Marek Papszun wczoraj dołączył do elitarnego grona „zdobywców Pucharu i Superpucharu z tym zespołem”. Natomiast zanim zaczniemy już wymieniać wszystkie argumenty za tym, że to puchar pasztetowej, a wiele klubów, biorących w nim udział, traktuje go jako ostatni sparing przed ligą – doceńmy, co osiągnął cały Raków Częstochowa. Gdy wczoraj obserwowaliśmy ich wybuch radości, ich media społecznościowe, ich kibiców – mogliśmy w pełni się przekonać, w jakiej bajce oni aktualnie przebywają.
Nie, nie chcemy tutaj was przekonywać, że o Superpucharze Polski śni każdy polski młody piłkarz, a Raków ostatecznie dowiódł, że to właśnie częstochowianie a nie Legia bardziej zasłużyli i na mistrzostwo, i na szansę reprezentowania ligi w kwalifikacjach do Champions League. Nie, Superpuchar się nie zmienił ani odrobinę, to nadal jest najmniej poważne z trzech trofeów możliwych do podniesienia w polskiej piłce. Nadal to okazja do odpoczynku dla kluczowych zawodników, nadal to miejsce, gdzie można jeszcze przetestować last minute swoich najważniejszych rezerwowych.
Co więcej, to nie jest tak, że Raków przyjechał na Łazienkowską jak po swoje. Mecz był w miarę wyrównany, obie ekipy pokazały, że nie znalazły się w meczu o trofeum kompletnym przypadkiem. Zadecydowały karne, ostatecznie Raków zwyciężył o pół włosa, może o włos. Nie ma sensu pisać pochwalnych pieśni na cześć częstochowian, zwłaszcza, że już raz się boleśnie nacięliśmy na Superpucharze – było to w okresie, gdy mistrzowski Lech Poznań rozbił 3:1 warszawską Legię i planował “odjechanie” rywalom.
Natomiast nie da się nie zwrócić uwagi na aspekty historyczne. Gdy Michał Świerczewski zakochał się w Rakowie i – jak sam twierdzi – powziął postanowienie, że kiedyś doprowadzi do powrotu Rakowa do krajowej elity, to był klub z puściuteńką gablotą.
– Podczas ostatniego domowego meczu z Pogonią Szczecin złość była we mnie tak duża, że obiecałem sobie, iż kiedyś ponownie wprowadzę Raków do Ekstraklasy – mówił Michał Świerczewski w wywiadzie dla Weszło.
To był 6 czerwca 1998 roku, Pogoń wygrała 2:0 po golach Mandrysza i Lewandowskiego, porażkę z trybun oglądał tysiąc wiernych kibiców, wśród nich Świerczewski. Być może to bliskość Jasnej Góry, a może po prostu zwykły fart? To był czwarty sezon Rakowa w najwyższej lidze. Czwarty z rzędu, ale też… czwarty w historii. Częstochowianie pierwszy awans do I ligi zaliczyli po ponad 70 latach wędrówki po niższych klasach rozgrywkowych. Ich największym sukcesem pozostawało ósme miejsce w sezonie 1995/96. Do tego jeszcze jeden finał Pucharu Polski, w 1967 roku, gdy Raków awansował tak daleko jako przedstawiciel III ligi.
W takim właśnie klubie zakochał się Świerczewski, takim właśnie klubem był aż do 2019 roku Raków.
Z dzisiejszej perspektywy prawdopodobnie nie potrafimy do końca docenić, co właściwie się stało z Rakowem – zwłaszcza, że dla wielu ludzi wychowanych w latach dziewięćdziesiątych był naturalnym członkiem Ekstraklasy, a to wyłącznie dlatego, że trafił do niej w czasach, gdy większość z nas połknęła futbolowego bakcyla. Tymczasem zaglądamy w tabelę wszech czasów i Raków jest w niej TERAZ, a więc po zdobyciu wicemistrzostwa, na 37. miejscu. Równy wynik punktowy ma Górnik Łęczna. Raków dopiero w tym sezonie wyprzedził Warszawiankę, Olimpię Poznań, Podbeskidzie Bielsko-Biała czy nawet… AKS Chorzów.
Zero medali Mistrzostw Polski. Zero zwycięstw w Pucharze Polski. Co za tym idzie – nawet bez większych marzeń o udziale w Superpucharze. Cztery sezony w Ekstraklasie.
Nieprawdopodobne w jak krótkim okresie Raków zdołał to wszystko pozmieniać. Przecież jeszcze w sezonie 2019/20 miał status beniaminka, w pandemię – wciąż nie do końca zwyciężoną – wjechał właśnie ze statusem “pierwszoroczniaka”, po dwóch dekadach poza elitą. Wczoraj zdobył swoje drugie trofeum na przestrzeni ostatnich kilku tygodni i jednocześnie drugie trofeum w historii. Srebrny medal, Puchar Polski i Superpuchar Polski – trzy najbardziej okazałe eksponaty Rakowa w ostatnich miesiącach, ale też… trzy jedyne eksponaty Rakowa w jego stuletniej historii.
Dlaczego o tym przypominamy? Ano dlatego, że właśnie w takich chwilach widać, jakie niskie progi wejścia ma polski futbol. Wystarczy “jedynie” kilku ludzi z wizją, głową na karku i całkiem pojemnym portfelem, by z klubu bez stadionu i miejskiego wsparcia, który de facto nigdy nie zaistniał na mapie Polski, zrobić solidnego ekstraklasowca zapełniającego swoją gablotę. Tym większy zresztą wstyd dla tych, którzy dysponowali większymi możliwościami, a nie są w stanie powtórzyć któregokolwiek z trzech ostatnich sukcesów częstochowian.
Na fotce 2016 rok, Raków gra w II lidze, przeciwnikiem… Polonia Warszawa.
Fot.Newspix