Juventus pokonał dzisiaj 3:2 Sampdorię i zapisał na swoim koncie cenne trzy punkty. Wątpliwe jednak, by turyńskim obozie panowała pełna satysfakcja. Po pierwsze – znów nie udało się zachować czystego konta. Po drugie – znów urazu nabawił się Paulo Dybala.
O ile wobec całej drużyny Juve na starcie sezonu 2021/22 można mieć szereg zastrzeżeń, to akurat Dybala zdawał się łapać ostatnio wiatr w żagle i wracać do swojej topowej dyspozycji. Potwierdził to zresztą dzisiaj, bo to właśnie on wyprowadził “Starą Damę” na prowadzenie w 10. minucie spotkania. No i nieco ponad dziesięć minut później opuszczał już murawę ze łzami w oczach. Uraz złapany bez kontaktu z rywalem naprawdę nie wróży najlepiej. A to poważna zgryzota dla Massimiliano Allegrego – nie jest sekretem, że włoski szkoleniowiec chciał przywrócić Dybali rolę lidera ofensywy Juve.
Generalnie dzisiejsze spotkanie było dość dziwne. Z jednej strony – oglądaliśmy Juve, które w starym dobrym stylu potrafiło zdominować rywala. Sampdoria obszernymi fragmentami spotkania nie miała w zasadzie nic do powiedzenia na boisku. Była zespołem ze wszech miar słabszym. Statystyki mówią zresztą wiele. Gospodarze oddali aż szesnaście strzałów przy pięciu uderzeniach gości. W bardziej zaawansowanych liczbach też dominowali.
A jednak udało im się jakimś sposobem dopuścić do nerwówki.
Choć prowadzili najpierw 2:0, a potem – od 57. minuty, gdy na listę strzelców wpisał się Manuel Locatelli, jedna z najjaśniejszych postaci całego widowiska – 3:1. Jednak na siedem minut przed upływem podstawowego czasu gry weteran Antonio Candreva po raz kolejny pozwolił Sampdorii na złapanie kontaktu no i przez moment naprawdę wyglądało na to, że Juventus może się posypać. Do czego ostatecznie nie doszło, lecz to tylko kolejny sygnał dla Massimiliano Allegrego, że jego zespół ma wciąż niewiele wspólnego z tą maszyną do wygrywania, jaką Włoch zmontował w Turynie przed laty.
fot. NewsPix.pl