Czy Jasur Jakszibojew dał nam powody, żeby jego pobyt w Ekstraklasie pamiętać z czegoś innego niż egzotyczne imię i nazwisko? Niekoniecznie. Chłopak zagrał 11 minut w meczu Legii Warszawa z Wisłą Kraków i… tyle. Później albo się leczył, albo się leczył, albo – dla odmiany – był kontuzjowany. Tymczasem okazuje się, że niewiele trzeba, żeby rozbudzić w Uzbeku uśpiony potencjał. Sheriffowi udało się to w jakieś 20 minut.
Reprezentant Uzbekistanu w końcówce lata był bohaterem szalonego transferu. Tak przecież trzeba nazwać fakt, że trafił do drużyny grającej w fazie grupowej Ligi Mistrzów prosto z gabinetów lekarskich w Legii Warszawa. Mistrzowie Polski ściągnęli go zimą z nadzieją na to, że tym razem Jasur da radę pokazać pełnię potencjału. A ten tkwił w nim spory, bo przecież na Białorusi Uzbek był wyróżniającą się postacią swojej drużyny. Zresztą: sami pisaliśmy, że co jak co, ale w piłkę chłopak grać potrafi.
KIM JEST JASUR JAKSZIBOJEW? SYLWETKA PIŁKARZA LEGII
Ale cóż, jego przygodę w Warszawie już streściliśmy. Latem Legia wypożyczyła go do Sheriffa, gdzie zawodnik już się rozkręca. Za mistrzami Mołdawii starcie z Petrocubem, czyli wiceliderem mołdawskiej ekstraklasy. Ok, wiemy, że Sheriff to absolutny potentat ligi i w sumie pozycja rywala niewiele zmienia. Ale jednak – mistrzowie męczyli się z rywalem i do 70. minuty spotkania utrzymywał się bezbramkowy remis. A potem?
- Jakszibojew dograł Frankowi Castanedzie na 1:0
- Jakszibojew wykorzystał podanie Sebastiena Thilla i było już 2:0
Uzbek wszedł na boisko po przerwie i zaliczył debiut marzeń. Sheriff wygrał swój ligowy mecz 2:0, a on sam zaplusował w oczach drużyny i trenera. Czyli co, za kilka chwil brameczka z Realem i show z Interem w Lidze Mistrzów?
fot. FotoPyK