Reklama

Czy Wisła została zjedzona przez smoka wawelskiego? Bo przez Śląsk – na pewno!

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

23 października 2021, 22:46 • 4 min czytania 49 komentarzy

Drogi ludu Krakowa, pilna sprawa, nie zważaj na późną porę, olej weekendowe balangi i przejdź się pod nadwiślański pomnik smoka wawelskiego. Mamy podejrzenia, że dzisiejszego popołudnia wszamał prawdziwych piłkarzy Wisły Kraków. Jesteśmy realnie stroskani o to, czy zaraz nie pęknie. Bo kim byli ci ludzie, którzy wyszli na murawę w czerwonych strojach z białą gwiazdą na piersi? Piłkarzami? Serio? Ludźmi zarabiającymi gruby hajs za kopanie gały? Dajcie spokój, gdyby Śląsk wygrał tego wieczora dziesięcioma bramkami, wcale nie bylibyśmy zdziwieni. 

Czy Wisła została zjedzona przez smoka wawelskiego? Bo przez Śląsk – na pewno!

Wisła Kraków-Śląsk Wrocław. Pan piłkarz Exposito

Taki Erik Exposito wyglądał na tle „zawodników” Wisły Kraków jak gwiazdor z La Ligi, który zabłądził gdzieś na peryferiach wielkiego świata futbolu. I nic mu nie ujmujemy. Hiszpan zalicza swój najlepszy sezon w Polsce. Przy Reymonta bawił się na własnych zasadach, surfował po własnych falach. Skończył mecz z hat-trickiem, a mógł strzelić z pięć goli i dołożyć do tego jakieś trzy asysty.

Podcineczka nad Biegańskim przy pierwszej bramce – wypieszczona, wygładzona, wygłaskana. Wrzucenie na bęben Serafina Szoty i Alana Urygi, ruszenie w poprzek pola karnego i perfekcyjne wykończenie przy drugiej bramce – snajperska klasa, choć w pewnym momencie można było zwątpić, czy jego rajd zakończy się czymś konkretnym. Właściwie o całym meczu można opowiadać tylko przez pryzmat jego akcji. Biegański raz po raz uwijał się przy jego strzałach. Dwukrotnie sędzia Lasyk podejmował dziwne decyzje po akcjach z Exposito w roli głównej.

W końcówce pierwszej połowy Hiszpan pograł klepkę z Pichem i już wychodził na czystą pozycję, ale kompletnie niezainteresowany piłką Frydrych popchnął go z pełną premedytacją i z akcji nic nie wyszło. Piłkarze Śląska domagali się karnego (niesłusznie) albo chociaż czerwonej kartki dla czeskiego stopera Wisły (należała się, bo Exposito wychodził na czystą pozycję), ale gwizdek Lasyka zakomunikował przerwę.

Reklama

Ale co Lasyk zabrał Wiśle w pierwszej połowie, niejako oddał w drugiej, bo w tej sytuacji zagwizdał karnego. Alan Uryga delikatnie nastąpił na stopę Exposito, kontakt był, ale umówmy się: tu o faulu i karnym raczej nie ma mowy. Sędzia zdecydował inaczej, jedenastkę na gola zamienił – któż, jak nie on! – sam faulowany Erik Exposito.

Śląsk bawił się na całego. Świetnie dysponowany był Krzysztof Mączyński, który zagrywał kolegom pięknie wypieszczone prostopadłe piłeczki. Górą, dołem – obojętnie. Przechodziło wszystko, bo obrona Białej Gwiazdy była dziurawa jak szwajcarski ser. Jak wytłumaczyć bowiem bierne krycie Urygi przy dośrodkowaniu Stigleca z rzutu wolnego i golu Diogo Verdaski? Jak wytłumaczyć żałosne ustawienie Frydrycha przy piątej bramce dla Śląska, kiedy Sobota uwolnił niepilnowanego Zyllę, który mógł zabawić się z bezradnym Biegańskim? Jak wytłumaczyć, że często dochodziło do takich sytuacji:

Wisła Kraków-Śląsk Wrocław. Kompromitacja Wisły

Co tu się zdarzyło? Exposito uderzył w poprzeczkę. Biegański zaplątał się w siatkę. Hanousek – nie on sam, ale skupmy się na nim – ani myślał o asekuracji i tylko koślawa próba Picha zdecydowała o tym, że Śląsk nie cieszył się z kolejnego gola w pokaźnej kolekcji. To był pogrom. Tym bardziej, że BARDZO DOBRE okazje do podwyższenia prowadzenia mieli jeszcze Praszelik (ze trzy), Garcia (ze trzy), Stiglec (ze dwie), Quintana (przegrał sam na sam) i sami jeszcze cyniczni bogowie polskiego futbolu wiedzą, kto jeszcze. Jacek Magiera mógł być zadowolony, bo Śląsk, od samego początku do samego końca, kontrolował ten mecz. Był pomysł, była realizacja, czyli dokładnie coś, czego zabrakło Wiśle.

Adrian Gula przestrzelił ze składem. Sam przyznał się do tego, kiedy w trzydziestej minucie spotkania musiał zamienić Sadloka i Gruszkowskiego na Hugiego i Yeboaha. Czy to coś dało? Nie, nic, dalej była kicha z nędzą. W drugiej połowie Yeboah przeprowadził dwie sprawniejsze akcje, oddał jeden groźny strzał, jego koledzy też parę razy zaplątali się pod pole karne Szromnika, ale żeby nazwać to grą w piłkę? Nie, przepraszamy, mamy swoje wymagania. Wisła Kraków nie zasłużyła nawet na ten akapit. To była wielopoziomowa katastrofa. Przede wszystkim w defensywie, bo stoperzy Białej Gwiazdy kompromitowali się jakoś raz na dziesięć minut, ale nie zapominajmy, że przez cały mecz KOMPLETNIE nie funkcjonowała ofensywa.

Reklama

Trafnie podsumował to Jarosław Królewski: „prócz szczerych przeprosin – nic nie warto napisać. Przykro mi, że musieliście tego doświadczyć. Kilkadziesiąt pięter poniżej potencjału”.

Czytaj więcej:

Janasik: – Nie zgrywam kozaka. Mam po prostu duże ambicje

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

49 komentarzy

Loading...