– Mało było rozmów, co zrobić, by polska piłka poszła do przodu. Bardziej była to kampania na zasadzie, kto jest z kim, kogo wspiera, komu udzieli poparcia. Myślę, że merytoryki brakowało – mówi wiceprezes ds. piłki zawodowej Wojciech Cygan. Zapraszamy!
Nie ma pan wrażenia, że kampania wyborcza w PZPN-ie była mało merytoryczna?
Myślę, że dobrze zdiagnozował to prezes Mroczek z Pogoni, który właśnie na ten aspekt zwrócił uwagę. Mało było rozmów, co zrobić, by polska piłka poszła do przodu. Bardziej była to kampania na zasadzie, kto jest z kim, kogo wspiera, komu udzieli poparcia. Myślę, że merytoryki brakowało.
Z czego to wynika?
Prezes Mroczek zwrócił też uwagę na małą aktywność dziennikarzy i jest w tym dużo prawdy. Brakowało debaty, próby wyciągnięcia od kandydatów informacji, jakie proponują rozwiązania. Natomiast każdy z nich miał swoją taktykę na ten czas, ja jej nie opracowywałem.
Nie mogę się z panem zgodzić, ponieważ wielokrotnie próbowałem się kontaktować ze sztabem Kuleszy. Prezes udzielił wywiadu tylko wybranym mediom zaraz po ogłoszeniu startu.
Proszę nie traktować tego jako uwagę skierowaną do jednej czy drugiej redakcji. Fakt jest taki, że nawet jeżeli był jakiś pomysł debaty, to ostatecznie do niej nie doszło.
Samo wystąpienie Kuleszy na zjeździe było takie, że nic nie powiedział, bo nie musiał. Mało się dowiedzieliśmy.
Dla mnie te wystąpienia są trochę jak mowy końcowe na procesie – bardziej dla klienta, czyli w tym przypadku dziennikarzy i ludzi tam zgromadzonych. Niekoniecznie jest to element, który może zmienić ostateczny wynik wyborczy. Nie oczekiwałem, że akurat na sali zostaną zaprezentowane szczegóły programu wyborczego, które odmienią bieg historii. Natomiast wcześniej jeden i drugi kandydat jeździli po Polsce, omawiali swoje pomysły w gronie delegatów, którzy finalnie głosowali.
Dlaczego Kulesza zyskał poparcie Rakowa?
Myślę, że to bardziej generalne pytanie, które można zadać po wynikach tych wyborów: dlaczego Prezes Kulesza zyskał poparcie większości klubów? Na pewno argumentem było to, że wywodzi się wprost ze środowiska klubów, ma doświadczenie w zarządzaniu klubem. W czasie rozmów z przedstawicielami Ekstraklasy i pierwszej ligi wskazał swoje pomysły, także te bardziej szczegółowe, co można zrobić dla szczebla centralnego, by te zespoły funkcjonowały lepiej. I ten program zyskał ostatecznie przychylność klubów, na co wskazuje wynik.
Może pan wskazać najważniejszy punkt tego programu albo taki, który najbardziej pana ujął?
Nie chciałbym komentować tych punktów programu, zanim nie zostaną one publicznie przedstawione. Natomiast mogę powiedzieć, że wśród tych propozycji były choćby takie dotyczące zmian w Pro Junior System czy dofinansowania pewnych działalności klubów. Wymiar ekonomiczny był ważny, ale nie sprowadzało się to tylko do finansów.
A kiedy poznamy ten program? Gdyż na razie, jak czytam rozmowy z Kuleszą, to słychać głównie, że „będziemy pracować” i „będziemy działać”. Czekam na konkrety.
Pewne rzeczy, jak choćby propozycje zmian w przepisach związkowych, były opracowywane wcześniej. Teraz jest moment na konsultacje z klubami, a potem przyniesienie gotowych pomysłów na zarząd. To nie jest tak, że zmiany zostaną wprowadzone już 2-3 tygodnie po wyborach. Myślę, że okres 2-3 miesięcy to jest realny czas, kiedy będzie widać zmiany w warstwie legislacyjnej.
Pojawiły się pierwsze plotki, glosy, że będziecie odchodzić od reformy ESA34 i wrócicie do ESA37.
Czytałem, że taki pomysł pojawił się w dyskursie publicznym, ale nie sądzę, żeby tego typu reforma była wdrażana na szybko, bez głębokiej analizy i sprawdzenia możliwych skutków tej zmiany.
Pan, jako wiceprezes ds. piłki zawodowej, będzie miał – zakładam – wiele do powiedzenia na ten temat. I panu podoba się nowy system rozgrywek?
Skoro wróciliśmy do modelu ligi 18-zespołowej, to powinniśmy w nim wytrwać pewien czas i następnie sprawdzić jakie to wywołało skutki. Zresztą generalnie jestem zdania, że sam model rozgrywek nie zmieni poziomu polskiej piłki klubowej. Zwolennicy ESA37 mówili o większej atrakcyjności, o większym zainteresowaniu ze strony kibiców w fazie finałowej. Ale to są często kwestie subiektywne. Na dziś mieszanie i powrót do ESA37 bez konsultacji i poważnych rozmów na temat pożądanych efektów może jedynie wzmocnić poczucie niepewności.
Pana poprzednikiem na stanowisku był właśnie Cezary Kulesza, trudno powiedzieć, że wtedy nasza piłka zawodowa się rozwinęła.
Nie powinniśmy przeceniać tej roli, bo to nie jest tak, że jedna osoba – czy się będzie nazywała Malinowski, czy Kowalski – rozwinie polską piłkę zawodową. Pewne rzeczy zostały zmienione, wprowadzono reformy, jak przepis o młodzieżowcu czy Pro Junior System. Trzeba sprawdzić, jaki to ma wpływ po kilku latach. Ale jest dużo rzeczy, które można zmienić, udrożnić, by klubom funkcjonowało się łatwiej.
Kiedy pojawił się pomysł, żeby to właśnie pan był wiceprezesem ds. piłki zawodowej?
W momencie, w którym stało się jasne, że ówczesny wiceprezes będzie kandydował na funkcję prezesa.
To była pana własna ambicja?
Było tak, że w gronie części prezesów klubów pojawił się temat, iż trzeba pomyśleć nad obsadą tego stanowiska oraz pytanie, czy ja nie byłbym chętny.
Takie stanowisko obejmuje się, przedstawiając swoje pomysły, czy to jest handel stołkami?
Przed głosowaniem nad rekomendacją zarówno klubów Ekstraklasy, jak i pierwszej ligi, były spotkania z prezesami klubów, gdzie rozmawialiśmy i padły pewne deklaracje.
Mógłbym poznać pana trzy naczelne pomysły?
Jestem świeżo po spotkaniu z prezesami klubów Ekstraklasy. Zaczynamy etap konsultacji pewnych zmian. Chciałbym, żeby te rzeczy najpierw trafiły do klubów, zostały dobrze i wnikliwie skonsultowane, a potem jestem gotów rozmawiać o szczegółach.
Przecież właśnie pan powiedział, że otrzymał pan rekomendację, bo przedstawił jakieś pomysły, więc to żadna tajemnica.
Spotkania poprzedzające otrzymanie rekomendacji klubów nie sprowadzały się do rozmów o szczegółowych zmianach w jednym czy drugim przepisie. Bardziej rozmawialiśmy o generalnych pomysłach na funkcjonowanie piłki zawodowej.
To chciałbym poznać chociaż jeden.
Na pewno istotną rzeczą jest poprawienie relacji między klubami szczebla centralnego a PZPN-em. Nie tylko w warstwie wizerunkowej, ale takiego codziennego funkcjonowania. Bo kluby czasem mają problemy z rozwiązywaniem drobnych spraw, zwłaszcza w sytuacji gdy centrali zdarza się patrzeć na nie bardziej jak na petentów, a nie jak na podmioty, które współtworzą polską piłkę. Istotna jest także lepsza komunikacja wewnątrz klubów, częstsze rozmowy i wsłuchanie się w ich głos.
To średnio zaczęła się ta poprawa relacji z Ekstraklasą, skoro jej prezes, Marcin Animucki, przepadł na głosowaniu w drodze do zarządu.
Jedno z drugim nie ma żadnego związku. Jeśli mi pan wskaże jakiś łącznik, to bardzo chętnie się ustosunkuję.
Byłby to jakiś gest dobrej woli, reset relacji.
Głosowali delegaci, nie zarząd. Ponadto – jeżeli prezes Ekstraklasy czy jakikolwiek jej przedstawiciel, jakkolwiek się nazywa, nie jest członkiem zarządu, to ja nie widzę żadnego problemu, by był dodatkowo uczestnikiem zarządu w tych częściach, które dotyczą spraw związanych z piłką zawodową czy ściśle z Ekstraklasą.
A będzie?
Będę zabiegał o to, żeby w tych debatach także stanowisko Ekstraklasy było przedstawione. Wcześniej zdarzały się sytuacje, kiedy zwlekaliśmy z decyzją, czekając na oficjalne stanowisko Ekstraklasy. Poza tym trzeba pamiętać, że na chwilę obecną w zarządzie jest trzech prezesów ekstraklasowych klubów, więc ta reprezentacja jest odpowiednia.
Łukasz Olkowicz wspominał, że chce się pan skontaktować z przedstawicielem policji w sprawie absurdalnych historii o konieczności meldunku, by wejść na mecz.
Owszem, będę dążył, by takie spotkanie szybko się odbyło. Ale nie tylko w tym temacie, tylko w wielu innych.
W jakich jeszcze?
Nie pozostaje to kwestia jedynie policji, ale też drugiej strony – kibiców. Myślę, że warto wysłuchać ich stanowiska, bo wśród wielu pomysłów mniej lub bardziej realnych, pojawiają się także słuszne uwagi czy spostrzeżenia.
Będziecie majstrować przy przepisie o młodzieżowcu?
Czy będziemy chcieli ten przepis skasować?
Niekoniecznie. Możecie pójść też w drugą stronę, czyli zwiększyć ich liczbę.
O różnych pomysłach słyszę – na przykład o takim, by zastanowić się, czy nie myśleć nie o młodzieżowcu, ale o wychowanku, by jeszcze bardziej pójść w kierunku szkolenia. Wiele jest więc koncepcji, natomiast to nie jest taka sytuacja, w której w ciągu tygodni czy miesięcy dojdzie do jakiejś rewolucyjnej zmiany w tym temacie. W ogóle mam wrażenie, że wiele osób oczekuje, że w ciągu 2-3 tygodni po wyborach, polska piłka zostanie przestawiona o 180 stopni i wszystko się nagle zmieni. A ja uważam, że polska piłka wcale takich rewolucyjnych zmian nie potrzebuje. Powinniśmy ją reformować rozważnie, rozmawiając, konsultując. Dopiero potem te zmiany ogłaszać na forum publicznym.
Też wydaje mi się, że nie potrzeba rewolucji, a ewolucji.
Zgadzam się. Nie oczekujmy, że natychmiast nastąpi jakaś rewolucja, bo jej po prostu nie będzie.
Natomiast też rozumiem ludzi. Poprzednicy rządzili dziewięć lat, a na koniec dostajemy 1:10 od Niemców U17. Padają więc pytania o szkolenie, oczywiście nie tylko w związku z tym jednym meczem.
Musimy do tego podejść naprawdę rozsądnie. Ja nie jestem specem od szkolenia, natomiast prezes Mateńko musi najpierw poobjeżdżać Polskę, porozmawiać z ludźmi, którzy za to szkolenie odpowiadają na różnych szczeblach.
Widzi pan, ja dopytuję, bo przed wyborami tej dyskusji zabrakło.
W środowisku natomiast trwała dyskusja na temat tego, co można zrobić w warstwie legislacyjnej i pierwsze efekty są. Ale niech te konkretne rozwiązania najpierw trafią do klubów, niech prawnicy klubowi się do nich odniosą. Plan trzeba rozpisać na parę lat.
To jeszcze o Rakowie – po ostatniej rundzie pucharów jest niedosyt, czy jednak rzeczywistość pokazała, że Belgowie byli po prostu lepsi?
Jeżeli chodzi o mnie, to pewien niedosyt towarzyszył mi może przez kilkanaście godzin po meczu. Jechaliśmy tam po wygranej w Bielsku i gdybyśmy wywieźli remis z Belgii to bylibyśmy w fazie grupowej. Natomiast po chłodnej analizie, jak ten mecz wyglądał, jak wyglądał kolejny mecz Gentu, kiedy wygrali 6:1 z Brugią, trzeba z pokorą przyznać, że to jest po prostu bardzo dobra drużyna, na wyższym poziomie niż my. Wskazali nam, w którą stronę powinniśmy podążać. A my musimy zastanowić się, co zrobić, żeby w kolejnych latach ta przygoda nie kończyła się na playoffach, tylko byśmy mogli realnie myśleć o awansie do fazy grupowej.
Ja mogę podpowiedzieć.
Słucham.
Skuteczny napastnik.
Rozumiem tę złośliwość…
… to życzliwość!
Ta uwaga się pojawia, ale szczerze – czy w spotkaniu w Gandawie to był ten aspekt, który pozbawił nas awansu? Mieliśmy jednak problemy kadrowe, nie mógł grać Zoran Arsenić, zastępował go na stoperze Fran Tudor, Tomek Petrasek wciąż wraca po kontuzji, nie było manewru w środku pola, bo Igor Sapała wracał po urazie, a Ben Lederman wciąż go leczy. Natomiast i tak nie jestem w stanie powiedzieć, czy z tymi zawodnikami bylibyśmy w stanie uchronić się od straty trzech bramek.
Mówię tak ogólnie, bo ten temat przewija się wielokrotnie. Rozumiem i szanuję pomysł Marka Papszuna na dziewiątkę, ale problem widać nie od dzisiaj.
Ja też chciałbym mieć pewność, że z przodu jest napastnik, który daje realne szanse na strzelenie kilkunastu bramek w sezonie. Komfort pewnie byłby większy. Ale tak jak pan wspominał – w tej taktyce zadania napastnika nie polegają tylko na tym, by stać w polu karnym i czekać aż piłka spadnie mu pod nogi. On ma także zadania defensywne, z których jest rozliczany.
Z tego okienka jest pan zadowolony?
Nie chciałbym go kategorycznie oceniać, bo poczekajmy, aż niektórzy zadebiutują, jak choćby Gwilia. Mogę jedynie powiedzieć, że na dziś nie jestem do końca usatysfakcjonowany. Wydaje mi się, że po takim sezonie, w którym zdobyliśmy wicemistrzostwo i Puchar, a potem wygraliśmy jeszcze mecz o Superpuchar, mogliśmy wyciągnąć z tego okienka więcej. Nie mówię, że więcej zawodników, ale można było trochę inaczej skonstruować kadrę.
Stąd zmiana na stołku dyrektora sportowego?
To jest złożony temat. Paweł Tomczyk zrobił wiele dobrego dla Rakowa, pchnął klub do przodu w swojej działce, ale wspólnie z właścicielem ustaliliśmy, że to jest moment na zmiany, by poszukać wzmocnienia także na tym stanowisku.
Co do transferów – wydaje się, że mocno trafiliście z Kovaceviciem. Dopuszczacie myśl, że on odejdzie już zimą?
Teraz konkretnych ofert nie było. Trudno powiedzieć. W chwili obecnej Vladan jest absolutnie w topowej formie, broni prawie wszystko, już nie mówię nawet tylko o tych rzutach karnych. Czasem jest jednak tak, że kogoś można łatwo nosić na rękach, ale potem trzeba pamiętać, żeby te ręce wciąż były w górze, a nie, żeby zawodnik musiał zderzać się z podłogą. Wierzę, że w tym przypadku tak nie będzie i Kovacević dalej będzie naszym pewnym punktem. A co do ofert – jeśli się pojawią – to jak w przypadku każdego zawodnika będziemy rozmawiać czy jest satysfakcjonująca zawodnika i klub.
Mam wrażenie, że Raków stara się szanować i nie rzucać na pierwsze oferty.
Jeżeli taka opinia o nas jest, to się mogę z niej cieszyć. Faktycznie nie zachłystujemy się pierwszą ofertą, tylko podchodzimy do tematu na większym spokoju. Zobaczymy, jak to się sprawdzi, bo musimy też pamiętać, że czasem pierwsza oferta może być jedyną.
Bo gdyby tak było, nie byłoby już w klubie Iviego czy Tudora.
Tak. Natomiast żeby zaakceptować ofertę, musi się złożyć wiele czynników – zadowolenie zawodnika, zadowolenie klubu, opcje kadrowe na zastępstwo i tak dalej. Jeśli to się spełnia – możemy rozmawiać.
Raków jest wicemistrzem Polski, chce się cały czas rozwijać. Legia jest uwiązana na trzech frontach. Rozumiem, że gracie o mistrzostwo?
Każdy gra o mistrzostwo…
Nie no, to banał. Nie każdy.
OK, ale takich klubów jest wiele – Legia, Lech, Pogoń, Piast, Śląsk… A ta rywalizacja i wielofrontowość Legii sprawia, iż nie założyłbym się o to, że po tym sezonie mistrzostwo zostanie w Warszawie.
Fot.Newspix