Los Angeles Lakers nie zbudowali może najlepszej drużyny w historii, ale na pewno najbardziej gwiazdorską. Projekt na czele którego stoi LeBron James zakładał w dużej mierze zebranie grupy zawodników ze szczególnie okazałym CV. Problem jest jeden – niemal wszyscy najlepsze lata mają już za sobą. Zespół z Kalifornii jest określany jako faworyt do tytułu, choć dotychczas – w meczach przedsezonowych – potykał się o kłody.
Szybki rzut oka na metryki. Żadna inna ekipa w NBA nie będzie miała w nadchodzącym sezonie w składzie tylu zawodników urodzonych jeszcze w latach osiemdziesiątych. Jeśli chodzi o kategorię trzydzieści plus – aż dziewięciu graczy Lakers się w nią wpisuje. To jednak pierwsza strona medalu. Druga jest taka, że ci weterani, a także 28-letni Anthony Davis, uzbierali łącznie… aż 57 występów w Meczach Gwiazd.
Nikt nigdy nie miał takich liczb. Najbliżej byli Boston Celtics, w 2010 roku, kiedy dołączył do nich Shaquille O’Neal (56 występów). Ich sezon zakończył się jednak fiaskiem – porażką w półfinałach konferencji. Czy Lakers wypadną lepiej? Przekonamy się oczywiście za ponad pół roku. Na razie mamy październik, do startu rozgrywek (19 X) pozostało parę dni, a pierwsze powody do obaw już się pojawiły. Choć nikt nie mówi na razie o mocnym graniu, bo mecze przedsezonowe rządzą się własnymi prawami, dwóch graczy Lakers złapało poważniejsze kontuzje.
Mówimy o 36-letnim Trevorze Arizie, który nie pojawi się na parkiecie przez 8 tygodni, a także znacznie młodszym Talen Horton-Tuckerze. Ten przeszedł operację kciuka i wypadł z gry na czas nieokreślony.
Jeśli ktoś chciałby skrytykować koncepcję budowy składu przez menadżera Roba Pelinkę, a także LeBrona Jamesa, powiedziałby – ci staruszkowie będą mieli problemy ze zdrowiem. Szczególnie że kontuzje pognębiły Lakers już w poprzednim sezonie, kiedy średnia wieku w drużynie była znacznie niższa. Jak na razie – pesymistyczne przypuszczenia się potwierdzają.
I choć na podnoszenie alarmu jest naturalnie za wcześnie, martwić może kolejna rzecz. Ta ekipa na razie kompletnie nie wygrywa meczów.
Demony przeszłości czy historia nie ma znaczenia?
Sześć spotkań, zero zwycięstw – to bilans Lakers w październiku. Niby, ponownie, wyniki nie mają obecnie większego znaczenia. Ale mogą za to przywołać na myśl niepowodzenia z przeszłości. W sezonie 2012/2013, kiedy szeregi Lakers zasilili Steve Nash oraz Dwight Howard (dołączając do m.in. Kobe’go Bryanta i Paua Gasola), faza przedsezonowa skończyła się dla ekipy z Los Angeles…. brakiem wygranych w ośmiu meczach.
Wtedy oczywiście hamowano złe nastroje. Ale kiedy rozgrywki już wystartowały, gra zespołu cały czas nie zachwycała. Ostatecznie Lakers ledwo zakwalifikowali się do fazy play-offs (w której dostali lanie od San Antonio Spurs), dzięki heroicznej postawie Bryanta. Ten jednak w końcu przepłacił intensywność, na jakiej grał, fatalną kontuzją (zerwanie Achillesa).
Tak, to również był tak zwany „superteam”, który jednak brutalnie weryfikowano na każdym kroku. Gwiazdy po prostu na parkiecie nie nadawały na tych samych falach, a doświadczony trener Mike D’Antoni nie był w stanie tego naprawić. Wielkich szkód narobiły też kontuzje, które ograniczyły poczynania choćby regularnie wypadającego z gry Nasha. A potem zabrały kibicom Jeziorowców Bryanta. Po latach znowu wracamy do podobnych pytań – czy nowa gwiazda, w tym wypadku Russell Westbrook, były MVP sezonu regularnego, faktycznie stworzy z LeBronem i Davisem trio marzeń?
Jak to wyglądało w rywalizacji przedsezonowej? Przede wszystkim – cała trójka zagrała w tylko dwóch meczach. Zazwyczaj na parkiet wychodziło tylko dwóch z trzech gwiazdorów, tak żeby odpowiednio gospodarować ich siłami. Przeciwko Golden State Warriors Westbrook, Davis i James zdobyli łącznie 47 punktów. Ale też zanotowali 11 strat. W spotkaniu z Sacramento Kings, które miało miejsce tej nocy, oczek było 62, strat 6.
Od razu dało się zauważyć to, co zresztą było jasne od początku – „wielkie trio” będzie regularnie zapisywać się na listę strzelców. Ale czy to, że wszyscy potrzebują mieć często piłkę w rękach, nie stanie się kłopotem dla sztabu szkoleniowego Lakers? Czy zamiast zawodnika jak Westbrook, LeBronowi i Davisowi przydaliby się bardziej po prostu młodzi gracze od brudnej roboty?
– Jesteśmy cierpliwi co do procesu i rozumiemy, że będziemy mieli frustrujące momenty – uspokajał ostatnio sytuację LeBron. – Pojawią się chwile, w których nie będzie nam iść i będziemy robić krok do tyłu. Ale nic, co przychodzi za darmo, nie jest warte pracy. […] Nigdy nie byłem osobą, której nie przeszkadzał brak perfekcji. Ale rozumiem, że wszystko potrzebuje czasu. Jeśli tylko będziemy pamiętać, jaki jest nasz cel i będziemy razem do niego dążyć, damy radę.
Podobne pytania na temat tego, kiedy gra Lakers wejdzie na najwyższy poziom, otrzymywał Westbrook: – Nie mam na to jeszcze odpowiedzi, szczerze. Nikt nie ma na to odpowiedzi. Będziemy po prostu grali jak każdy inny zespół. I na pewno coś wykombinujemy. Ale nie musimy tego robić do 18 października, czy 19, kiedy zagramy pierwszy mecz w sezonie – mówił dziewięciokrotny uczestnik Meczu Gwiazd, który wkrótce może znaleźć się pod sporym ogniem krytyki. O ile jego słaba postawa na ten moment nikogo nie boli, tak 35% skuteczności z gry (średnia z pięciu ostatnich meczów) w nadchodzących tygodniach po prostu nie przejdzie.
Nie ma co panikować?
W przeprowadzonej parę tygodni ankiecie, w której trzydziestu menadżerów klubów NBA anonimowo odpowiadało na szereg pytań, Lakers otrzymali 17% głosów w rubryce „kto wygra mistrzostwo NBA?”. Za głównych faworytów uznano Brooklyn Nets, co jednak musi ulec zmianie po sensacjach w sprawie Kyriego Irvinga, który może równie dobrze nie wyjść ani razu na parkiet. Trzecim i ostatnim zespołem docenionym przez ludzi, którzy odpowiadają za budowanie największych koszykarskich potęg, byli obrońcy tytułu Milwaukee Bucks.
Co ciekawe – przed rozgrywkami 2020/2021 Lakers widziano jako jeszcze mocniejszą ekipę. Wówczas zagłosowało na nich 81% menadżerów. A kiedy sezon się już rozpoczął, te przypuszczenia okazywały się – przynajmniej do pewnego stopnia – słuszne, bo ekipa z Los Angeles dawała radę. Potem jednak kontuzje dopadły Davisa i LeBrona. I choć obaj wykurowali się na fazę play-offs, byli zbyt poobijani i pod formą, żeby poprowadzić zespół do wygranej z Phoenix Suns w pierwszej rundzie.
To jednak wszystko przeszłość. Po tym, jak Lakers pozyskali – za sprawą głośnej wymiany – Russella Westbrooka, a potem jeszcze kilku młodszych lub starszych zadaniowców (Malik Monk, Carmelo Anthony, Dwight Howard, DeAndre Jordan, Ariza), znowu w oczach ekspertach stali się wielcy. Jalen Rose, były koszykarz pracujący obecnie dla ESPN, mówił wręcz, że zatrzymać mogą im tylko kontuzje: – Teraz widzę, dlaczego są najlepszym zespołem w lidze. Malik Monk rzuca na 40% skuteczności za trzy. Kendrick Nunn to samo. To zawodnicy, którzy potrafią zdobywać punkty falami. I wprowadzą trochę młodości do drużyny. Russell Westbrook notował średnio triple-double w poprzednim sezonie. Według mnie – nie ma nikogo lepszego od nich. Jeśli pozostaną zdrowi, LeBron James zdobędzie w tym sezonie kolejny pierścień.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
W superlatywach o Lakers wypowiadał się też Stephen A. Smith, prawdopodobnie najpopularniejszy dziennikarz sportowy w Stanach. Choć on zwracał uwagę też na Nets (było to oczywiście przed „wypadnięciem” Irvinga). – Los Angeles Lakers nie są faworytami. To miano należałoby się Brooklyn Nets. Mimo tego spodziewam się, że Lakers spotkają się z nimi w Finałach. A jak to się stanie? To bardzo, bardzo proste. LeBron James jest jednym z dwóch najlepszych koszykarzy na tej planecie. Anthony Davis jest jednym z pięciu najlepszych. Russell Westbrook to supergwiazda, a do tego mają kilka wzmocnień, Carmelo Anthony, Malik Monk. Ludzie jak oni są stworzeni po to, żeby grać w play-offach.
Trudno dziwić się tym słowom. Fakty są takie, że – patrząc na nowożytną historię – typowanie przeciwko LeBronowi Jamesowi po prostu się nie opłaca. Już w 2020 roku, w czasie drogi do zdobycia mistrzostwa, Amerykanin pokazał, że najlepszy na świecie może być nawet mając prawie 36 lat na karku. Potem nawoływał do tego, żeby okazywać mu więcej respektu. Jakby podkreślając – „już nigdy nie spisujcie mnie na straty”. Dlatego nikt nie chce tego robić.
Kolejne zmienne
Sukces Lakers zależy jednak od wielu czynników, nie tylko postawy lidera, który zresztą w nocy z czwartku na piątek potwierdził, że forma się go trzyma (30 punktów przeciwko Sacramento Kings). Kibice zespołu z Los Angeles liczą przede wszystkim na powrót starego, dobrego Anthony’ego Davisa. Bo w poprzednim sezonie, nie ma co ukrywać, Amerykanin prezentował się poniżej swoich możliwości. Co w dużej mierze brało się z gorszego przygotowania fizycznego do trudów sezonu (mówił o tym Draymond Green, sugerując w podcaście, że jedna z supergwiazd – co dla niej niespotykane – się zapuściła).
Teraz o powtórce z rozrywki nie może być mowy, jeśli Lakers chcą zdobyć mistrzostwo. Nie bez znaczenia będzie również to, jak w zespół wkomponuje się Westbrook i jak uzupełni wspomniany wyżej duet. A także ile paliwa w baku ma spora grupa weteranów: 36-letni Dwight Howard, 35-letni Rajon Rondo, 37-letni Carmelo Anthony, 33-letni DeAndre Jordan, 36-letni Trevor Ariza. Swoje musi zrobić również, poniekąd niespełniona, młodzież. Malik Monk i Kendrick Nunn jeszcze niedawno uchodzili za spore talenty, ale poprzedni pracodawcy pozbyli się ich bez żalu. Teraz mają szansę pokazać się z dobrej strony w nowym środowisku. I liczyć, że w lato, kiedy skończą się im jednoroczne kontrakty, rozbiją bank.
Jak na drużynę, która jest uważana za faworyta do zdobycia mistrzostwa NBA, wiele rzeczy w Lakers pójść nie tak. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę samą sumę talentów – tegoroczni Jeziorowcy są absolutnie wyjątkową ekipą. Bo gdyby ktoś kilka lat temu powiedział nam, że w jednym zespole zagrają Carmelo, LeBron, Rondo, Davis, Westbrook i Howard, odpowiedzielibyśmy, że takie rzeczy nie są możliwe nawet w grach wideo.
Inna sprawa, że mamy rok 2021. Dlatego ten projekt wcale nie musi wypalić.
Fot. Newpix.pl