Związek Paulo Sousy i Ekstraklasy należy określić jako: to skomplikowane. Zachodzi uzasadnione podejrzenie, że Paulo Sousa nie zasiada do niedzielnego meczu ESA o 12:30 jak do telenoweli. Nie wymieniłby raczej jednym tchem składu Radomiaka, a po twarzy nie odróżniłby – skandal – Terpiłowskiego od Kukułowicza.
Paulo Sousa odwołuje się do logiki i jej na pierwszy rzut oka nie urąga. Jest jasne, że do reprezentacji Polski nadają się wyłącznie WYRÓŻNIAJĄCE SIĘ postacie ligi, a i to jak mocno się sprężą i odpuszczą na jakiś czas grilla ze szwagrem. Mówimy, ostatecznie, o lidze z okolic 30. pozycji rankingu UEFA, reprezentacja ma jednak wyższy status, to solidny średniak. Natomiast te wyróżniające się postacie ligi wyjeżdżają, nigdy o wyjazd z ESA nie było tak łatwo; już nawet nie trzeba koniecznie kopnąć piłki prosto, wystarczy kopnąć ją mało krzywo.
Sousa na konferencji uderzał właśnie w te tony: oglądam ligowców, ale co mi po oglądaniu, skoro za chwilę, by oglądać takiego piłkarza dalej, muszę kupić sobie raczej dekoder łapiący ligę japońską albo dół Serie A?
Z drugiej strony, skoro tak łatwo wyjechać, i nie zapowiada się, by to za moment się zmieniło, to w tym momencie w lidze też kopie się nad Wisłą szereg przyszłych wyjazdowiczów, ergo: piłkarzy in spe grających w mocniejszych ligach, które obserwuje uważniej Paulo Sousa, by nie powiedzieć wprost, że je po prostu szanuje. Można jeszcze użyć argumentu z Beenhakkera, czyli że selekcjoner powinien sobie kogoś wymyślić, zbudować, stworzyć; inna sprawa, że Beenhakker był do tego w stopniu znacznie większym zmuszony, bo wtedy produkt „polski piłkarz” w wielu miejscach miał reputację taką, jaką do dziś ma w Hiszpanii.
Gdy w ostatnich dniach padł pomysł, by organizować zgrupowania dla piłkarzy z ESA, przez chwilę się rozmarzyłem. Oczywiście propozycja zgrupowań dla ligowców nie zakładała meczów na bocznym boisku Antalyasporu, natomiast wciąż była w duchu ideą siostrzaną, w konsekwencji przypomniałem sobie, jak Andrzej Kubica zaginął na lotnisku przed wyjazdem do Tajlandii, czy jak w rzeczonej Tajlandii Janusz Wójcik ograniczył swoją działalność trenerską do przychodzenia na mecze. Przypomniało mi się, jak Kazimierz Węgrzyn kupił sobie w Hong Kongu podróbkę odtwarzacza video „Panasonic” z przekręconą literą, a – było nie było – w cyklu przygotowań do Euro 2012 toczyliśmy między innymi bój z Singapurem.
Zimowe zgrupowania ligowców są wynalazkiem słusznie minionym, choć przywołującym nostalgię. Coś jak Fiat 126p, niezbywalny element historycznego krajobrazu, dziś wzbudzający niemal wyłącznie pozytywne emocje, a jego wypatrzenie na ulicach wzbudza wręcz entuzjazm. Ale wątpliwe, by ktoś na poważnie chciał się na niego przerzucić, i faktycznie codziennie nim dojeżdżać wszędzie tam, gdzie potrzebuje dojechać.
Dlatego, być może błędnie, być może nie, ale odczytałem tę propozycję zgrupowania trochę jako ruch czysto dyplomatyczny. Paulo Sousa zapewnia: myślę o lidze. Jestem otwarty. Spotkałbym się z ligowcami, a także ligowymi trenerami. Ale zarazem na konferencji prasowej sam wskazał podstawowy problem tego pomysłu – to, że przy dzisiejszym terminarzu, byłoby niebywale ciężko znaleźć odpowiedni czas. Trenerzy będą wściekli, że zabiera im się kluczowe postacie, oni sami też raczej znajdą zupełnie inne priorytety, niż kolację w towarzystwie selekcjonera i innych szkoleniowców. Jestem pewien, że gdyby terminarz nie był tak szalony, dostrzegliby wartość i w takiej trenerskiej konferencji, i w tym, żeby zawodnicy ruszyli na dwa dni zderzyć się z inną myślą szkoleniową – ale terminarz jest szalony, sam Sousa o tym powiedział.
Ja trochę idę w kierunku teorii spiskowych, ale ten mało realny w realizacji plan to dobra dyplomacja: Sousa zawsze może powiedzieć: „ja chciałem poświęcić czas ligowcom. Nawet ich na zgrupowanie zabrać”. Winne w tym rozrachunku będą:
- te wstrętne kluby, które zamiast myśleć o przyszłości polskiej piłki, myślą na przykład o utrzymaniu w lidze, bez którego zbankrutują i zaczną od piątej ligi.
- ci wstrętni trenerzy, którzy zamiast myśleć o przyszłości polskiej piłki, myślą o najbliższym meczu, bo jak go przegrają to za chwilę zostaną wypieprzeni.
I czyste papcie.
Może jest inaczej, może to faktycznie dojdzie do skutku, szczególnie, że pomysł poparł nowy prezes PZPN, Cezary Kulesza. Trochę myślę, że Kuleszy też wyjątkowo zależy na dobrym PR-owo wejściu w kadencję, więc poparł tę powszechnie docenianą – bo zawierającą w sobie narrację „obcy autorytet docenia to, co polskie” – ideę, choć nie mam też powodu wątpić w szczerość tej chęci, to tylko domysły.
Ale ostateczny test tej koncepcji to samodzielne dokonanie przeglądu:
Kto miałby taką kadrę stanowić?
Pamiętajmy: nie kadrę najlepszych ligowców, bo taką można ułożyć zawsze. Ale kadrę tych, którzy faktycznie mogliby niebawem wzmocnić reprezentację Polski. I, jakkolwiek, taki Maciej Gajos przeżywa właśnie renesans i do Reprezentacji Ligi by się załapał, tak 30-letni Gajos występuje na pozycji, na której nie ma najmniejszych szans czegokolwiek w reprezentacji Polski znaczyć. Mógłby, gdyby – brutalne realia dzisiejszego futbolu – miał dziewięć lat mniej i grał to samo co teraz, ale tak, to nie ma przyszłości. Obecnie, musiałoby wypaść tak dziewięciu innych piłkarzy, żeby Gajos pomarzył o ławce biało-czerwonyh.
Taras Romanczuk? Uwielbiam gościa. Nigdy nie schodzi poniżej rzetelnego poziomu, nawet jeśli Jagiellonia gra beznadziejnie, on gra dobrze. To wyjątkowa umiejętność i Romanczuk jest synonimem stabilności. Ale środek pomocy to miejsce, gdzie poza radarem jest aktualnie coraz regularniej występujący w Serie A Żurkowski – po 90 minut w dwóch ostatnich zwycięstwach – nie mówiąc o tym, że w Brescii jest Filip Jagiełło, który gra tam wszystko, a jego klub bije się o awans. A Augustyniak? A Góralski?
JAK WYGLĄDAŁABY KADRA NA LIGOWE ZGRUPOWANIE? [ANALIZA]
Można dać Pazdana do reprezentacji ligi? Można, nawet trzeba, bo na to zasługuje. Ale Pazdan ma w reprezentacji Polski 38 meczów i wyjazd na trzy turnieje finałowe. Dwudniowe zgrupowanie z Paulo Sousa miałoby dać mu co, jakiś impuls? Nagle pokazać co? A nawet nie zaczynajmy o bramkarzach, gdzie na ten moment golkiper numer siedem z zagranicy ma większe szanse na przyszłość w kadrze niż ktoś z ligowców. Chyba, że brać jakiegoś Dziekońskiego po naukę – choć ja bym nie brał, niech ochłonie, już dość dostał tej nauki.
Jeśli mielibyśmy złożyć dwudziestkę z najlepszych polskich piłkarzy w ESA, to trzy czwarte z nich jechałyby tylko na wycieczkę, bo metrykalnie – lub ze względu na konkurencję – nie mieliby najmniejszych szans zaistnieć w reprezentacji. Najlepszy polski napastnik ESA? Na ten moment potrzeba jakiegoś kosmicznego przypadku – a raczej: kosmicznej katastrofy, której nie zdołał zatrzymać Bruce Willis – byśmy w meczu o punkty rozważali Zwolińskiego, Śpiączkę czy Piaseckiego. Jeśli natomiast złożylibyśmy kadrę rokujących, mających jakieś choćby minimalne szanse w przyszłości, bo nie wiadomo jak kto się rozwinie, to wyglądałoby to na tu i teraz naprawdę biednie.
RZUT KARNY W MECZU POLSKA – SAN MARINO? KURS 2,35!
Myślę, że bardzo łatwo ubrać pewne idee w szumną „troskę o polski futbol”, podczas gdy sens takiego zgrupowania byłby mocno umiarkowany. Jego główny efekt byłby wizerunkowy, a chyba ta troska o wizerunek za późnego Bońka wszystkim się trochę przejadła.
Myślę, że rozmiary dyskusji o tym, czy Paulo Sousie pali się dekoder Canal+ z ESA też są przesadzone, bo faktycznie nie ma nie wiadomo jak wielkiego potencjału pod kątem tu i teraz kadry Polski.
Ale myślę też, że kandydatów jest na tyle niewielu, by Paulo Sousa nie musiał oglądać dziewięciu spotkań ESA w weekend, podróżując helikopterem między Niecieczą a Szczecinem, tylko wybrańców spokojnie i nieśpiesznie obejrzeć. Potem może zostać w mieście, może wybrać się samemu do trenera klubowego, pogadać, spotkać się, dowiedzieć trochę więcej niż z InStata.
Leszek Milewski
Fot. FotoPyK