Czy Bayern Monachium zagrał w dzisiejszym starciu z Hoffenheim swój najlepszy futbol, wskoczył na najwyższe obroty? Zdecydowanie nie. Ale nawet przeciętnie dysponowani Bawarczycy bez najmniejszych trudności rozbili swoich rywali aż 4:0. A wygraliby znacznie wyżej, gdyby nie katastrofalna skuteczność Roberta Lewandowskiego, który zmarnował kilka stuprocentowych sytuacji strzeleckich.

Bayern – Hoffenheim. Spokój mistrzów Niemiec
Na ogół wysokie zwycięstwa Bayernu za kadencji Juliana Nagelsmanna (którego dzisiaj zabrakło na ławce trenerskiej, bo przebywa w izolacji) wynikają z szalonego temat narzucanego przeciwnikom. Mistrzowie Niemiec rzucają się rywalom do gardła niczym wygłodniałe drapieżniki, miażdżą ich pressingiem, nie dają chwili wytchnienia nawet w okolicach własnego pola karnego. Jednak piłkarze Hoffenheim tego rodzaju presji w dzisiejszym spotkaniu nie doświadczyli. Trudno było nie odnieść wrażenia, że Bayern chce zgarnąć trzy punkty grając trochę na pół gwizdka. Oszczędzając siły.
No i gospodarze dopięli swego.
Już w trzeciej minucie meczu mogło być 1:0 dla Bayernu, lecz Lewandowski spudłował po raz pierwszy – w sytuacji sam na sam z bramkarzem niepotrzebnie pokusił się o podcinkę i posłał futbolówkę obok słupka. Potem była jeszcze nieuznana bramka, aż wreszcie bawarska ekipa przełamała strzelecką niemoc. W 16. minucie Serge Gnabry wykończył kapitalną akcję kombinacyjną swojego zespołu. Tylko ta jedna sytuacja pokazała olbrzymią różnicę klas między Bayernem a Hoffenheim – gospodarze pykali sobie beztrosko piłeczką przed polem karnym gości, aż wreszcie zdecydowali się na jedno przyspieszające zagranie, po którym defensywa przyjezdnych całkowicie się rozsypała. Po prostu nie miało dzisiaj Hoffenheim sposobu na odepchnięcie Bayernu od własnego pola karnego. Kiedy tylko bawarska drużyna dociskała gaz do dechy (a nie robiła tego zbyt często), bez najmniejszych trudności kreowała sobie bramkowe okazje.
Tym bardziej że ofensywa podopiecznych Sebastiana Hoenessa właściwie dziś nie istniała. Niemal wszystkie próby zagrożenia bramce Manuela Neuera spełzły na niczym jeszcze w okolicach środkowej linii boiska wskutek niedokładnego podania, nieporozumienia albo nieudanego dryblingu gracza Hoffenheim. Dayot Upamecano rozstawiał oponentów po kątach, wspomniany Neuer królował na przedpolu. Krótko mówiąc – nie miał się o co Bayern martwić w tyłach.
Bayern – Hoffenheim. Nieskuteczność Lewandowskiego
Po trzydziestu minutach stadionowy zegar w Monachium wskazywał już dwubramkowe prowadzenie gospodarzy. Robert Lewandowski efektownym uderzeniem z dystansu spuentował dwójkową kontrę wyprowadzoną w towarzystwie niestrudzonego Thomasa Muellera, który w sobie tylko znany sposób zdołał w tej akcji utrzymać równowagę, zachować piłkę przy nodze i jeszcze dograć ją „Lewemu”. Jest zresztą pewnym paradoksem, że kapitan reprezentacji Polski akurat po takiej akcji zdobył swoją dziesiątą bramkę w Bundeslidze w sezonie 2021/22. Marnował dzisiaj bowiem znacznie prostsze sytuacje. O tej z trzeciej minuty już wspominaliśmy, ale Lewandowski również po przerwie zanotował kilka wpadek w polu karnym Hoffenheim. Szczytem wszystkiego była sytuacja, gdy zamotał się z piłką przy nodze w sytuacji sam na sam z bramkarzem i koniec końców oddał beznadziejny strzał nad poprzeczką. Mimo że miał niedaleko dwóch kolegów czekających na podanie przed niemalże pustą bramką.
No co wam będziemy dużo opowiadać – to nie był mecz „Lewego”.
Świetną robotę w zespole mistrza Niemiec wykonali natomiast rezerwowi – Kingsley Coman oraz Eric Maxim Choupo-Moting. Ten drugi wykorzystał fatalny błąd Hoffenheim po stałym fragmencie gry i z najbliższej odległości wpakował futbolówkę do sieci, natomiast ten pierwszy ze stoickim spokojem zamienił na gola genialne na wolne pole od Upamecano. Francuski stoper naprawdę błysnął przeglądem pola – takiego passa nie powstydziliby się Hummels czy Bonucci.
Ostatecznie Bayern zatriumfował zatem 4:0. Pewnie, spokojnie, bez forsowania tempa. Niewielkim nakładem sił. Można wręcz rzec: na luzie. Hoffenheim nie było dziś po prostu równorzędnym przeciwnikiem dla Bawarczyków. Niespodzianką nie zapachniało nawet przez ułamek sekundy.
BAYERN MONACHIUM – TSG HOFFENHEIM 4:0 (2:0)
- Serge Gnabry 16′ (1:0)
- Robert Lewandowski 30′ (2:0)
- Eric Maxim Choupo-Moting 82′ (3:0)
- Kingsley Coman 87′ (4:0)
Czytaj także:
fot. NewsPix.pl
Już wie, że nie ma szans na ZP, więc ostatnio odpuszcza, by odpocząć.
Ostatniej sytuacji nie widziałem, bo nie dali jej nawet w obszernym 14-minutowym skrócie, ale generalnie najwyższa pora, żeby pismaki piłkarskie przyswoiły wreszcie łaskawie elementarną piłkarską prawdę, że sytuacja sam na sam z bramkarzem wcale nie musi oznaczać 100% sytuacji. W obu sytuacjach, które widziałem, Lewy znajdował się metr, góra dwa od bramkarza, więc miał bardzo skrócony kąt uderzenia. Takie sytuacje w praktyce oznaczają szanse 50/50. Można spróbować posłać piłkę po ziemi, ale bramkarz może zdążyć wystawić nogę (jak przy drugiej zmarnowanej okazji). Można podnieść piłkę, ale wtedy bramkarz może zdążyć zostawić rękę. Chodzi generalnie o to, że w takiej bliskiej odległości od strzelca któraś z kończyn bramkarza zawsze może znaleźć się na linii strzału, bo z takiego kąta strzał omijający zasięg kończyn bramkarza nigdy nie zmieści się w świetle bramki! (i stąd zmarnowała pierwsza sytuacja). Czy naprawdę tak trudno to zrozumieć? To się tyczy wszystkich napastników, nie tylko Lewego, którzy są w kółko hejtowani przez debili, że „O! Zmarnował sam na sam z bramkarzem!” Jakby to była niby najłatwiejsza sytuacja do wykończenia… Trzeba być skończonym piłkarskim ignorantem, żeby tak uważać.