfield emocje zostały bowiem ograniczone do liczby bramek The Reds.

Liverpool grał, Atletico przestało próbować już w pierwszej połowie

Trzeba jednak uczciwie przyznać, że sami sobie na ten komfort zapracowali. To gospodarze od początku meczu byli stroną dominującą, przez co oglądaliśmy obrazki bardzo zbliżone do tego, co działo się podczas ostatniego spotkania tych ekip. Liverpool zaczął mocno, energicznie, a Atletico potrzebowało kilku mocnych ciosów na głowę, by w ogóle się rozbudzić.

Problem Hiszpanów polegał jednak na tym, że dzisiaj nie udało się znaleźć drogi powrotnej z desek. Wylądowali na nich raz, później drugi, a za sprawą Felipe trzeci i właściwie przestali się już starać. Rzucili na środek ringu biały ręcznik i tylko nieskuteczności Liverpoolu zawdzięczają stosunkowo niewielką porażkę.

Liverpool – Atletico Madryt. Zabawa w wykonaniu podopiecznych Kloppa

Gospodarze się w tym meczu bawili. Mohamed Salah, nawet jeśli nie wpisał się na listę strzelców, był dzisiaj jednym z najlepszych piłkarzy na boisku. Bez trudu miał piłkarzy rywala, zawrotów głowy nabawił się Mario Hermoso, który już w pierwszym pojedynku wyciął Egipcjanina i otrzymał żółtą kartkę. Salah sporo też kreował, nastręczając kłopotów w polu karnym Hiszpanów.

Reklama

Jest jednak współodpowiedzialny za to, że Liverpool wygrał „jedynie” 2:0. W znakomitej sytuacji sam na sam czekał zbyt długo i jego strzał zdołał jakoś obronić Jan Oblak. Zawodnik Liverpool nie powinien pozostawić golkiperowi jakichkolwiek szans, tymczasem dorzucił swoją cegiełkę do mało skutecznego występu The Reds.

Powinni bowiem wygrać wyżej, ostateczny wynik nie do końca oddaje przewagę, którą zbudowali sobie Anglicy. Niemal cały mecz na zupełnym spokoju w tyłach, kontrola w środku pola, zaś łatwość w konstruowaniu akcji zaczepnych na skandalicznie wysokim poziomie. Liverpool złapał taki luz, że popisywać się chciał każdy. A to Matip uderzał z pola karnego rywala, a to Salah tańczył, a to Tsimikas notował kolejny zaskakująco porządny występ.

Na największe brawa zasłużył jednak Trent Alexander-Arnold. Już pal licho to, że jego akcją nie poszła właściwie żadna akcja Atletico. Anglik był dzisiaj w sztosie, jeśli idzie o kreacje. Jasne, w drugiej sytuacji miał furę szczęścia, oddawał strzał, ale pierwsza asysta? Niewielu jest zawodników na całym świecie, którzy daliby radę posłać takie ciasteczko z pierwszej piłki.

Alexander-Arnold w całym spotkaniu miał:

Reklama
  • 92% celnych podań
  • 20 podań w trzecią tercję boiska
  • 9 podań w pole karne rywala
  • 4 stworzone okazje
  • 5 odbiorów
  • 2 asysty
  • 7 odzyskanych piłek

Nierealny wręcz występ, który sprawił, że całemu Liverpoolowi było dzisiaj jeszcze łatwiej. Chociaż – z ręką na sercu – Atletico niezbyt starało się, by gospodarzom ten wieczór zepsuć.

Liverpool – Atletico Madryt. Żadnych argumentów po stronie gości

Jeden strzał Luisa Suareza i dwie parady Jana Oblaka. Za tyle można dzisiaj Hiszpanów pochwalić, chociaż i tak jest to naciągana lista, wszak uderzenie Urugwajczyka było po akcji na spalonym, zaś drogę do siatki znalazł głównie przez wzgląd na spalonego. Zostaje zatem Oblak, który trzymał dzisiaj Atletico na tyle mocno, że udało się uniknąć znacznie wyższej porażki.

Koledzy robili bowiem wszystko, by słoweński bramkarz nie mógł narzekać na nudę. Ekipa ze stolicy Hiszpanii, tak często chwalona za grę w obronie, dzisiaj zaliczyła występ słabiutki. Wystarczy spojrzeć na ustawienie przy obu golach dla Liverpoolu lub zerknąć na poniższy screen autorstwa Michaela Coxa.

Nie trzeba kończyć szkoły trenerów, by stwierdzić, że tak się nie da bronić przeciwko takiemu rywalowi jak Liverpool. Atletico było dzisiaj niechlujne, kompletnie rozbite i to jeszcze przed tym jak Felipe został usunięty z boiska. Gracze Simeone nie mieli żadnych argumentów, by wywieźć z Anfield jakieś punkty. No i nie wywieźli.

Tym razem The Reds byli znacznie mocniej skoncentrowani, a ich rywale… słabsi. Braki były widoczne nie tylko w defensywie, ale też w grze do przodu. Koniec końców Atletico nie oddało żadnego strzału na bramkę Liverpoolu. Takiego wyniku nie da się sprowadzić do wczesnego pokazania asa kier. On zabił większe emocje w tym spotkaniu, ale Atletico na szafot trafiło znacznie wcześniej.

Liverpool – Atletico Madryt. Festiwal nieuprzejmości

Sam mecz nie był jednak szczególnie miły dla oka. Jasne, akcje Liverpoolu wyglądały na tak lekkie, że człowiek mógłby pochłonąć ich niezliczoną ilość, ale obraz zaburzały liczne interwencje arbitra. Tyle że ingerować on musiał, bo obie strony nie szczędziły dzisiaj sobie nieuprzejmości.

Bo to nie tylko czerwona kartka Felipe, która dla wielu pozostaje dyskusyjna.

To także twarde wejście Hermoso w Salaha, kopnięcie Joty w głowę obrońcy, głupie przewinienie Matipa, niesportowe zachowanie Mane, faule Koke. Łącznie 21 różnych przewinień i aż siedem żółtych kartek. Niby wszyscy wiemy, że faule są częścią futbolu, ale jednocześnie trudno uciec od wrażenia, że dzisiaj psuły one odbiór widowiska, które wszyscy mogliśmy dostać.

Niemniej, Liverpool zapewnił sobie wyjście z grupy, zaś Atletico spadło na trzecie miejsce, ustępując Porto. Czy jednak Jurgen Klopp jest w pełni szczęśliwy? Na pewno nie. Abstrahując od nieskuteczności, to Niemcowi doszła kolejna bolączka związana z kontuzją podstawowego piłkarza. Tym razem z urazem mięśniowym zmaga się Roberto Firmino, a lista nieobecnych w klubie z Anfield znacznie się wydłuża.

LIVERPOOL 2:0 ATLETICO MADRYT

D.Jota 13′, S.Mane 21′

Czytaj także:

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

7 komentarzy

Loading...