Słowo “geniusz” w piłce jest nadużywane, a przez to dewaluowane. Powinno być zarezerwowane tylko dla naprawdę wybitnych występów, kiedy ktoś olśnił techniką, wizją, błyskotliwością.
Czyli dzisiaj, po meczu Levante – Real, było uprawnione. Można było nim bowiem określić to, co zagrał Vinicius. Dwie bramki, z czego jedna pokazująca niebywałe możliwości szybkościowe tego gracza, a potem jego spryt. Druga natomiast z miejsca do muzeum pięknych goli obok najlepszych trafień Ronaldinho. No i jeszcze na dokładkę as kier dla golkipera Aitora Fernandeza, który szarżę Viniciusa zatrzymał rękami na czterdziestym metrze od własnej bramki.
Ale ten błysk geniuszu wprowadzonego z ławki Viniciusa nie wystarczył, by pokonać Levante. Co w zasadzie sensacją nie jest, bo z Levante regularnie ostatnio wpadają w kłopoty.
Levante – Real Madryt: cisza przed burzą
Wydawało się, że Real błyskawicznie zagonił Levante do narożnika, że ustawił sobie mecz. Piąta minuta i zabójcza akcja Królewskich. Alaba pokazał kwintesencję swojego warsztatu: otwierające podanie, którego nie powstydziłby się najlepszy rozgrywający, ale posłane z sektora lewej obrony. Idealnie wypuścił Benzemę, Francuz miał sporo miejsca, ale był też w tej akcji element zawahania. W pierwszym momencie wydawało się, że Karim będzie miał sam na sam, ale zwolnił, poczekał. Obrońcy Levante zdążyli wrócić. Benzema tymczasem wystawił Bale’owi, ten z pierwszej piłki i wpadło. Nie była to jakaś laga po widłach, coś nie do obrony – wydaje się, że Fernandez był źle ustawiony. Albo inaczej: już rajd Benzemy sprowokował go do ustawienia blisko krótkiego słupka. To są te drobne decyzje, które finalnie mogą mieć wielkie znaczenie.
Nie powiemy, by potem Królewscy forsowali tempo. Trochę oddali wręcz pola Levante, szczególnie w pierwszych minutach po golu. Gospodarze jednak nie mieli sposobu na Real. Trochę próbowali wrzutek – nic z tego nie wynikało. Można im oddać, że kilkukrotnie przedostali się pod pole karne i to nawet sporymi siłami, ale potem brakowało im pomysłu. Często kończyło się to na topornej wrzutce. Levante chciało też zakładać pressing, ale Real wręcz wzorcowo sobie z nim radził, czasem wręcz z dużą błyskotliwością, luzem.
Real próbował, ale też o obrazie tej fazy meczu powie fakt, że w pierwszej połowie padł tylko jeden celny strzał – ten bramkowy Bale’a. Królewscy wiele razy próbowali z dystansu – nieźle wyglądała próba Bale’a z rzutu wolnego z prawie czterdziestu metrów. Miał wielką ochotę do strzelania Valverde. W samej końcówce pętla była już zaciskana, Levante broniło się prawie całym zespołem w szesnastce, ale też nie dochodziło do konkretów. Może gdyby Hazard lepiej zabrał się z piłką po przechwycie na połowie gospodarzy. Może gdyby strzał Benzemy nie został zablokowany. A tak Real schodził na przerwę tylko z jednobramkowym prowadzeniem.
Levante – Real Madryt: piłkarska bajka
Zemściło się to błyskawicznie. Pierwsza akcja Levante i już gol. Real nie wyszedł z szatni. Znakomita klepka w środku pola, kombinacja, ale też trochę szczęścia, bo Real był bliski przejęcia tej piłki, niemniej Levante powalczyło do końca. Wyszło z tego podanie na wolne pole w pole karne od Melero do Rogera, a ten wyszedł sam na sam. Nie zastanawiał się, uderzył, Courtois jeszcze spowolnił lot piłki, ale ta wtoczyła się jednak do siatki.
Ale to Levante w żaden sposób nie zadowoliło. Żadnej defensywki, pilnowania remisu – nie, dalej zabawa, chęć atakowania, ambicja. Jeszcze Real nie otrząsnął się po szoku, a tu błyskawiczna wymiana podań na lewej stronie, mała gra na jeden kontakt jak na podwórku. Potem wrzutka w pole karne De Frutosa i kończy to wolejem Campana. Nie miał ŻADNEJ obstawy. Próba doskoku ze może i była, ale za późna.
Zobaczcie ile miał miejsca Campana. ładnie to wykończył, ale tu jest lej po bombie. Facet chodzi sobie nieniepokojony jak po parku.
Ancelotti odpowiedział aż trzema zmianami. W 59 minucie weszli Vinicius, Rodrygo, Marco Asensio, a zeszli Bale, Isco i Hazard. Bale i Isco jednak coś dziś dali, ale Hazard? Dramatyczny występ, Real grał praktycznie w dziesiątkę.
No to nadrobił wejściem Viniciusa, bo ten rozegrał się za dwóch.
Nie od razu, bo to nie był perfekcyjny mecz Brazylijczyka. Dał się zatrzymać w dryblingu, przeszarżował. Realowi po stracie drugiego gola szło jak po grudzie, nie tworzył nic.
Ale w końcu zaskoczył wysoko ustawione w pressingu Levante. Dopiero co Carvajal – też dobra zmiana – szarpał się pod własną chorągiewką, a już Casemiro wspaniałym otwierającym podaniem wypuszczał Viniciusa na wolne pole. Podanie było absolutnie cudowne, natomiast warto docenić, że Vinicius też nie miał autostrady, tylko dwóch rywali na plecach. Był też wyrzucony trochę do boku. A jednak zachował spokój do końca i – co istotne – skończył wszystko uderzeniem pełnym precyzji, a nie siły. Wyliczone na milimetry.
Po tym golu spodziewaliśmy się, że Real wróci do dyktowania warunków meczowych. Ale zamiast tego znowu sam władował się na minę. Rzut wolny jakich wiele, tak Wisła Płock z czasów, gdy Furman tam odpowiadał za pół wartości zespołu. Ale koszmarnie interweniuje Alaba, bo wystawiając piłkę Roberowi Pierowi. Nie mógł tego nie trafić.
Aby było weselej, chwilę potem Cantero miał pustą bramkę. Owszem, musiał reagować błyskawicznie, ale Courtois już za nim, w powietrzu. Mogło być 4:2 – powinno? – ale Cantero zamalował tylko w słupek. Niebywałe jak szybko zmieniało się wszystko w tym meczu – prawdziwy kalejdoskop.
Na to odpowiedział Vinicius zagraniem absolutnie genialnym. Real rozgrywał, spodziewano się dośrodkowania. Brazylijczyk był bardzo głęboko wyrzucony. A zamiast tego idealnie przymierzył i obił piłkę od wewnętrznej strony słupka. Wszystko tak, jak chciał – nie docenić tego zagrania, to znaczy nie kochać futbolu.
Tak, na skrinie poniżej Vinicius strzela, nie wrzuca.
Real przy stanie 3:3 zyskał jeszcze przewagę, gdy kolejną zabójczo zapowiadającą się kontrę z Viniciusem w roli głównej przerwał rękami daleko od własnej bramki golkiper Levante, Aitor Fernandez. Aby było ciekawiej, gospodarze wykorzystali już wtedy wszystkie zmiany. Wszedł więc do klatki Ruben Vezo, który zresztą wcześniej popisał się jedną interwencją, w której wyręczył Fernandeza – zablokował z bliska strzał Carvajala. Real miał jeszcze czas, by poważnie sprawdzić Vezo, ale w sumie ani razu mu nie zagroził. Levante po mistrzowsku rozegrało te ostatnie minuty, dowożąc remis.
I w sumie zasłużenie, bo jakkolwiek Królewscy na pewno będą niezadowoleni, tak jedni i drudzy dołożyli wiele cegieł do tak wspaniałej drugiej połowy. Niemniej Madryt może zasypać z pełnym nadziei pytaniem:
Czy to będzie sezon, kiedy Vinicius dorośnie do swojego potencjału? Dzisiejszy mecz był w jego wykonaniu magiczny.
Levante – Real Madryt 3:3 (0:1)
Roger 46, Campana 57, Rober Pier 79 – Bale 5, Vinicius 73, 85
Fot. NewsPix