To nie był oszałamiający mecz Realu Madryt. Przez 90 minut nie działo się nic, po czym moglibyśmy powiedzieć, że ten zespół zasłużył na zwycięstwo. Oczywiście gospodarze potrafili wrzucić wyższe obroty i postraszyć Villarreal, ale na dobrą sprawę brakowało tego polotu, co choćby w ostatnim meczu ligowym. Unai Emery znów pokazał, że potrafi postawić się lepszym zespołom.
Real oddawał w tym meczu inicjatywę. Szczególnie w pierwszej połowie oddał rywalowi piłkę, czyhał na kontry. Tylko że drużyna Emery’ego jest znana z tego, że bywa świetnie zorganizowana w defensywie. Ataki Rodrygo czy Viniciusa po skrzydłach były neutralizowane, a potem również Hazard nie miał miejsca, żeby się rozpędzić. Gracze Realu byli podwajani, a nawet potrajani w kryciu. Kiedy zaś „Królewscy” musieli bronić, ich szyki nie były tak zwarte. Śmierdziało stratą bramki, choćby Danjuma miał dwie niezłe okazje, żeby pokonać bramkarza. Potem jeszcze Paco Alcacer chciał dołożyć swoją cegiełkę, ale zabrakło skuteczności.
Można powiedzieć, że Villarreal tworzył, a Real się męczył. Ta bezproduktywność biła po oczach, co niektórym kibicom Realu mogło przypominać pewne okresy pracy trenera Zidane’a. Ofensywa była bezbarwna, również Modrić i Casemiro nie zaliczyli dobrego dnia w biurze. Tak naprawdę wyróżniał się tylko Asensio, który chciał pokazać się z dobrej strony, ale poza tym, cóż, może jeszcze Courtois. Valverde i Nacho na bokach obrony to oczywiście rozwiązania alarmowe i, jak pokazało boiskowe, spodziewać się wiele po nich nie można. Real był osłabiony kadrowo, ale mimo wszystko na własnym stadionie właściwie nie stworzył zagrożenia, co nie zdarza się często. Trochę wstyd.
To kolejna strata punktów drużyny z czołówki La Liga. Przegrało Atletico, zremisował Real. Jutro Barcelona zagra z Levante i bardzo prawdopodobne, że pójdzie w ślady swoich konkurentów.
Real Madryt – Villarreal 0:0
Fot. Newspix