Sezon 18/19, jeszcze w Ekstraklasie? 0:0. Powtórka w rundzie spadkowej? 0:0. Starcie poprzedniego sezonu w pierwszej lidze? Znów 0:0. I teraz… także 0:0. Mecze Korony z Miedzią przy Ściegiennego w Kielcach są przeklęte. Prawdopodobnie nigdy nie padną w nich bramki.
Kluczowe interwencje VAR
Dziś cały mecz wyglądał tak, jakby obie drużyny były zainteresowane wszystkim, tylko nie strzelaniem na bramkę. Klarowne sytuacje? Jeśli odliczymy te, które cofnął VAR, na dobrą sprawę ich nie było.
Gdyby nie system powtórek, mecz prawdopodobnie zakończyłby się wynikiem 1:1. Wideo wykazało dwa minimalne spalone, z którymi nawet najlepszy sędzia liniowy – bez technologii – miałby spore kłopoty. Zaczęło się od Korony. Akcja na prawej stronie, wrzutka Podgórskiego jest „zgrana” przez jednego z defensorów prosto pod nogi Sierpiny. Ten ma masę miejsca i czasu, więc zatrzymuje piłkę i wrzuca z takim komfortem, jakby wykonywał rzut wolny. Efekt? Idealne podanie na głowę Frączczaka, który z dużą klasą pakuje piłkę do siatki. Korona długo celebrowała, trybuny wiwatowały, a sędzia Urban… nasłuchiwał. Długo trwała analiza VAR, bo i sytuacja była niejednoznaczna. Ale w końcu wyszło, że Frączczak znalazł się na naprawdę minimalnym spalonym.
Niedługo później przedwcześnie cieszyli się zawodnicy Miedzi, choć ci do siatki nie trafili. Makuch wyszedł sam na sam, Danek i Szymusik wzięli go w kleszcze, pierwszy z wymienionych popisał się absurdalnym wślizgiem, którym nawet nie był blisko trafienia w piłkę. Decyzja sędziego? Karny i żółta. Decyzja VAR? Makuch znalazł się na ofsajdzie, więc wszystko, co wydarzyło się potem, jest już tylko ciekawostką.
Miedź – Korona, straszny paździerz
Bardzo źle oglądało się to spotkanie. Zupełnie nie mieliśmy wrażenia, że mierzy się ze sobą lider stawki (i to z kompletem zwycięstw) z trzecią drużyną pierwszoligowej tabeli. Poziom tego wydarzenia najdobitniej recenzuje liczba fauli. Do przerwy było ich 26. Po całym meczu – 41.
DLACZEGO NIE ZAGRAŁ DAWID BŁANIK? SPRAWDŹ ARTYKUŁ O PRZEPYCHANKACH SANDECJI Z KORONĄ
Chaos, kompletny chaos. Leżenie na glebie, chamskie zaczepienia, kopniaki, pojedynki kończone siłowymi rozwiązaniami. W pierwszej połowie – w przerwach na stałe fragmenty gry – nie zdarzyło się praktycznie nic. Jakaś licha wrzutka Sierpiny, którą złapał bramkarz, zablokowany strzał Malarczyka po rogu, absurdalny strzał głową Makucha… No, nie bardzo jest o czym gadać. Najbardziej interesującą sytuacją pierwszej odsłony była ta, w której Szpakowski zgubił buta.
To mówi wiele o tym spotkaniu.
Na szczęście w drugiej połowie trochę się rozruszało i doszło do dwóch sytuacji z VAR-em, o których pisaliśmy wyżej. Nie potrafimy wskazać strony, która przeważała. Generalnie obie – i to do samego końca – dążyły do przechylenia szali na swoją stronę. Szkoda, że nieudolnie. Bliżej była chyba Korona. Najgoręcej zrobiło się w doliczonym czasie gry, gdy Lenarcik wychodząc do dośrodkowania wypuścił piłkę z rąk, a Szymusik sytuacyjnie uderzył w blokującego Matuszka. Kielczanie obili także poprzeczkę za sprawą centrostrzału Sierpiny. Miedź próbowała odpowiadać, ale najgroźniejszą jej akcją był strzał Chuci z wolnego, który dostał kozła tuż przed Forencem (ten jednak sparował go do boku).
Pesymista powie, że oglądaliśmy paździerz. Optymista stwierdzi, że mecz dwóch najlepszych defensyw w lidze musiał tak wyglądać. A realista? Realista po prostu nie włączy na drugi raz meczu Korona – Miedź rozgrywanego w Kielcach. To nie ma sensu.
Korona Kielce – Miedź Legnica 0:0
Fot. newspix.pl