Dzisiaj, nawet po wygranym meczu, wątpliwości względem selekcjonera reprezentacji Polski nie maleją. To oczywiście pokłosie niezadowalających obrazków na murawie, które niezmiennie widzimy od początku jego kadencji. Sceptycy ciągle mają powody, żeby Portugalczyka krytykować, ale też nie popadajmy w szaleństwo. Bo tak jak kilka aspektów na pewno należy poprawić, tak też nie udawajmy, że druga strona medalu nie istnieje. Paulo Sousa po raz kolejny pokazał, że naprawdę dobrze potrafi zarządzać zmianami, i, kiedy trzeba, wykreować też nieoczywistych, pożytecznych piłkarzy.
W odniesieniu do tego tematu warto by użyć stwierdzenia, że potrzeba jest matką wynalazków. A na takową Portugalczyk cierpi właściwie od pierwszego meczu z Węgrami. Nie ma szczęścia, jeśli chodzi o optymalny dobór zawodników do kadry. Tych bowiem, którzy w czasie eliminacji do mundialu lub turnieju Euro 2020 mogliby wpłynąć na jakość całego zespołu – nie ma, nie było. Ale nie mowa tutaj o nieobecnych, lecz postaciach drugiego, trzeciego czy nawet czwartego wyboru na konkretnej pozycji, których Sousa sprawnie potrafi wykorzystać. Na dobrą sprawę nie musi jakoś specjalnie mocno usprawiedliwiać się absencjami Milika czy Piątka, skoro podstawieni przez niego dublerzy robią liczby.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
Wartościowi zmiennicy, trafione nieoczywiste zastępstwa
Gdy nie masz w odwodzie pierwszoplanowych, a nawet drugoplanowych aktorów, trzeba sięgać po opcje, które w normalnych okolicznościach raczej nie miałyby racji bytu. Tak było z Kubą Świerczokiem, Kacprem Kozłowskim czy Karolem Świderskim i teraz Adamem Buksą. A przecież do grona piłkarzy, którzy mogliby nie mieć takiej pozycji jak obecna, można doliczyć jeszcze Karola Linettego. To oczywiście gdybanie, ale przy zdrowym Krystianie Bieliku czy Jacku Góralskim hierarchia z pewnością wyglądałaby odrobinę inaczej. Nawet gdy nie ma Piotra Zielińskiego, jest Frankowski. Na boisku konkretny, choć mający zupełnie inną charakterystykę niż piłkarz Napoli.
To rzuca się w oczy, że zawodnicy o usposobieniu ofensywnym, na których większość z nas raczej by nie postawiła – tak jak choćby na Buksę od 1. minuty – potrafią w nowym dla siebie środowisku zafunkcjonować całkiem sprawnie. Nasza defensywa to inna para kaloszy, ba, takie korekty jak wejście Dawidowicza w meczu z Albanią nie działają na korzyść trenera. Ale gdy skupimy się wyłącznie na nieoczywistych twarzach w pozostałych formacjach, współczynnik skuteczności decyzji trenera wypada zdecydowanie lepiej. To łączy się z kolejnym wątkiem, czyli dokonywanymi zmianami w trakcie meczów.
Zmiany. Czyli coś, na co można patrzeć w dwojaki sposób. Z jednej strony potrzeba wprowadzenia kilku nowych piłkarzy w drugiej połowie może świadczyć o błędach w bazowej taktyce na mecz. To też się zdarza, szkoleniowcy wycofują się z pewnych rozwiązań, kiedy jeszcze nie jest za późno. Ale kiedy ów błąd zostaje naprawiony, to też warto czasami docenić. Bo raz, że trener po drugiej stronie barykady przecież nie śpi i również w trakcie spotkania może wprowadzić nowe pomysły, a dwa – nie każdy fachowiec potrafi pomyłkę przekuć w impuls, który daje coś dobrego. To nie jest kwestia czarno-biała.
Z drugiej strony mamy postrzeganie zmian jako koło zamachowe dla pozytywnych wydarzeń. Z polskiego podwórka możemy wyciągnąć świeży przykład meczu, w którym dwóch dobrych trenerów – jeden to były selekcjoner, drugiemu zapowiada się przyszłość w kadrze – wzajemnie próbowało się zaszachować. Raków kontra Piast, 3:2 dla ekipy Marka Papszuna. Czy wówczas mówiono, że szkoleniowiec “Medalików” naprawił jakiś błąd, wprowadzając zmienników, którzy przyłożyli nogę do dwóch ostatnich bramek na wagę trzech punktów? Nie, wtedy wybrzmiewały raczej słowa o trenerskim majstersztyku.
Sumując, niewielka jest granica między różnymi sposobami oceny piłkarzy wchodzących z ławki. Pisaliśmy nawet o tym tekst: “Pieśń pochwalna na cześć zmienników”. Jeśli chcemy być sprawiedliwi nawet mimo uprzedzeń do Paulo Sousy, musimy mu oddać, że za jego kadencji rezerwowi po prostu odwalają kawał dobrej roboty. Tak jak nie jest przypadkiem, że tracimy za dużo bramek, tak też nie stoi za tym tylko szczęście, że zmiennicy odpowiadają za 33% wszystkich goli reprezentacji Polski w tym roku.
Udział rezerwowych podczas kadencji Paulo Sousy:
- Węgry: Piątek i Jóźwiak po jednym trafieniu
- Andora: Grosicki asystuje, Świderski strzela gola
- Anglia: Milik z ostatnim podaniem
- Rosja: tutaj wcześniej wspomniany nieoczywisty piłkarz, a więc Świerczok z golem
- Islandia: asysta Kozłowskiego, gol Świderskiego
- Słowacja: znów nieoczywista postać w akcji od 1. minuty – bramka Linetty’ego
- Hiszpania: –
- Szwecja: asysta Frankowskiego, gol z minimalnej pozycji spalonej Świerczoka. Ale też chyba jedyna ofensywna zmiana za kadencji Sousy na wyraźny minus, czyli wejście Płachety
- Albania: Świderskim z asystą, Linetty z trafieniem. No i nieoczywisty Buksa w pierwszym składzie z golem w debiutanckim występie
W sześciu na dziewięć dotychczasowych meczów za sterami Portugalczyka piłkarze rezerwowi mieli bezpośredni wpływ na wynik. Łącznie to 10 “udziałów” przy golach, co dobrze świadczy o trenerze, co do tego raczej nie powinniśmy mieć wątpliwości. Widać, że to może być nasza siła na dłuższą metę, tylko fajnie by było wesprzeć ją mocnymi podstawami. A więc działać w taki sposób, żeby później posłani w bój reprezentanci mieli przyjemniejsze perspektywy. Nie wywalczali ewentualne remisy, kiedy trzeba nadgonić stracony czas, odrabiać straty, do których dopuścili koledzy z pierwszej jedenastki. Patrząc z innej perspektywy – to też trzeba umieć. Tylko że gdy takie zjawisko stanie się tendencyjne, nie mamy czego szukać na mundialu w Katarze. Ale to już wejście na inną ścieżkę, tę krytyczną, na którą na pewno jeszcze nie raz wejdziemy w innym tekście.
Fot. Newspix