Chyba wszyscy mają dość meczów Premier League, które zapowiadane są jako hitowe, a zupełnie nic się w nich nie dzieje. Szarpane pojedynki, gdzie pada bezbarwny remis lub jedna z drużyn odnośni mało przekonujące zwycięstwo, to nie jest coś, czego pragniemy podczas piłkarskiego weekendu. Zawodnicy Manchesteru City i Liverpoolu zdają sobie z tego sprawę.
Spójrzmy tylko na liczbę bramek w meczach między tymi ekipami od września 2017 roku. Było to bowiem pierwsze takie spotkanie, w którym udział wziął Mohamed Salah.
- Manchester City 5:0 Liverpool
- Liverpool 4:3 Manchester City
- Liverpool 0:0 Manchester City
- Manchester City 2:1 Liverpool
- Liverpool 3:1 Manchester City
- Manchester City 4:0 Liverpool
- Manchester City 1:1 Liverpool
- Liverpool 1:4 Manchester City
- Liverpool 2:2 Manchester City
34 gole w dziewięciu ostatnich ligowych potyczkach, co daje zawrotną średnią 3.77 na mecz. Żaden inny szlagier Premier League nie może pochwalić się taką liczbą bramek, a to przecież one nieubłaganie przekładają się w bezpośredni sposób na emocje. Emocje, które w bezpośredni sposób decydują o tym, czy mecz nas ziębi, czy grzeje, a może jest nudny jak pomidorówka trzeci dzień z rzędu.
Tak więc Liverpool z Manchesterem City grzeje niemal cały czas od czterech lat. Jeśli angielska ekstraklasa potrzebowałaby jakiejkolwiek dalszej promocji, to właśnie te starcia mogłaby uznać za swój znak firmowy. Łatwiejszej drogi do przekonania niedzielnego fana po prostu nie ma, tutaj zawsze dzieje się mnóstwo rzeczy. Gwarantują to zarówno zawodnicy, jak i sami trenerzy, bo i Jurgen Klopp, i Pep Guardiola, to – rzecz oczywista – szkoleniowcy nie od parady, ale także wybitni showmani.
Widać to było także w niedawno zakończonym spotkaniu.
Liverpool – Manchester City. Dwie twarze drużyny Jurgena Kloppa
W pierwszej połowie to naprawdę nie był udany wieczór dla gospodarzy. Gość powiedzieć, że gdy piłkarze schodzili na przerwę, współczynnik xG Liverpoolu wynosił… 0.02. Właściwie nie byli w stanie stworzyć jakiegokolwiek zagrożenia bramce Edersona. Każdy ich atak był neutralizowany, a pressing – chociaż efektowny i nierzadko skuteczny (City miało więcej strat niż Liverpool), nie przynosił oczekiwanych rezultatów w postaci składnej akcji. Znowu szefowali obrońcy The Citizens, ale prawdziwy koncert grali środkowi pomocnicy. Rodri pewnie zabezpieczał tyły, De Bruyne dbał o swobodny przepływ akcji do przodu, zaś Bernardo Silva łączył obie te funkcje, z naprawdę dobrym rezultatem, co warto podkreślić.
The Reds na tak dysponowanego rywala nie potrafili odpowiedzieć. W pewnym momencie gracze Kloppa zostali zamknięci nawet głębiej niż Chelsea w ostatnim starciu z Manchesterem City właśnie. Piłka niebezpiecznie krążyła dookoła pola karnego gospodarzy, trzeba było uciekać się do szybkiego jej egzekwowania, które skazywało Salaha, Mane i Jotę na walkę powietrzną. Walkę, w której z miejsca startowali z pozycji przegranej.
Udało się jednak, jakimś sposobem, zachować czyste konto. Liverpool zszedł na przerwę mając nieprzekonujące 0:0. Na drugą część wyszedł jednak zupełnie odmieniony.
Po pierwszych 45 minutach mieli łącznie jeden strzał. Po 60 liczba ta skoczyła do czterech. Niby nic przekonującego, ale gra The Reds zmieniła się w taki sposób, że naprawdę można było dostrzec to gołym okiem. Obudzili się, byli w stanie wyjść z piłką z własnej połowy. W końcu, wbrew temu, co widzieliśmy na starcie tego spotkania, piłkę do siatki wepchnął Sadio Mane. To nie tylko dodatkowo napędziło ekipę z Anfield, ale przy okazji sprawiło również, że ich rywale musieli wrzucić kolejny bieg.
A przecież już wówczas jechali na piątce. Ona okazała się jednak niewystarczająca, bo wobec trafienia Senegalczyka, a także genialnego gola Mohameda Salaha, gdzie Egipcjanin poskładał pięciu rywali, niewykorzystane szanse Manchesteru City zaczęły jawić się jako poważny problem.
Mo Salah with the goal of the season.
WOW
— CF Comps (@CF_Comps) October 3, 2021
Układ sił na boisku do przerwy nie współgrał z tym, co widać było na tablicy wyników. Należy jednak oddać, że Liverpool po zmianie stron pokazał swoją drugą twarz. Czy właściwie tę, do której przyzwyczaił większość swoich sympatyków.
Liverpool – Manchester City. Ministerstwo szans niewykorzystanych
To sprawiło, że oczekiwanie na odpowiedź podopiecznych Guardioli nie mogło trwać w nieskończoność. Bo przecież w tej pierwszej połowie James Milner miał takie problemy z Jackiem Grealishem, a nade wszystko Philem Fodenem, że naprawdę trudno wytłumaczyć brak trafienia po stronie gości. Dwójka Anglików bezlitośnie wrzucała bardziej doświadczonego kolegę na karuzelę, co potwierdza tezę, że takie spotkania to naprawdę nie jest mecz dla starych ludzi.
35-letni Milner raz po raz musiał mierzyć się z pędzącym młodzieńcem, co prawie nigdy nie kończyło się dla niego dobrze. Raz, gdy Phil Foden uciekł mu wyjątkowo daleko, były piłkarz Leeds United ratował się wyraźnym faulem. Dlaczego wtedy nie obejrzał nawet żółtej kartki? Dlaczego sędzia w ogóle nie użył gwizdka? Tego nie wie nikt, nawet sam zainteresowany. Nie zmieniło to jednak ostatecznego odbioru spotkania w wykonaniu Milnera. Boleśnie podsumował go Roy Keane, który stwierdził, że po takim meczu piłkarza Liverpoolu powinien odebrać ambulans. Podejrzenie, że Milner nie będzie miał dość sił, by samemu wrócić do domu, jest jak najbardziej zasadne.
Tym bardziej, że – koniec końców – to właśnie jego stroną czmychnął Phil Foden, by po raz pierwszy wyrównać stan rywalizacji. 35-letni przysposobiony defensor nie zdołał się nawet dobrze ustawić, gdy 21-letni pomocnik czmychnął obok niego i uderzył idealnie, pozostawiając Alissona bez szans.
Foden another goal at Anfield, his finishing is sublime. pic.twitter.com/8OlkKVV7Ft
— π (@Leroyology) October 3, 2021
W gruncie rzeczy The Citizens mogą być jednak nieco rozczarowani. Liverpool wykorzystał prawie wszystko co miał, bo jedyny kamyczek ląduje w ogródku Fabinho, który pół godziny składał się do strzału na pustą bramkę, aż w końcu zablokował go Rodri. Goście tymczasem kilka akcji spartaczyli piłkarskim niechlujstwem. Aż dwa strzały z naprawdę niezłych pozycji – Grealisha i De Bruyne – skończył na aucie. Mylił się także Foden, bo okradł Bernardo Silvę z asysty sezonu Premier League.
Bernardo Silva Reminded me of Andres Iniesta 🔥 pic.twitter.com/nwdSYJmFB1
— Caretaker©🇬🇧 (@Mexverh) October 3, 2021
To jednak tylko kolejny dowód na to, jak świetne było to spotkanie. Ujrzeliśmy cztery bramki, a spokojnie mogliśmy zobaczyć jeszcze dwa, może trzy trafienia. Prawdziwy futbol totalny, coś, czego chcą wszyscy fani tej dyscypliny sportu.
Liverpool 2:2 Manchester City
1:0 – S. Mane – 59′
1:1 – P. Foden – 69′
2:1 – M. Salah – 76′
2:2 – Kevin De Bruyne – 81′
Fot.Newspix