Raków Częstochowa może całować po rękach Vladana Kovacevicia. Jego nowy bramkarz obronił ekipę Marka Papszuna przed kompromitacją. Raków awansował, ale – jak w tym dowcipie – niesmak pozostał. Bardzo duży niesmak. W przypadku niektórych kibiców – nawet ostra niestrawność.
Po pierwszym meczu można było zwalać jeszcze na murawę, która – rzeczywiście – była w opłakanym stanie, co w oczywisty sposób promowało Litwinów. Raków nie potrafił wówczas pograć piłeczką, złapać rytmu, czyli robić tego, co potrafi najlepiej (przynajmniej w lidze). Rywal mógł za to murować dostęp do własnej bramki. Ale dziś murawa była już w dobrym stanie. A gra Rakowa – dalej taka sama.
A więc to nie przydługa trawa była problemem w pierwszym spotkaniu.
Słodki Jezu, jakie to były męczarnie. No niby atakował ten Raków, przeważał, miał inicjatywę… Ale to wszystko o kant czterech liter potłuc, skoro nawet nie pozwolił bramkarzowi rywali się spocić. Nie było tak, że po okresie męczenia buły wrzucił kolejny bieg i trochę przycisnął. Absolutnie – przez cały czas to samo leniwe tempo i brak pomysłu na rozgryzienie rywali. Za kreację w środku pola (na pozycji ósemki) odpowiadał dziś Ivi Lopez i choć trudno mieć do niego największe pretensje, to bez dwóch zdań brakowało go z przodu. Pamiętamy takie mecze z poprzedniego sezonu, w których częstochowianom też nie szło i o zwycięstwie decydował błysk geniuszu Hiszpana. Teraz nawet nie było do tego za bardzo warunków. Mniej więcej po godzinie gry mieliśmy wrażenie, że tu już nic się nie wydarzy. Sami zaczęliśmy wyczekiwać karnych, które zwyczajnie musiały nastąpić. Choćby ten mecz trwał 1500 minut, i tak zakończyłby się wynikiem 0:0.
Czy Polacy mieli okazje, przy których chociaż zapachniało bramką? Tak. W samej końcówce dogrywki Ivi Lopez trafił z wolnego w słupek. Kilka minut wcześniej ciekawie ściął piłkę głową Musiolik, ta nieznacznie przeszła obok słupka. Gola strzelił Gutkovskis, ale po spalonym. Łotysz wyszedł też jeden na jeden z obrońcą, mając dużo miejsca, ale nie zrobił kompletnie nic, co mogło go zaskoczyć i jego szarża została zablokowana. Była sytuacja Niewulisa po stałym fragmencie, gdy najpierw głową nabił bramkarza, a potem jego dobitka została przez niego instynktownie wyciągnięta. Było też odważne wejście Cebuli w pole karne zakończone płaską wrzutką, lecz ta została w ostaniej chwili wybita spod nóg Musiolika. Był wolej Kuna w bramkarza, była kolejna szarża Cebuli zakończona kopniakiem w obrońcę (zamiast w piłkę)…
No, skrót jakoś wygląda. Ale i tak – zagranie 210 minut z drużyną o tak niskim potencjale i niestrzelenie żadnej bramki to żenua. I nie kupujemy tłumaczenia, że Raków dopiero debiutował w europejskich pucharach. Taki Śląsk spokojnie sobie poradził z Araratem, mimo że w zeszłym sezonie był znacznie gorszą drużyną, a jego ostatni epizod w pucharach pamięta tylko Robert Pich. Jakie znaczenie ma to, że dany klub parę lat temu zagrał w eliminacjach? Jak na nasze – to tylko nic nieznacząca ciekawostka historyczna.
Dla Rakowa nie widzimy więc usprawiedliwień. Pozytywną postacią tego dwumeczu (ba – bohaterem!) był jedynie Vladan Kovacević. Po pierwsze i najważniejsze – Bośniak wybronił dwa rzuty karne, świetnie czytając dwa ostatnie uderzenia piłkarzy Suduvy. Po drugie – uratował tyłek podczas regulaminowego czasu gry, na przykład wtedy, gdy Nkololo dostał świetne, płaskie podanie, celnie uderzył, lecz Kovacević wykazał się refleksem. Czujność zachował też przy strzale Zivanovicia z dogrywki. Generalnie – bardzo obiecujący początek w Rakowie gościa, który dzierży miano rekordu transferowego tego klubu. Wygląda na to, że warto było sięgnąć głębiej do kieszeni.
A reszta? No cóż, tyle dobrego, że nie dała dupy w kluczowym momencie, czyli podczas serii jedenastek. Żaden ze strzelców się nie pomylił (czyli Lopez, Arak, Tudor i Poletanović). To wystarczyło do wyeliminowania Suduvy. Ale czy wystarczy na Rubin Kazań, z którym za chwilę przyjdzie się mierzyć?
To oczywiście pytanie retoryczne. Jeśli podopieczni Marka Papszuna nie zechcą się ogarnąć, nie mają najmniejszych szans z wyżej notowanym rywalem. Od Rakowa trudno oczekiwać awansu do Ligi Konfernencji. Ale napisania fajnej historii, którą będzie się wspominać z sympatią? No, tego jak najbardziej. Mamy wrażenie, że o wiele nie prosimy.
Raków Częstochowa – Suduva 0:0
Karne:
- Lopez – gol
- Arak – gol
- Tudor – gol
- Poletanović – gol
*
- Gorobsov – gol
- Makas – gol
- Xabi Auzmendi – gol
- Taravel – bez gola
- Gargalatzidis – bez gola
Fot. FotoPyK