Reklama

Jak Łotysz został Świętym. Angielska przygoda Mariansa Paharsa

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

26 października 2021, 15:10 • 13 min czytania 10 komentarzy

Chociaż największą legendą Southampton z czasów Premier League pozostaje zjawiskowy Matt Le Tissier, Anglik nie jest jedynym, który zapracował na tytuł klubowego bohatera. Na przełomie wieków kibice Świętych oddawali pokłon już dwóm postaciom. Jedną był wspomniany Le Tissier, drugą Łotysz, Marians Pahars. 

Jak Łotysz został Świętym. Angielska przygoda Mariansa Paharsa

Czekają na ciebie panowie ze wschodniej Europy

W 1999 roku niewiele europejskich państw brzmiało dla Anglików równie egzotycznie, co właśnie Łotwa. Nigdy wcześniej żaden piłkarz stamtąd nie zawitał do wyspiarskiej ekstraklasy, a reprezentacje nie zagrały między sobą choćby jednego meczu. Nie można nawet wykluczyć, że spora część kibiców nie wiedziała, gdzie Łotwa dokładnie leży ani jaki jest choćby zalążek jej historii. I w gruncie rzeczy nie było to nic dziwnego.

Sytuację tę na zawsze odmienił Gary Johnson.

Postać ta, podobnie jak nazwa Łotwa, nie była szeroko rozpoznawalna. Jako piłkarz nie zrobił żadnej kariery, bardzo szybko opuszczając Watford i trafiając do ligi szwedzkiej. Jako trener również nie pracował w znanych klubach. Dość powiedzieć, że karierę rozpoczynał w Newmarket Town, później trafił do Cambridge United, a tuż przed wydarzeniami, które miały wpływ na losy Southampton i kilku innych angielskich klubów, objął Kettering Town.

Reklama

Johnson miał jednak określoną renomę w niższych ligach Anglii. Wszystko za sprawą przygody w Cambridge United, które do spółki z Johnem Beckiem przekształcili w maszynę do wygrywania. W sezonie 1989/90 klub grał w Fourth Division (obecna League Two), by już w rozgrywkach 1991/92 walczyć o awans do świeżo powstałej Premier League.

Ostatecznie jednak zajęli piąte miejsce w Division One, a w play-offach znacząco ulegli Leicester City. Kilka lat później Johnson samodzielnie objął zespół, niejako dziedzicząc go od Becka, ale Cambride United znajdowało się już w zupełnie innym miejscu. Zainwestowane pieniądze, które miały pozwolić na sensacyjny awans do angielskiej ekstraklasy, trzeba było jakoś odzyskać. Rozpoczęto wyprzedaż, w wyniku której klub opuścili John Filan (Coventry City), Gary Rowett (Everton) czy Mark Watson (WHU). Wkrótce zawinął się też Gary Johnson, który trafił do wspomnianego Kettering Town, a następnie objął posadę dyrektora akademii w Watfordzie. Nie był to być może najbardziej ekskluzywny grunt, ale przynajmniej pewny. Tego samego nie można chyba powiedzieć o działaniu w Łotewskim Związki Piłki Nożnej.

W 1999 roku Johnson niespodziewanie otrzymał zaproszenie od włodarzy łotewskiego futbolu. Do tej pory niejasne są przyczyny, dla których zdecydowano się właśnie na Anglika. Co więcej, sama sytuacja przypomina nieco film szpiegowski, bo Johnson po prostu dostał informację, że po treningu chcą się z nim spotkać panowie ze wschodniej Europy.

Rozmowy były jednak na tyle owocne, że Anglik przyjął zadanie i wyleciał nad Bałtyk, by ocenić potencjał najlepszych piłkarzy Łotwy. W tym celu największy klub w kraju – Ryga Skonto – zabrał Johnsona na swoje tournée po Europie. I tam Anglik doznał objawienia.

Reklama

Mały jedzie do Southampton

W ataku drużyny biegał niewysoki Marians Pahars. Łotysz wyrastał na najlepszego zawodnika w kraju, regularnie strasząc bramkarzy rywala. W ostatnich dziewięciu ligowych meczach zdobył osiem bramek, a wyjazd na europejskie zgrupowanie był dla niego idealną okazją, by przedstawić się szerszej publiczności. Zainteresowana była rzekomo Salernitana oraz Werder Brema, ale Gary Johnson miał na niego inny pomysł. Błyskawicznie chwycił po telefon i próbował przekonać ludzi, by ściągnęli do siebie 23-letniego wówczas chłopaka.

Na początku zaproponowałem Paharsa Grahamowi Taylorowi, dla którego dalej pracowałem w Watfordzie. Nie był on jednak zainteresowany. Zadzwoniłem więc do Dave’a Jonesa z Southampton – wiedziałem, że potrzebuje napastnika. Pogadaliśmy i udało mi się go namówić, by Pahars trafił tam na okres próbny. 

Marians, którego imię Wyspiarze błyskawicznie skrócili na Marian, dostał szansę w starciu z Oxford United i wykorzystał ja w 100%. Graham Hiley, dziennikarz blisko związany wówczas z Southampton, tak wspomina tamten dzień:

Wezwano mnie na spotkanie rezerw Southampton z Oxford United, bo chcieli, żebym przyjrzał się nowemu zawodnikowi, którego testowali. Na boisku biegał jakiś mały Łotysz, Pahars. To było coś niezwykłego – Święci wygrali 7:1, a on strzelił klasycznego hat-tricka. Najpierw lewa, później prawa, na końcu głową. Wiedziałem, że klub zrobi wszystko, by go mieć. 

I faktycznie, Southampton sięgnęło po Paharasa, chociaż nie było to taki oczywiste, ani – przynajmniej na pierwszy rzut oka – rozsądne. Łotysz nie kosztował bowiem paczki zapałek. Jego klub otrzymał bagatela 800 tysięcy funtów, ale w tej sytuacji wszystko działało na niekorzyść ekipy Jonesa. Mieli swoje potrzeby, po Paharsa ustawiła się już kolejka chętnych, decyzję trzeba było podjąć w ciągu dwóch dni.

Ostatecznie nikt jednak nie pożałował. Pahars stał się pierwszym Łotyszem w historii Premier League, Jones otrzymał nowego napastnika, Skonto Ryga rozbiła bank, zaś Gary Johnson zapisał się w podręcznikach jako bardzo zręczny pośrednik. Przy okazji zbudował też swoją markę, bo łotewski ZPN zaproponował mu pracę selekcjonera. I chociaż w tej roli Anglik wypadł fatalnie, zwolniono go po remisie z San Marino w 2001, miał niewątpliwy wkład w rozwój tamtejszego futbolu.

Niedługo po swoim rozstaniu z reprezentacją mówił:

Zobaczcie na to, co osiągnęliśmy przez te 18 miesięcy. Siedmiu* łotewskich piłkarzy gra teraz w angielskich ligach, które są jednymi z najlepszych na świecie. Wygenerowało to mnóstwo pieniędzy, które przeznaczono na budowę nowego stadionu, reorganizację struktur młodzieżowych, przyciągnęliśmy sponsorów. Na dłuższą metę doświadczenie tych wszystkich zawodników, którzy wyjechali dzięki mnie, będzie dla Łotwy bardzo opłacalne. 

W tej kwestii Johnson się nie pomylił. Aż sześciu z siedmiu piłkarzy, których wysłał do Anglii, pracowało później w strukturach łotewskiego futbolu. Jednakże żaden z nich nie zrobił na Wyspach takiej kariery jak właśnie Marian Pahars.

Jestem Pahars, nie Owen

Łotysz od samego początku musiał mierzyć się z nieprzychylną prasą. Kpiąco porównywano go do Michaela Owena, bo słowa o wschodnioeuropejskim Owenie miały wtedy dokładnie taki, pejoratywny wydźwięk. Debiut Paharsa zlekceważono, w ciągu 20 minut przeciwko Coventry City nie zrobił niczego godnego uwagi. W Southampton, które rozpaczliwie broniło się wówczas przed spadkiem z Premier League, zaczęto zastanawiać się, czy ich błyskawiczna decyzja nie była przypadkiem błędna.

Wątpliwości zostały rozwiane już w drugim meczu, gdy niepozorny Pahars wyszedł przeciwko Blackburn Rovers. Święci przegrywali 2:3, a Łotysz miał zaledwie 12 minuty, by pomóc odwrócić wynik meczu. Potrzebował niespełna siedmiu, chociaż wpływ był natychmiastowy, co zauważa Hiley:

Zmienił obraz gry. Jego energia, jego entuzjazm, napędzały zespół i trybuny. 

Pahars już w pierwszej akcji mógł zaliczyć asystę, ale jego drybling zmarnował kolega z drużyny. Sam Łotysz nie zwykł robić podobnych rzeczy – w 85. minucie zdołał doprowadzić do wyrównania. Wyskoczył wysoko do dośrodkowania Jamesa Beattiego i uderzeniem głową trafił do siatki. Było 3:3, a trybuny The Dell oszalały, wchłaniając Paharsa zaraz po zdobyciu ramki.

Southampton zaczęło wierzyć. Przede wszystkim zaczęło jednak wygrywać.

W trzech kolejnych meczach zdobyli aż siedem punktów. Zremisowali z Derby County, pokonali Leicester City i Wimbledon, ale do zapewnienia utrzymania potrzebowali jeszcze zwycięstwa w ostatniej kolejce sezonu. Tam czekał na nich Everton, chociaż bardziej precyzyjne byłoby stwierdzenie, że to Marian Pahars, James Beattie i Mark Hughes (!) czekali na The Toffees.

Błyszczała przede wszystkim pierwsza dwójka. Łotysz dał Southampton prowadzenie już w 24. minucie, urywając się obrońcom Evertonu. Pahars dopadł do piłki, którą zgrał Beattie, a następnie huknął w środek bramki. No właśnie – huknął. Uderzenie było na tyle silne, że bramkarz Thomas Myhre niemal uchylił się, by nie urwało mu głowy.

W drugiej połowie Pahars podwyższył prowadzenie, strzelając jeszcze bardziej nieprawdopodobnego gola.

Mardsen, na skrzydło. Tam jest Beattie. Beattie, dośrodkowanie wsteczne, Pahaaaaaaaaaaaars. Co za piękny, co za cudowny gol, co za szczupak, jak on to strzelił?!

Pahars na pełnym ryzyku zanurkował gdzieś na wysokości kostek, mijając uprzednio kolejnego defensora Evertonu. Pomysł był nieprawdopodobny, ale do tej pory w całej historii niewiele było rzeczy, które układały się w logiczną całość. Najważniejsze było jednak to, że ostatniego dnia sezonu 1998/99, Southampton oficjalnie utrzymało się w Preimer League.

Dziennikarze związani z Soton krzyczeli:

To jest nasz Marian Pahars z Southampton, a nie jakiś Michael Owen!

Łotysz wystąpił w sześciu spotkaniach i trzy razy wpisał się na listę strzelców. Niby niewiele bramek, ale z drugiej strony tylko trzech piłkarzy Świętych zdobyło ich wówczas więcej – Le Tissier, Beattie i Norweg Egil Ostenstad.

Jak Pahars został Święty

Ale Pahars nie rozkochał w sobie trybun tylko i wyłącznie przez pryzmat swojego pierwszego sezonu. Początek kolejnych rozgrywek miał bardzo udany. W pierwszych dwunastu meczach strzelił siedem goli w tym jednego, którego nie mógł wybaczyć mu Jaap Stam.

Holender o wyglądzie zimnokrwistego zabójcy został zupełnie ośmieszony przez niewielkiego Łotysza, którego gol przyczynił się do wywiezienia remisu z Old Trafford. Southampton wbiło rywalom aż trzy bramki – jedna autorstwa Paharsa, dwie Le Tissiera.

To właśnie w tym spotkaniu skompromitował się Massimo Taibi, który wpuścił między innymi strzał między nogami. Przy Paharsie nie miał jednak wiele do powiedzenia.

Był to jednak jeden z ostatnich goli w serii Paharsa. Do strzelania wrócił dopiero w 23. kolejce, gdy pokonał bramkarza West Hamu United, a w całym sezonie zdobył ostatecznie 13 trafień. W dużej mierze odpowiedzialna była za to taktyka Southampton, którą zastosował nowy trener – Glenn Hoodle.

Poprzedni szkoleniowiec, Dave Jones został bowiem zawieszony w związku z zarzutami o molestowanie seksualne. Święci nie mogli jednak czekać na rozwiązanie sprawy, ktoś musiał prowadzić klub. Postawiono zatem na Hoodle’a, ten jednak preferował odmienny styl. Odszedł od trójki napastników których zwykle wystawiał Jones i postawił na bardziej defensywne usposobienie. Pahars został przesunięty na skrzydło, a następnie w głąb boiska. Miał kreować więcej, ale ceną była mniejsza liczba bramek.

Mimo tego Łotysz to tę współpracę ocenia najlepiej:

Jako człowiek, Dave Jones był niezwykły. Bardzo hojny. Oczywiście to on sprowadził mnie do klubu, dał mi szasnę i nigdy mu tego nie zapomnę. Bez niego nigdy bym tyle nie osiągnął. Niemniej, to współpracę z Hoodlem oceniam najlepiej. Jako osoba, jako trener, jako mentor, jako nauczyciel – był spełnieniem wszystkich moich oczekiwań. 

Stanowi to oczywiste zaprzeczenie informacjom, które wskazywały na złą współpracę Anglika i Łotysza. Pahars kończył rozgrywki w sezonie 1999/00 z trzynastoma bramkami na koncie. Był najlepszym strzelcem Southampton i jedenastym najskuteczniejszym piłkarzem całej Premier League. Chłopak z Łotwy, który jako dziecko nie wiedział, że z piłki nożnej można poważnie zarabiać, nikt z jego otoczenia nie miał takiego podejścia do sportu, wyprzedził Ole Gunnara Solskjaera, Nwankwo Kanu, Davora Sukera i… Michaela Owena.

Trybuny eksplodowały za każdym razem, gdy Pahars pakował piłkę do siatki. Podejście do Łotysza zmieniło się o 180 stopni.

Miłość aż do końca

A miłość tylko wzrastała w kolejnych latach, bo Pahars był jednym z nielicznych powodów do uśmiechu. Le Tissier grał coraz mniej, właściwie nie miał już siły przebierać nogami. Jasne, od czasu do czasu był jeszcze w stanie strzelić automatycznego kandydata do gola sezonu, lecz w gruncie rzeczy znajdował się już po drugiej stronie rzeki. Łotysz zaś cały czas był młody i miał jeszcze mnóstwo do zaoferowania.

W sezonie 2001/02 zdobył dziewięć bramek, a Southampton znalazło się na dziesiątym miejscu w tabeli. Był to znaczny progres w stosunku do dwóch poprzednich sezonów, gdzie Święci walczyli głównie o utrzymanie. A mogło być jeszcze lepiej, gdyby nie niespodziewane odejście Glenna Hoodle’a, który objął wolne stanowisko trenera w Tottenhamie. Anglika zastąpił Stuart Gray i tak mocno już nie żarło. Pod jego wodzą Łotysz tylko dwa razy znalazł drogę do siatki, przyczyniając się jednak do pokonania Manchesteru United.

Sezonem, który mógł zmienić karierę Paharsa, były rozgrywki 2001/02. Southampton postawiło na kolejnego trenera. Tym razem nauczycielem 25-letniego już zawodnika został legendarny Gordon Strachan. Jak głosi miejska legenda – Szkot był pełen zdumienia, gdy zobaczył, jak potencjał napastnika marnował Hoodle i Gray w poprzednim sezonie. Jego pierwszym celem było przywrócenie Paharsa na szczyt klubowej klasyfikacji strzelców.

I to się udało.

Marian stworzył niezwykle płody duet z Jamesem Beattie. Łącznie zdobyli 26 bramek w lidze, co było drugim najlepszym wynikiem spośród wszystkich par napastników występujących wówczas w Premier League. Co więcej, Southampton niemal powtórzyło swój sukces z poprzedniego sezonu, kończąc rozgrywki na 11. miejscu. Przypieczętowali tym samym swoją renomę klubu ze środka tabeli.

Sam Pahars zdobył strzelił w całym sezonie 16 goli w tym jednego, który na zawsze zapisał się w historii Southampton. To właśnie Łotysz trafił do siatki w wygranym 1:0 starciu z Charlton Athletic, które było premierową wiktorią Świętych na ich nowym obiekcie – St. Mary’ Stadium.

Jak nietrudno się domyślić, angielskie kluby ustawiły się w kolejce po Łotysza. O 26-latka rzekomo pytało Blackburn Rovers czy Tottenham. Pahars nie chciał jednak myśleć o wyjeździe z Southampton. Postanowił tam zostać, nawet za cenę własnego zdrowia.

Chorowałem, ale niczego nie żałuję

Karierę Paharsa zniszczył kontuzje i operacje. Pierwszy zabieg, na przepuklinie, musiał przejść zaraz po owocnym sezonie 2001/02. Nigdy później nie wrócił do swojej dyspozycji, pojawiając się na boisku jedynie sporadycznie.

  • 2002/03 – 10 meczów, 1 gol
  • 2003/04 – 16 meczów, 2 gole
  • 2004/05 – 0 meczów
  • 2005/06 – 8 meczów, 1 gol

Przepuklina, przewlekłe urazy kostki, konieczność przyspawania do ławki rezerwowych i niemoc sprawiały, że Pahars osuwał się cień. Southampton wiodło się coraz gorzej. Po dwóch udanych sezonach, gdzie Łotysz sporadycznie pojawiał się na placu gry, przyszły rozgrywki, gdzie nie zagrał ani razu. I właśnie wtedy Święci spadli z angielskiej ekstraklasy pierwszy raz od 25 lat.

Dla ulubieńca trybun, który był przy okazji jednym z najlepszych zawodników, taki widok musiał oznaczać prawdziwe cierpienie. Jak sam przyznał, zaczął w tamtym okresie chorować na depresję.

Ta sytuacja wpłynęła na moje życie. Nie mogłem robić tego, co kocham i tak właśnie zachorowałem. To były długie dni, podczas których walczyłem o to, by żyć bez rozczarowania i strachu, ale i tak byłem przygnębiony. Czułem się, jakbym stracił kogoś bliskiego. Nie ma jednak we mnie jakiegokolwiek żalu. Odniosłem sukces, o którym nie marzyłem. Myślę, że zrobiłem wystarczająco dużo, by zostać zapamiętany na zawsze. 

Ostatecznie klub został zmuszony do rozwiązania kontraktu z Paharsem, który od kilku lat nie oferował niczego poza kosztami utrzymania. Urządzono mu jednak pożegnanie godne legendy – po sowim ostatnim meczu przebiegł rundę honorową dookoła stadionu, a wszyscy kibice skandowali jego imię.

W klubowej klasyfikacji strzelców wszech czasów Pahars zajmuje bardzo wysokie, dziewiąte miejsce. Jeśli zaś idzie o Premier League, to tylko James Beattie (68) i Matt Le Tissier (100) zdobyli dla Świętych więcej bramek.

800 tysięcy funtów wydane na początku 1999 roku zwróciło się w pełni.

Nie da się żyć bez piłki

Po odejściu z Southampton, Pahars odrzucił kolejną ofertę angielskiego klubu, wystawiając Coventry City. Nie chciał, nie mógł grać dla innego klubu na Wyspach.

Wiedziałem, że będę musiał znaleźć inny zespół, ale nie dopuszczałem myśli, że pozostanę w Anglii. Powiedział agentowi, żeby odwołał spotkania z dwoma klubami, które były mną zainteresowane. Jeśli chciałem grać dalej, musiałem wyjechać poza Wyspy. Nie mógłbym znieść konieczności wyjścia na boisko przeciwko Soton. 

Ostatecznie Pahars przeniósł się na Cypr, a po odwieszeniu butów na kołek zajął się szkoleniem. W tej roli sprawdza się z mieszanymi sukcesami. W ojczyźnie radzi sobie naprawdę nieźle, prowadził nawet reprezentację. Wyjazd do Sieny był dla niego jednak brutalnym zderzeniem z inną rzeczywistością. Pahars został zwolniony po zaledwie pięcu meczach, w których tylko raz jego zespół uniknął porażki.

Jak jednak sam przyznaje, cały czas marzy o powrocie do Southampton w roli trenera. Choć jest tego celu cholernie daleki, to udowodnił, że w jego życiu nie ma rzeczy niemożliwych.

*z polecenia Jonhsona w Anglii zatrudnienie znalazł szereg reprezentantów Łotwy: Igors Stepanovs (Arsenal), Aleksandrs Kolinko (Crystal Palace), Andrejs Stolcers (Fulham), Imants Bleidelis (Southampton), Vitalijs Astafjevs (Bristol Rovers), Marians Pahars (Southampton) i Andrejs Rubins (Crystal Palace).

Czytaj także:

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Trener Cracovii: W Białymstoku zagraliśmy konsekwentnie, nie mówiłbym o szczęściu

Damian Popilowski
0
Trener Cracovii: W Białymstoku zagraliśmy konsekwentnie, nie mówiłbym o szczęściu
Niemcy

Oficjalnie: Julian Nagelsmann nie dla Bayernu. Niemiec zostaje w reprezentacji

Damian Popilowski
1
Oficjalnie: Julian Nagelsmann nie dla Bayernu. Niemiec zostaje w reprezentacji

Komentarze

10 komentarzy

Loading...