Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

02 września 2021, 23:46 • 6 min czytania 30 komentarzy

Po końcowym gwizdku meczu Polska – Albania musiałem iść upewnić się, czy na pewno jestem Polakiem. Sprawdziłem, czy jest kosz pod zlewem – był. Czy na jednym z palników zupa – na jednym z palników zupa. Czy jest w domu otwarty, kilkukilowy worek ziemniaków – obecny. Tym samym upewniłem się, można było przestać wątpić. A wątpić zacząłem, bo przecież naznaczony fatalizmem naród polski do takich scenariuszy, jak ten z Polska – Albania, nie jest przyzwyczajony.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Bo przecież my wszystko – oni nic. No, prawie nic, bo jednak coś, ale w kontekście końcowego wyniku? Jednak nic. Ileż razy było grane na odwrót.

Styl? Oni w piłkę, przez większość gry. My w bieganie, przez większość gry. A jednak my mamy, co chcemy, oni tak bardzo nie. Ta pierwsza połowa jak zaprzeczenie wszelkiej logiki – jeszcze gorsza, niż ze Słowacją na Euro, a jednak do przodu.

Przecież w tym meczu nawet miałem wrażenie, że sędzia nam sprzyjał. Nie tylko przy rzekomej jedenastce, ale tak ogółem, z przebiegu meczu. I moim zdaniem był karny po faulu Glika, nie został gwizdnięty, bo jak wiadomo – karny jest jak sędzia gwizdnie. Był VAR, więc pewnie paragraf się znajdzie, myślę, że arbitrzy wtedy nie oglądali akurat “Słonecznego patrolu”. Ale myślę, że gdyby to tak gwizdano nam, już dzisiaj paliłyby się do czerwoności telefony wszystkich znanych szerszej publiczności arbitrów, czyli telefon Michała Listkiewicza.

Co wam powiem – mógłbym się przyzwyczaić do lekko stronniczego sędziowania na naszą korzyść. To całkiem miłe.

Reklama

Ostatecznie jednak wszyscy po tym meczu stajemy przed tym samym wyborem:

Chwalić, bo 4:1? Czy ganić, bo stworzyliśmy przez cały mecz cztery okazje, a Albania jakieś trzy razy więcej?

Jak tu nie chwalić po 4:1? Nie chwalisz, zapisujesz się złotymi zgłoskami w stereotyp Polaka malkontenta. A takie mecze trzeba umieć wygrywać, powie popularny frazes, takie mecze wygrać też sztuka.

Krytykujesz, wyciągasz kombajn na polskich piłkarzy – no przecież takie mecze, eliminacyjne z Albanią, trzeba przede wszystkim wygrać. I ostatecznie w piłce liczy się wynik. Dostatecznie wiele razy graliśmy ładnie, a przegraliśmy, kto zna takie scenariusze lepiej, niż my.

Jak z tego węzła gordyjskiego wybrnąć?

Można tylko w jeden sposób: zdecydować się na którąś z samobójczych narracji. Samobójczych, bo na co się tu nie zdecydować, jest to całkowicie do obalenia. Można spróbować ustawić się okrakiem, ani tu, ani tam. Ale tak nie jest zabawniej.

Reklama

Ja, choć mam sympatię dla projektu Paulo Sousy, bo zapewnia emocje i dość szalone mecze, tak jednak stanę po ciemnej stronie. I wytłumaczę dlaczego.

Dzisiaj Szwecja wygrała z Hiszpanią w swojej grupie eliminacyjnej. Szwedzi są na razie bezbłędni, a Hiszpanie już dwukrotnie pogubili punkty. Hiszpania naprawdę poważnie celuje w drugie miejsce, a więc: w baraże. W barażach o mundial znajdzie się też ktoś z dwójki Włochy-Szwajcaria. Kiepsko zaczęli Holendrzy, też mogą tam spaść. Jak niejeden inny sensowny zespół, który lepiej się pokazał na Euro.

Piję do tego, że play-offy, które są na ten moment naszym marzeniem, będą cholernie ciężkie. Naprawdę, to inny poziom, niż baraże do tej pory – są tylko trzy miejsca tą ścieżką. Ja się nie łudzę, że da się Anglikom zagrozić w grze o pierwsze miejsce – Węgrzy, po dzisiejszym meczu, chyba już też.

I wątpię, by zbyt wielu rywali w play-off dopuściło z nami do takiego meczu. Wątpię, by mecz z nimi wybaczył tyle kuriozalnej nieodpowiedzialności i wręcz karykaturalności w defensywie.

Wątpię, by w najbliższym pięcioleciu zdarzył nam się jakikolwiek mecz, w którym wykorzystamy wszystko – takie mecze to błąd statystyczny, los na loterii, nie cokolwiek, na czym można budować długofalowy wniosek.

I ostatecznie wątpię, by w play-offach Robert Lewandowski wziął zespół na plecy i przewiózł go przez najtrudniejszą górkę, szlakiem prosto do zwycięstwa – jak już wiemy po Euro, jest w stanie wziąć zespół na plecy, ale z poważniejszymi rywalami do remisu. Reszta jednak musi trochę bardziej pomóc, byśmy coś wygrali, a to pewne nie jest.

Wydaje mi się ostatecznie, że w rachunku prawdopodobieństwa: to, co dzisiaj szwankowało, prędzej może nas ugryźć w starą, dobrą dupę, niż to, co dzisiaj się udało, uda się powtórzyć.

***

Adam Buksa i Karol Świderski od dawna – jak to się ładnie mówi – byli w orbicie kadry.

Rzecz w tym, że byli długo tak w orbicie kadry, jak był w niej Kamil Wilczek. Czyli jako tak zwany dowód “odwróconego Niedzielana z Nijmegen”. Kiedyś taka bieda, że podczas meczów Niedzielana w Nijmegen stawały w Polsce tramwaje, a teraz takie bogactwo, że Wilczek, strzelający horrendalne ilości bramek, nie ma szans na grę.

Patrzyłem na to z lekkim powątpiewaniem. Że OK, faktycznie, ten ogon napastników jest długi. Ale że różnica między jedną a drugą drużyną piłkarską, jakkolwiek może zasadzać się również na głębi, tak nie na głębi twojego piątego, szóstego, siódmego napastnika. I jednak najważniejsza jest różnica jakości pierwszego, drugiego, trzeciego.

Czyli, zmierzając do sedna: że jednak główna przewaga nad różnymi okresami reprezentacji Polski, kiedy w ataku szaleli Niedzielan, Trzeciak czy Brożek, głównie polegać jednak musi na tym, że masz w ataku szalejących dużo lepszych piłkarzy niż Niedzielan, Trzeciak czy Brożek.

Czy takimi piłkarzami są Buksa i Świderski – długo wątpiłem.

Ale ufam.

Ufam mniej Adamowi Buksie, bo mniej miałem okazji, by mu zaufać. Ale jestem wielkim fanem porządnych uderzeń głową. Niektórzy postrzegają ten element gry jako archaiczny, toporny. A jak uderzenie głową może być nie tylko zabójcze, ale również piękne – pokazał właśnie Buksa. To był modelowy przykład kierunkowego uderzenia głową. Miał mało czasu na reakcję, miał dość daleko od bramki – nic nie miało znaczenia, posłał piłkę fantastycznie. Wzorowe uderzenie, stojące w jawnej opozycji do tego, co oglądam często w Ekstraklasie – gdzieś ktoś zostaje trafiony w łeb. I z bycia trafionym w łeb jest szalenie dumny. Uważa, że gra głową w ogóle polega na tym, by zostać trafionym w łeb – i trochę, rzecz jasna, polega, może więcej niż trochę, ale na tym jednak warsztat uderzenia głową się nie kończy. Co więcej, czytałem u Adama Kotleszki – bo wbrew pozorom, moja doba nie ma 45562365 godzin i nie mam czasu oglądać MLS – że takie uderzenia to podstawa warsztatu Buksy. No cóż – porządnie umiejący zamalować głową napastnik Polsce po prostu się przyda.

A Karol Świderski? Karol Świderski staje się powoli jednym z moich ulubionych zawodników w kadrze. Uważam, że pewnego poziomu nie przeskoczy, ale on tego robić nie musi. Bo potrafi być niezmiernie pożyteczny.

W grze Świderskiego widać, jaką siłą na boisku może być świadomość, że uprawiasz sport drużynowy, nie indywidualny. To co zrobił przy bramce – również wzór. Zgranie piłki, wyjście na pozycję, idealna wystawka.

Nie mówię, że Piątek i Milik mogą nie wracać. Mam czutkę, że futbolowi bogowie jeszcze coś efekciarskiego w biało-czerwonych barwach obu zapisali. Ale na ten moment tęsknię o wiele mniej, niż kiedyś myślałem, że mogę tęsknić.

Leszek Milewski

Fot. NewsPix

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

30 komentarzy

Loading...