Odhaczone. I to byłoby na tyle z pozytywów. Z taką grą Legia nie ma czego szukać w dwumeczu z Dinamem Zagrzeb. Skoro Flora Tallinn potrafiła wrzucić ich na karuzelę, to Chorwaci zaproszą na roller-coaster bez zabezpieczeń, na którym Legia będzie się trzymała końcówkami palców, aż w końcu wyląduje gdzieś w okolicach Rijeki. Gra zespołu Michniewicza nie napawała ABSOLUTNIE NICZYM POZYTYWNYM.
Pytanie tylko – czy akurat to jest w tym momencie najważniejsze? Chyba nie, dlatego – choć trochę ponarzekamy – nie będziemy trąbić o końcu polskiej piłki i zwoływać protestu przeciwko szkaradnemu futbolowi. Zdajemy sobie sprawę z tego, że kluczowe informacje po tym wieczorze są inne…
Legia ma awans.
Choćby przegrała wszystkie mecze w pucharach, będzie w Lidze Konferencji.
Legia wciąż ma szanse na Ligę Mistrzów.
I Ligę Europy.
Legia wygrała dwa razy, więc zebrała cenne punkty do rankingu.
Legia zgarnęła właśnie prawie trzy miliony euro, które może przeznaczyć na transfery.
Koniec końców należy to szanować. Bo czy wyobrażaliśmy sobie scenariusz, w którym warszawianie tracą głupią bramkę i robi się niesamowity smród? No… my nawet tej sytuacji nie musieliśmy sobie wyobrażać. Przecież Artur Boruc schylił się po piłkę do siatki. Jego szczęście polegało na tym, że arbiter dopatrzył się przy trafieniu Flory przewinienia.
Czy słusznie? Cholera, to strasznie niejednoznaczna sytuacja. Jeśli rozpatrujemy ją pod kątem spalonego – niesłusznie, bo zagranie poszło od piłkarza Legii. Jeśli spojrzymy na to, co działo się przed niefortunną „asystą” legionisty, dostrzeżemy jednak, że jeden z estońskich piłkarzy zagrał ręką. A ręka w ataku to – po zmianach przepisów – przewinienie z automatu, nawet ta najbardziej przypadkowa. I to nakazuje nam sądzić, że sędzia podjął słuszną decyzję. Abstrahując już od tego, czy tę rękę w ogóle dostrzegł, bo mogło być tak, że odgwizdał spalonego, a przecież w eliminacjach nie mógł skorzystać z VAR-u.
Przecież VAR i tak by gola nie uznał. Ręka Estończyka. pic.twitter.com/7Et0vDpGAS
— Sebastian Czapliński (@s_czaplinski) July 27, 2021
To był kluczowy moment meczu. Chwila po godzinie gry, piłkarze Flory już zaczynają się cieszyć, ich nastrój nagle siada, a Legia wyprowadza kontrę. Juranović podłącza się prawą stroną, dośrodkowuje, tam jest Rafa Lopes, który wygrał dziś rywalizację z Tomasem Pekhartem i – tak ogólnie – z każdym meczem staje się coraz bardziej wpływowym piłkarzem Legii. Portugalczyk dostawia nogę, bramkarz nie ma nic do powiedzenia. Mogło być 0:1 i totalny smród, było 1:0 i uspokojenie meczu.
Uspokojenie, bo dopóki nie padła bramka, Legia zdawała się igrać z losem, chodzić po linie, manewrować po polu minowym.
I wcale nie zdziwilibyśmy się, gdyby Flora strzeliła bramkę, gwarantując sobie dogrywkę. I mamy na myśli oczywiście inne sytuacje. Pierwsza połowa to ich dominacja. Zenjov miał okazję do dobrej główki po wrzutce Ojamy, ale strzelił tak, jakby to robił po raz pierwszy w życiu. Potem wrzutka Vassiljeva jakimś cudem nie trafiła do Sappinena i wyekspediował ją na róg spóźniony Wieteska. A po tym rogu kolejne zagrożenie – kompletnie odpuszczony Kuusk zamiast precyzyjnego strzału posyła świecę w stronę nieba. Była kolejna wrzutka Vassiljeva, którą w ostatniej chwili zablokował Wieteska. I jeszcze następna, przy której Zejnovowi zabrakło większego rozmiaru buta, by dosięgnąć piłkę na wślizgu.
Oglądaliśmy ten mecz i myśleliśmy sobie – Chryste Panie, niech ta Legia strzeli jakiegokolwiek farfocla, bo z tego meczu nic dobrego nie będzie. Wyczekiwaliśmy na jakąkolwiek bramkę – po stałym fragmencie, po kiksie, po prezencie od obrońców, jakby nie wierząc w to, że legioniści są w stanie trafić do siatki w normalny sposób. I właśnie to było najbardziej przerażające w grze mistrza Polski – bezradność, modlenie się o to, by groźna Flora nie okazała się na tyle groźna, by sprawić nam eurowpierdol.
Flora, która reprezentuje, przypomnijmy, 53. ligę w rankingu UEFA (na 55).
Wyżej są nawet Gibraltar, Malta, Liechtenstein czy Wyspy Owcze.
I nawet przy świadomości, że ranking zakłamuje tutaj pewne rzeczy, taki dwumecz nie miał prawa się przytrafić. Legia miała dziś tylko momenty. Pod koniec pierwszej połowy spróbowała przycisnąć. Jeszcze w pierwszej połowie Emreli miał piłkę na głowie, ale strzelił z podobną jakością, co piłkarze Flory (Pekhart by to chyba trafił, co?). Azer miał też sytuację, gdy w polu karnym piłka uciekła mu do tyłu, ale jakimś cudem wydarł ją spod nóg defensorów i uderzył ją stojąc plecami do bramki. Zabrakło niewiele, choć wycisnął z tej akcji i tak więcej niż się dało. Były główki Lopeza i Wieteski po stałych fragmentach, przy obu pachniało strzałem lecącym na słupek/poprzeczkę. Ale to za mało, absolutnie. Żadna z tych sytuacji nie była setką.
Myśleliśmy sobie – nie no, po przerwie muszą się ogarnąć. Ale w drugiej odsłonie Estończycy cisnęli jeszcze mocniej. Tak jak chwaliliśmy Czesława Michniewicza za mecze z Bodo/Glimt, tak za co dzisiaj możemy pochwalić? Co było pomysłem Legii? Murowanie dostępu do bramki i liczenie na to, że z przodu jakimś cudem coś wpadnie? No, wpadło, ale było to igranie z ogniem porównywalne do wyeliminowania Dundalk na ostatniej prostej w walce o Ligę Mistrzów. Mamy wrażenie, że trener Jürgen Henn miał na to starcie lepsze pomysły.
Raz jeszcze – z taką grą nie mamy czego szukać w Europie.
Ale przynajmniej po strzelonej bramce jakoś to wyglądało. Entuzjazm Flory spadł, wyglądała na drużynę przybitą wizją strzelenia dwóch bramek, które doprowadziłyby tylko do dogrywki. Swoje próbowała tworzyć Legia – Lopez dostał ciekawą wrzutkę, lecz nie trafił w piłkę, Luquinhas zabawił się na prawej stronie zakładając siatkę, jego strzał z ostrego kąta wylądował na poprzeczce. No i fajnie, bo dzięki tym akcjom skrót meczu jakoś będzie wyglądał. Ale niech ta w miarę spokojna końcówka nie zaburzy nam obrazu całego meczu, który był mizerny (choć powiedzieć, że mizerny, to w sumie nic nie powiedzieć).
Pozostaje mieć nadzieję, że w dwumeczu z Dinamo obejrzymy tę Legię, która bez problemu odprawia z kwitkiem mistrza Norwegii, a nie tę…
No, nawet nie mamy słów. Dwa mecze do przodu, wyniki są kapitalne, gdy porównamy je sobie z grą. Spróbujemy o tym meczu zapomnieć i nie traktować go jako zapowiedzi przykrych wydarzeń w kolejnych fazach eliminacji. I na swój sposób doceniamy, że nawet grając beznadziejnie ze słabym rywalem, Legia była w stanie przepchnąć korzystne rezultaty. Bo koniec końców o to chodzi w kwalifikacjach.
Europa wita.
Flora Tallinn – Legia Warszawa 0:1
67′ Rafa Lopes
Fot. newspix.pl/FotoPyK