Czy czuje się polskim Zinedine Zidanem? Czy należy do trenerów-pracoholików? Dlaczego w jego pracy nie przejdzie skrajny indywidualizm? Kto jest liderem szatni Bruk-Betu? Jak Piotr Wlazło wszedł na poziom, na którym nigdy nie był? Czy Tomasz Loska jest dobrym duchem szatni? Czy jest zadowolony z postawy Murisa Mesanovicia? Czy Adam Radwański jest o krok od zagranicznego transferu? Jaka jest największa bolączka Termaliki na starcie sezonu? Na te i na inne pytania w rozmowie z nami odpowiada trener Bruk-Bet Termaliki Nieciecza, Mariusz Lewandowski. Zapraszamy.
Jadę na trening do Niecieczy, mogę mieć momentami słaby zasięg, sami wiecie, jak to bywa.
Skoro więc pan nas słabo słyszy, to sprowokujemy i spytamy, czy czuje się pan polskim Zidanem?
Pozostaje mi się głośno zaśmiać. Nie, nie czuję się i nigdy się nie czułem.
Często myśli pan o tym, że trudniej być trenerem niż piłkarzem?
Często, często, nikt nie jest na to gotowy. Zarządzasz grupą trzydziestu-czterdziestu osób, stajesz się frontmanem. Musisz myśleć szerzej. Nie tyle, że już nie możesz skupiać się głównie na sobie, bo najważniejsi są zawodnicy, ale przede wszystkim nie możesz zapominać o całej reszcie – o roli asystentów, roli sztabu, roli pracowników klubu. Trzeba umieć współpracować, dbać o relacje, iść na kompromisy, ale też wymagać, bo to od pracy całego zespołu zależy to, czy powiedzie mi się w roli trenera.
Skrajny indywidualizm nie przejdzie.
Wiele kwestii powstaje w twojej głowie, ale na końcu i tak zawsze musisz przekonać wszystkich wokół do swojej wizji.
Należy pan do szkoły trenerów-pracoholików? Wyznaje pan zasadę, że im więcej godzin spędzi pan w klubie, tym lepszy będzie efekt pracy?
Jestem pracowity i zapracowany. Wynika to również z tego, że w Bruk-Becie mamy niewielki sztab, jak na ekstraklasowe standardy, więc tej roboty naturalnie jest dużo. Przyjeżdżam do klubu rano, wyjeżdżam z niego wieczorem. Nie będę mówił, ile godzin z tego wychodzi, bo rzucanie liczbami nic nie da i nic nie zmieni. Odpoczynek jest ważny, żeby być dobrze nastawionym następnego dnia, dbam o to, ale pewne rzeczy muszę zrobić i już. Jako piłkarz przyjeżdżałem na trening godzinę przed zajęciami i wyjeżdżałem godzinę po ich zakończeniu. Teraz to niemożliwe. Kreślenie planów, tworzenie analiz, dyskusje w sztabie, indywidualne rozmowy z zawodnikami – to wszystko zajmuje mnóstwo czasu, to się nawarstwia.
Szczególnie po takich porażkach jak ta z Lechem.
Nie wyszedł nam ten mecz, właściwie pierwsze pięć minut. Mieliśmy grać pressingiem, wychodzić do szybkich kontrataków, a tu w pierwszej minucie Barry Douglas strzelił nam gola z rzutu wolnego, za chwilę Joao Amaral dołożył kolejne trafienie, widziałem reakcję szoku w drużynie. Musiałem szybko coś zmienić, postawić na innych zawodników, inne ustawienie, żeby tchnąć w ten zespół życie. Wszystko się posypało, ale cieszy mnie za to, że podnieśliśmy się po dwóch gongach, strzeliliśmy gola kontaktowego, mogliśmy wyrównać, ale klasa rywala była niepodważalna.
Są też pozytywy – Roman Gergel, najlepszy strzelec minionego sezonu I ligi, wraca do zdrowia.
W formie i zdrowiu Roman Gergel będzie stanowił dla nas duże wzmocnienie.
Jakie docelowe ustawienie ataku pan widzi?
Powstaje ból głowy. Terpiłowski ma status młodzieżowca, wychodzi w pierwszym składzie, ale jeśli chcielibyśmy coś zmienić, pojawiłby się problem. Jest Gergel, jest Mesanović, jest Zeman, jest Czarnowski, ale to nie młodzieżowcy. Tutaj mamy Kukułowicza, mamy Orzechowskiego, ale mieli kontuzje, dochodzą do siebie. Będziemy kombinować, szukać takich rozwiązań, żeby Mesanović i Gergel grali w podstawowej jedenastce.
Jest pan zadowolony z dotychczasowej postawy Murisa Mesanovicia?
Tak, jestem zadowolony z jego profilu. Wiedziałem, czego się po nim spodziewać, bo obserwowaliśmy jego poczynania od dłuższego czasu. Po dwóch pierwszych meczach powinien mieć dwa gole. Wtedy rozmowa byłaby zupełnie inna, bo wiadomo, że jak napastnik strzela, to też czuje się zupełnie inaczej, bardziej komfortowo. Mesanović odnajduje się, potrafi wywalczyć sobie pozycję strzelecką, ale trochę zabrakło mu chłodnej głowy, zimnej krwi. On jest ambitny, my jesteśmy ambitni, mamy pretensje do siebie, ale doceniamy jego grę, bo pracuje dużo dla zespołu. Bramki przyjdą. Niedługo się odblokuje, spokojnie.
Za to Adam Hlousek, inny letni transfer Bruk-Betu zaliczył gorszy początek sezonu i wylądował na ławce dla rezerwowych.
Jestem z niego zadowolony. Wszystkie pozostałe mecze zaczynał w pierwszym składzie. Choć nie ukrywam, że z Jagiellonią wypadł słabiej, dlatego też z Lechem siadł na ławce dla rezerwowych. Wszystko było transparentne. Porozmawialiśmy o jego błędach, dałem mu parę wskazówek i wszystko mamy jasne.
Kto jest liderem szatni Termaliki? Piotr Wlazło?
Kiedy przychodziłem do Bruk-Betu, od początku poszukiwałem lidera szatni i zespołu. W prowadzeniu drużyny piłkarskiej bywają ciężkie chwile, bywają kryzys i dobrze mieć wtedy w drużynie naturalnego przywódcę wśród piłkarzy. Kimś takim jest Piotr Wlazło. Bierze na siebie odpowiedzialność. Odżył, wszedł na wyższy poziom – pewnie nawet na taki, na jakim nigdy wcześniej nie był. Chciałbym, żeby zawodników o takim profilu było w Termalice więcej.
Kto jeszcze mógłby brać na siebie odpowiedzialność za ten zespół?
Padały już dzisiaj te nazwiska – Roman Gergel, Martin Zeman, Adam Hlousek, Artem Putiwcew, Samuel Stefanik. Cała ta doświadczona brygada. Reszta jest młodsza.
Adam Radwański?
Rozwija się. Rok temu niewielu o nim słyszało, a dzisiaj doszedł do poziomu samoświadomości, po którym można oczekiwać od niego równej formy. Wcześniej udane mecze przeplatał słabymi występami, nie mógł ustabilizować formy, a teraz przed każdym spotkaniem mniej więcej wiemy, czego możemy się po Radwańskim spodziewać. To już nie jest nieopierzony i niestabilny młokos.
Pojawiają się głosy, że interesują się nim kluby Serie A. Boi się pan, że niedługo nie będzie go już w Niecieczy?
Doniesienia to jedno, rzeczywistość to drugie. Miło to czytać. Nasza praca jest dostrzegana na świecie, to łechczące, ale czy odejdzie, czy nie odejdzie? Nie wiem, zajmiemy się tym, jeśli już do czegoś dojdzie. Rozmawiałem z nim o tym. Koncentruje się na treningach, na meczach, na Bruk-Becie, na Ekstraklasie. Zawsze powtarzam moim zawodnikom, że jak będą się skupiać na teraźniejszych celach, jak będą robić swoją robotę, jak będą się słuchać, to zostaną dostrzeżeni. Nie ma co sobie zaprzątać głowy, że jeden mecz wyszedł, drugi mecz wyszedł i już jest się wielkim piłkarzem. Nie, ta nie jest, praca w pocie czoła, pokora i można coś zdziałać na świecie, uwierzcie mi.
A Tomasz Loska? To bardzo pozytywny duch szatni.
Szalony, ale też bardzo szczery i bardzo bezpośredni facet. Może zagrać słabszy mecz, ale nie tracę do niego zaufania, bo wiem, że niczego nie będzie udawał, nie będzie ściemniał, postawi każdą sprawę jasną. Konieczna postać w zespole, bo rozładuje każde napięcie, swoim humorem rozwiąże każdy problem.
Często podkreśla pan, że we współczesnym futbolu najistotniejsza jest elastyczność taktyczna. Bruk-Betowi udało się ją zachować w Ekstraklasie, bo w I lidze szczycił się pan, że to daje Termalice przewagę nad resztą stawki?
Chyba to widać, zmienialiśmy systemy podczas meczów z Jagiellonią i Lechem. Moi zawodnicy wiedzą, że funkcjonujemy zamiennie w dwóch czy trzech ustawieniach. Możemy to zmieniać na bieżąco, całkiem dowolnie. To konieczne, bo jesteśmy wówczas trudniejsi do rozszyfrowania, zdolniejsi do naprawiania swoich błędów i właściwie nikt na tym nie traci, bo zamiast sztucznie ograniczać się ramami jednego systemu, rozwijamy się operując na kilku.
Największą bolączką Bruk-Betu w pierwszych meczach sezonu była defensywa?
Nie, wykorzystywanie stworzonych okazji.
Czyli ofensywa.
Nie do końca, ale na pewno bardziej ona niż defensywa, bo trzy bramki straciliśmy ze stałych fragmentów gry.
Wcześniej dużo czasu poświęcał pan na pracę w tym elemencie, więc szczególnie mogło to pana boleć.
Brakowało agresywności, szwankowała decyzyjność. Ale najbardziej irytowała mnie nieskuteczność – ze Stalą powinniśmy strzelić trzy bramki i wygrać, z Wisłą Kraków tak samo, z Jagiellonią i z Lechem też mieliśmy swoje okazje. Piłka jest brutalna, Ekstraklasa nie wybacza. Widać po wielu naszych piłkarzach, że dopiero uczą się tej ligi.
Płacicie frycowe za brak doświadczenia?
Tak się mówi. Ja powtarzam moim zawodnikom, że muszą bardziej wierzyć w siebie, bo wielu z nich jeszcze rok czy dwa lata temu znajdowało się daleko od Ekstraklasy, a dzisiaj grają w elicie, bo na to zasłużyli. Zrobiliśmy w Bruk-Becie wielką pracę. Rozwinęliśmy się, a to jeszcze nie koniec procesu stawiania się lepszymi. Uczymy się Ekstraklasy. Część już pokazała, że jest gotowa, żeby coś to znaczyć, część jeszcze tu udowodni, a jak ktoś nie będzie dojeżdżał, to po prostu wyleci, za wysokie progi, tak bywa. Ale wierzę w każdego.
Jest pan w miarę zadowolony ze startu ligi?
Z wyników nie jestem zadowolony, z gry umiarkowanie, ale jestem, bo momentami wygląda to nieźle, jest jakaś powtarzalność. Inna sprawa, że mówię: powinniśmy mieć na koncie więcej punktów, sam jako trener za to odpowiadam i z tego będę rozliczany.
Bruk-Bet będzie walczył o utrzymanie?
To nadrzędny cel każdego beniaminka. Jak to osiągniemy, będziemy walczyć o więcej, bo jesteśmy ambitni i nas na to stać.
ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK I DANIEL ŻÓRAWSKI
Fot. Newspix